Muzykanci nie żyli przecież jednak w kulturowej izolacji. Zmieniał się repertuar i instrumentarium. Instrumenty dęte pozostały w spadku po wojskowych orkiestrach I wojny światowej. W dwudziestoleciu, a szczególnie podczas II wojny rozpoczął swój triumfalny pochód przez wieś akordeon, który stał się jednym z najpopularniejszych instrumentów.
Sobiescy zbierali to, co było dobrze widziane przez ich państwowych sponsorów (np. pieśni buntu), i to, co nie, jak pieśni religijne i kolędy. W obszarze ich zainteresowań był też folklor robotniczy, podmiejski. Wreszcie repertuar najnowszy: pieśni powstałe w partyzantce czy na przymusowych robotach w Rzeszy. Pieśni o elektryfikacji wsi, spółdzielczości i zjednoczeniu Partii. Analfabetyzm dalej był powszechny, radiofonizacja wsi dopiero miała nadejść, więc pieśń była wciąż ważnym nośnikiem informacji. Andrzej Bieńkowski w książce "Ostatni wiejscy muzykanci" przytacza opowieść o tym, jak społeczność pewnej wsi dowiedziała się o zrzucenie bomby na Hiroszimę z pieśni wędrownego dziada.
Ale badania wskazywały również na to, że tradycje muzyczne wciąż były wtedy żywe i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Mówi Jacek Jackowski z IS PAN:
Ku radości badaczy nieraz zdarzało się znaleźć te same pieśni w tych samych wariantach, w jakich zanotował je prawie sto lat wcześniej Kolberg. U Kolberga mieliśmy zapis nutowy, dzięki nagraniom mogliśmy poznać elementy wykonawcze, brzmienie – rzeczy, których nie dało się zapisać w formie graficznej.
Jeśli w latach 50. nagrywano pieśń staruszka, to wcale nie było wykluczone, że Kolberg spisywał tę samą pieśń z ust jego ojca czy dziadka. Takie nagranie może być kolejnym pokoleniowym ogniwem, czego oczywiście nie wiemy, bo Kolberg nie notował personaliów.
Najstarsza wykonawczyni w momencie nagrania miała 104 lata, najmłodsza trzy lata. Badacze działali w siedmiu ekipach regionalnych: poznańskiej, krakowskiej, pomorskiej, itd. Wsparcie Akcji zapewniało Polskie Radio, które na potrzeby nagrań udostępniło wozy transmisyjne. Pierwsi w teren szli "szperacze", głównie studenci i młodzi pracownicy. Rozpytywali jakie są sławne kapele w okolicy, która babcia zna najwięcej pieśni. Sobieska instruowała:
Trzeba ciągle szukać, czyli ciągle pytać i zagadywać. Zatrzymywać się, gdy widzisz babinkę przy płocie, ludzi w polu czy większe dzieci.
Potem wkraczała druga ekipa, rozpoznawała się w sytuacji na miejscu, dokonywała wyboru utworów i przechodziła do rejestracji dźwiękowej. Często już samo pojawienie się wozu transmisyjnego wzbudzało sensację:
Na ogół jednak przyjmowano nas wszędzie z zaciekawieniem i wesołością, biorąc najczęściej za cyrk, kino, a nawet zespół bokserski. Przy wjeżdżaniu do wsi gromada dzieciarni pędziła z krzykiem "niech kosztuje, co chce – ale lecim" (na domniemane przedstawienie cyrkowe). Już po godzinie mieliśmy wykonawców przed mikrofonem.
Nagrywają w chałupach, na plebaniach (choć tu ponoć problemem było to, że śpiewacy nie chcieli wykonywać części repertuaru, np. śpiewek zalotnych), salkach szkolnych, wreszcie na świeżym powietrzu: przy drodze, przy pasieniu bydła.
