Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię dramatu w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Pracował jako bibliotekarz, reżyser, dziennikarz i dyplomata. Był radnym miasta Cieszyna, konsulem generalnym RP w Ostrawie i dyrektorem Instytutu Polskiego w Bratysławie.
Jerzy Kronhold był najmniej chyba znanym poetą "Nowej Fali", jego twórczość długo pozostawała w cieniu sławniejszych kolegów, Stanisława Barańczaka, Adama Zagajewskiego, Ryszarda Krynickiego. Może dlatego, że dawniej, w odróżnieniu od nich, uprawiał lirykę bezpośredniego wzruszenia lirycznego, na pograniczu sentymentalizmu: "szłaś ulicą widziałem migający bucik". Zawsze jednak sentymentalizmu potrafił uniknąć, dzięki walorom wyobraźni odważnej, surrealnej – w wierszu za chwilę ów bucik zapłonie i noga ukochanej rozżarzy się miłosnym podnieceniem. Potrafił Kronhold napisać: "w nocy beczy szybkocelny poemat". Także tak charakterystyczne dla "Nowej Fali" diagnozy społeczne były w tej twórczości mniej oczywiste, bardziej skryte pod lirycznym nastawieniem. Wprawdzie mógł Kronhold na "nowofalową" nutę zaintonować ironiczną "tryumfalną pieśń supersamu", ale bliższa mu była "poranna msza obłoków".
Po latach milczenia przypomniał się tomikiem "Wiek brązu" (2000). Nie tylko przypomniał się, ale i zajął miejsce pośród najlepszych polskich poetów. Krytyka powitała ten jego powrót entuzjastycznie. Jest w jego książce piosenkowy ton nadawany przez czyste erotyki, nie skrywające miłosnej radości i miłosnego mroku. Widzę w nich piękny wpływ wielkiego czeskiego poety – noblisty Jaroslava Seiferta. Wspominam o tym, bo zdaje mi się, że swoisty "czeski" klimat bezpośrednich wzruszeń unosi się nad poezją Kronholda. Przykładem może być wiersz o Vladimirze Holanie – ciemnym poecie, który zaprzestał pisania po śmierci córki:
bardzo ją kochał a kiedy
umarła nie napisał już
ani jednego wiersza.
Ta wstrząsająca pointa – ludzkie i poetyckie credo! – tłumaczy też, dlaczego sam Kronhold tak rzadko publikował: bo dla niego prawda uczucia i etyki miała prymat, a nie prawda literatury...
Poruszające są delikatne akcenty "lokalności" w wierszach tego poety. Chodzi tu o Śląsk Cieszyński i jego pejzaże, jego przyrodę, która niejako sama z siebie wysnuwa czułość, a czasem także o Górny Śląsk, jak w wierszu o słynnych katowickich osiedlach:
Pomiędzy Nikiszowcem a Giszowcem
zdarzają się dorodne lipy i kasztanowce,
zdarza się wielka miłość
między dziewczyną a chłopcem,
niezwykła czułość
między Giszowcem a Nikiszowcem.
Do tej aury należą także przejawy luterańskiej religijności, nawet dzwon z Kościoła Pana Jezusowego odzywa się słowami "starej pieśni którą doktor Marcin Luter ułożył".
Są też w "Wieku brązu" przejmujące, brutalnie szczere wiersze szpitalne. W utworze "Lato gorące" do brutalności agonii i odczucia empatii z umierającą bliską osobą dołącza się cierpienie własne z powodu cudzego cierpienia. Ta liryka zrywa szpitalne parawany, stawia nas sam na sam z ostentacją prawdy o upokorzonym człowieczeństwie. A przecież odbywa się to w kantyczkowym, prościutkim rytmie. Tym bardziej jest wstrząsające:
Lato gorące gnaty parzyło
i doskwierało.
Wściekłe komary, senne menady
zżerały ciało,
gdy umierała w sali zbiorowej
za przeproszeniem,
prawie do końca nie ustawały
potu strumienie [...].
Cytuję ten utwór, bo chyba obok Lieberta i Grochowiaka, ostatnio Tkaczyszyna-Dyckiego, nikt w polskiej poezji nowożytnej tak nie opisywał agonii. A zwrot "za przeproszeniem" ma w sobie tyle sarkazmu i ukrywanej wściekłości na własną bezsilność, i tyle rezygnacji, że wystarcza za ogromny cykl współczesnych trenów...
