A gdzie byś zabrał kogoś, kto nigdy nie był w Puszczy Kampinoskiej?
Charakterystyczna dla puszczańskiego krajobrazu jest wspomniana już mozaikowość. Puszcza składa się z pasów rozciągających się z północy na południe – wydmy, bagna, wydmy i znów bagna przeplatają się jak warstwy tortu. W związku z tym najlepiej byłoby przeprowadzić tę osobę właśnie w osi północ-południe, żeby pokazać jej zmienność krajobrazów. Jest kilka takich miejsc w puszczy, gdzie na krótkim odcinku można prześledzić dynamikę zmian otoczenia.
Bardzo lubię pewien fragment środkowej części puszczy. Samochód można zostawić we wsi Łubiec i pójść przez nieistniejącą już wieś Grabina. Dalej trzeba kierować się na północ przez pas bagienny i wejść na czerwonym szlaku na pas wydmowy, aż dojdzie się do Zamczyska, czyli pozostałości dawnego średniowiecznego grodu. Ta wycieczka może trwać trzy godziny w tę i z powrotem, a po drodze zobaczy się puszczańską wieś i otaczające ją pola, zobaczy się ols na podmokłym terenie, wydmy i grodzisko średniowieczne. Kilka rozdziałów z mojej książki odhaczonych za jednym zamachem.
Kiedy sam jeżdżę poszwendać się po puszczy, to wybieram jej zachodnią część – nie ma tam ludzi, jest za to o wiele więcej zwierząt. Unikam, jak mogę, wschodniej części puszczy, bo wokół mieszka dużo ludzi. To jest ta część lasu, o której Lechosław Herz mówi, że warszawiacy traktują ją jako dekorację dla swoich spacerów, zwykle niewiele sobie robiąc z form ochrony. Jeśli więc ktoś mnie pyta, gdzie pojechać do puszczy to mówię, że byle dalej od Warszawy. Na zachód od Roztoki. Ale to już jest przedsięwzięcie, które wymaga lepszej logistyki – trudniej tam dojechać komunikacją publiczną.
Ale największą przygodą będzie wędrówka wzdłuż całej puszczy z zachodu na wschód…
Opisywałeś kiedyś taką wyprawę w "Tygodniku Powszechnym".
Można to zrobić w jeden dzień, mnie zajęła półtora dnia. Zacząłem o siódmej rano, miałem zarezerwowany nocleg w hotelu Julinku, ale o 14 byłem już w Zamczysku – mniej więcej w połowie całej drogi do mety w Dziekanowie. Stwierdziłem, że mógłbym spokojnie przejść całą puszczę za jednym zamachem. Ale zaraz pomyślałem: "A po co?". Na co mi ten pośpiech? Skoro powiedziałem domownikom, że wrócę jutro, to mogę się dłużej cieszyć lasem. W efekcie zdrzemnąłem się w Zamczysku, a potem zacząłem iść wolniejszym krokiem. Ostatnio ktoś na spotkaniu autorskim mówił mi, że przeszedł ten sam szlak wyruszając o 6 rano z Brochowa. Około 21 był w Dziekanowie Leśnym. To jest nieco ponad 55 kilometrów, więc spokojnie do zrobienia przez kogoś, kto lubi chodzić i ma jako taką kondycję.
Swoją drogą, nieco dziwne jest dla mnie to, że ten szlak zaczyna się akurat w Brochowie. Rozumiem, że kiedy Herz układał jego przebieg, uznał, że w turystyczną strukturę puszczy warto włączyć postać Chopina, który urodził się w pobliskiej Żelazowej Woli. Krajoznawca nizin musiał kombinować. Wymyślać atrakcje. Podczas wycieczki w górach idziesz na przełęcz, szczyt czy do schroniska, a w lesie nie masz tego typu oczywistych celów. Takim celem może stać się powstańcza mogiła, ale ile można bawić się w martyrologię? No to może stare drzewo albo nieistniejąca wieś. W nizinnym lesie każde tego typu miejsce jest na wagę złota, więc Brochów – w którym prawdopodobnie ochrzczono Fryderyka Chopina – stał się wart umieszczenia na szlaku. Chociaż de facto przez pierwsze dwie godziny idziesz po asfalcie i nie widzisz nic ciekawego poza domami i psami, które na ciebie szczekają.
A propos Herza, to fascynującym tematem jest też zbieranie przez niego puszczańskich toponimów. Niektóre trafiły na mapy, inne przepadły…
Jeśli chcesz z lasu zrobić produkt turystyczny, musisz również ubrać go w jakąś opowieść. Toponimy są nośnikiem takich opowieści. Więc Herz chciał zasugerować, że Kampinos to miejsce, w którym warto spędzać wolny czas. Ale nie możesz przecież pokazać ludziom pustej mapy lasu i powiedzieć: "idźcie". Musisz wyjaśnić, po co mają tam iść i co zobaczą. Od tego są między innymi nazwy miejscowe, przynajmniej dla tych, którzy lubią czytać mapy.
Mając w ręku współczesną mapę Puszczy, warto mieć świadomość, jak ogromną robotę wykonał w niej Lechosław Herz. Nie mówimy wyłącznie o szlakach czy toponimach – w jego dziennikach z pionierskich lat w Kampinosie wyczytałem choćby to, że postanowił pomierzyć wszystkie pomnikowe drzewa tej puszczy. Wyobrażasz to sobie?
I przy tym pracował na etat w teatrze.
Tak, a więc do lasu jeździł tak naprawdę raz albo dwa w tygodniu, kiedy akurat miał wolne. Z naszej dzisiejszej perspektywy to jest niewyobrażalne, bo my skaczemy z kwiatka na kwiatek, od projektu do projektu. Zresztą parę razy usłyszałem to od Herza: "No tak, pan teraz napisze o puszczy, a za chwilę będzie myślał o czymś innym". Tymczasem puszcza potrzebuje kogoś, kto będzie z nią całym sercem przez resztę życia...
Innej zasłużonej dla puszczy postaci, Jadwidze Kobendzinie, zadedykowałeś tę książkę.
Pisząc tę książkę, robiąc kurs przewodnicki czy po prostu kręcąc się po puszczy, uświadomiłem sobie, że ten las pamięta o facetach, a w ogóle nie upamiętnia się w niej kobiet. Jadwiga Kobendzina jest skrajnym przykładem – to kobieta, która doprowadziła do utworzenia parku narodowego. Przecinała jego wstęgę. Pracowała w nim przez 30 lat. Tymczasem puszcza pamięta głównie o jej mężu, który nie dożył tej uroczystości. O czym to świadczy? Ano o tym, jakim krajem była Polska w czasach PRL-u, ale zdaje się, że także o tym, jaką osobą była Jadwiga Kobendzina. Wygląda na to, że sama wyreżyserowała, aby pamięć o nich obojgu zdominowało wspomnienie dorobku jej męża.
Choć mam ogrom szacunku dla jej pracy, nie zamierzałem iść tym tropem. Uznałem, że najlepsze, co mogę zrobić, to zadedykować jej swoją książkę. Na szczęście zresztą również park narodowy zaczął upamiętniać Kobendzinę pośród drzew. Jeden ze szlaków turystycznych nosi jej imię, mówi się o kolejnych pamiątkach.