Najczęściej sesję rozpoczynano wieczorem, gdy ludzie wrócili z pracy w polu. A do późnych godzin nocnych "tłum kibiców wypełniał izbę i oblegał chałupę". Chęć pokazania się przed etnografami prowadziła czasem do wykonawczej rywalizacji między śpiewaczkami czy kapelami. Każdy muzyk zaprawiony w weselnym graniu wie jednak, że: "śpiwać darmo, boli gardło, trzeba je zaliwać". Żeby mieć nagrania, trzeba było przygotować poczęstunek.
Tak już niestety jest, że w atmosferze podochocenia temperament muzyczny wyładowuje się szczególnie żywo. [...] Muzykanci na ogół dobrze są obeznani z kultem Bachusa i tu tkwi niebezpieczeństwo, że albo po kieliszku grają znakomicie (wtedy wkład się opłaca), albo zaczynają "meloć", co przekreśla wyniki pracy. W takim momencie trzeba sytuację opanować natychmiast i raczej przerwać pracę (można to upozorować jakimś błędem technicznym w aparaturze), tym bardziej, że przeważnie w takich okolicznościach nachodzi izbę pełno doradców i kibiców, których "współpraca" polega na popijaniu lub przymawianiu się do kieliszka. Najczęściej w takim stanie rzeczy dochodzi do momentu, że zebrani mężczyźni licytują się w zarzucaniu zbierającego całym stekiem śpiewek o najbardziej niecenzuralnych tekstach […].
Po co cały ten trud? I wtedy się dziwiono:
W czasie rozmowy niewątpliwie wykonawca czy wykonawczyni zapyta wprost: "po co to robicie, czy wam się opłaci jeździć i takie głupoty zbierać?" Tu więc znów trzeba tłumaczyć, że dawne pieśni są piękne, że trzeba je utrzymać, że młodzież tańczy amerykańskie fokstroty, a przecież mamy swoje tańce piękniejsze, [...] że wreszcie Państwo, rząd troszczy się o to, by ludowe pieśni znów odżyły i dlatego polecono nam te pieśni zbierać, bo my się na tym rozumiemy i że jak każdy na wsi ma swoją robotę, tak my mamy swoją.
Materiał miał służyć nie tylko badaczom, ale i rozbudzić zainteresowanie muzyką ludową w samym ludzie. Jacek Jackowski:
Celem było udokumentowanie muzyki, jaką ona jest i zachowanie dla badań naukowych. Poza tym, zdano sobie sprawę z tego, że wobec coraz bardziej dynamicznych przemian społecznych będzie brakowało ciągłości generacyjnej w przekazywaniu sobie repertuaru. Nagranie zatem miało być surogatem zbiorowej pamięci.
A nie wystarczyło tylko nagrać, trzeba było jeszcze zebrać materiał do dalszych badań. Dowiedzieć się nie tylko, od kogo muzykant uczył się grać, czy grał zarobkowo czy dla umilenia sobie czasu, ale i czy wyjeżdżał na saksy, czy był w wojsku, jakiego jest wyznania (wszak każda liturgia ma inne tradycje muzyczne). Rozeznać się kto mieszka we wsi, czy mieszkańcy są repatriantami czy autochtonami (np. na Ziemiach Zachodnich).
Ciekawą sprawą są "instrukcje dla zbieraczy" opublikowane przez Sobieskich. To swoisty kodeks zachowań dla etnografów i etnomuzykologów i wyraz głębokiego szacunku dla "badanych". Na przykład:
"Należy unikać urzędowego tonu, nie wyjeżdżać od razu z notatnikiem i ołówkiem". "Rozmawiać po przyjacielsku, ale godnie, bez poufałości". "Uprzytomnić sobie, że tempo życia wsi jest inne niż życie miasta i starać się do niego przystosować". "Zdjąć czapkę przed kościołem, niezależnie od przekonań". Albo:
Zwróćmy wreszcie uwagę na to, by nie pozostawić po sobie wrażenia pobytu letników: z plażowaniem, opalaniem, kremowaniem, itp., jednym słowem, z tymi wszystkimi akcesoriami, które my uważamy za całkiem normalne, a które w ocenie ludu wsi jeszcze wciąż są ekstrawagancją i nieobyczajnością letników.