W innych utworach poeta zajmował się cierpieniami publicznymi, cierpieniami historii. Znamienne jest rodzinne "Zdjęcie z czerwca 1939", zdjęcie na moście przez Olzę, oglądane oczyma kogoś, kto "dopiero zostanie poczęty na obczyźnie w Polsce Ludowej". Kronhold oddawał portrety ludzi poranionych przez najnowsze polskie dzieje, w świetnym skrócie ujmując nasze charakterystyczne resentymenty. Na przykład w wierszu "O wy stare kręgle" chyba najlepiej w polskiej poezji ukazywał sylwetki "filarów ancien régime'u" komunistycznego, ich nienawistne spojrzenie na zmieniony świat.
Całe to bogactwo treściowe Kronhold – od początku swojego pisania – przekazywał najprostszymi i najsubtelniejszymi zarazem środkami poetyckimi, melodyką, nastrojowością, odkrywając – jak to pisał Zbigniew Herbert – "czystość samogłosek, którymi wyrazić można wszystko żal radość zachwyt gniew". Nigdy nie pozwalał sobie na epatowanie tematem, tyle tylko chciał wyrazić, ile uniosły poetyckie środki. Była w tym i wielka skromność poetyckiego rzemieślnika i duma z możliwości poetyckiego rzemiosła.
Kiedy zastanawiam się nad sensem tytułu tomu poety – "Wiek brązu" – przywołać muszę "Prace i dni" Hezjoda, który ludzi "wieku brązu" przedstawia jako mających twarde serca i dusze, odznaczających się potęgą, srogością i pychą. I ci mocarze – jak pisze Hezjod – "pokonani są rąk swoich własnych siłą".
W swoich wierszach Jerzy Kronhold chwytał nas wszystkich w momencie przesilania się naszej potęgi, w autorefleksji dzisiejszej cywilizacji, która zabija samą siebie. I zdobywa się ta cywilizacja na jakiś nostalgiczny żal. W tym naszym żalu za prawdą uczucia, którą gubimy w cynicznej, samobójczej potędze, Kronhold widział ocalenie. Ocalenie, które tak wyrażał:
Na wapiennej skale zamieszkałem
w księstwie storczyków siwej czapli
z antologią obłoków do przepisania
i mieniących się kropel rosy.
W 2013 roku nominowany był do Nagrody Literackiej Gdynia za tomik "Epitafium dla Lucy". Ewa Sonnenberg pisała o nim:
Poeta jest jak tłumacz symultaniczny: przetwarzanie języka wrażliwości na język poezji, języka abstrakcji na język liryki, języka figuratywnego na język abstrakcyjny. W tomiku granicami wypowiedzi są przedmioty w relacji do człowieka, przedmiot jako konsekwencja pamięci, przedmioty jak słowa, swoisty słownik nie przedmiotów ale słów. Wersy słowa. Wiersze słowa. Wieloznaczność i pojedynczość. Autonomizacja przedmiotu, który jest równoległy do podmiotu, przyjmując funkcje podmiotu unifikuje się z nie tylko z czasem zewnętrznym ale z wewnętrznym, indywidualnym czasem doznawanym w każdym człowieku
(ksiazka.net.pl, 08.04.2013).
Tomik Kronholda – "Skok w dal" (2016) – to czterdzieści cztery wiersze siedemdziesięcioletniego poety, poetycka dokumentacja najważniejszych w jego życiu zdarzeń i uczuć: buntu po śmierci żony, młodzieńczej przyjaźni z Rafałem Wojaczkiem, zachwytów i wspomnień związanych z jego "małą ojczyzną". Jak w wierszu "Pora storczyków":
Pora storczyków chodzenia nad jezioro Ton
do zatopionej marglowni na wędkowanie
i nad jezioro Mond w którym księżyc rozbrzmiewa z
adorującym go dworem płazów tam w pobliżu w nieczynnym
wyrobisku całowałem cię rozbierałem
a ty podarowałaś mi nazwy: podkolan biały
kruszczyk rdzawoczerwony i wyblin jednolistny.
Twórczość:
- "Samopalenie" (1972),
- "Baranek lawiny" (1980),
- "Oda do ognia" (1982)
- "Niż" (1990)
- "Wiek brązu" (2000)
- "Epitafium dla Lucy" (2012)
- "Szlak jedwabny" (2014)
- "Skok w dal" (2016)
- "Stance" (2017)
- "Adres w ciemnościach" (2017)
- "Pali się moja panienko" (2019)
- "Długie spacery nad Olzą" (2020)
Autor: Piotr Matywiecki, grudzień 2006, aktualizacja: NMR, czerwiec 2016.