Wędrówki po kraju były jedną z pasją Zofii Rydet. Miała przy tym niebywałą umiejętność zdobywania sobie zaufania fotografowanych ludzi, którzy wpuszczali ją do swoich domów i mieszkań, pozowali, dzielili się częścią swojej prywatności. Wchodząc zwykła mówić "jak tu u pani ładnie..." - tymi kilkoma słowami zyskiwała sympatię gospodarzy. Ale wizyta fotografki miała też dla nich coś magicznego.
- Model zdawał sobie sprawę patrząc prosto w obiektyw z "doniosłości chwili", tego jakby uwiecznienia, zatrzymania jego osobowości tylko mu właściwej, z nobilitacji go do jakiegoś symbolu, choć sam nie był wielki - wspominała Rydet. - Fotograf był jakby magiem potężnym, bo mającym możność zatrzymania czasu, pokazującego choć na krótko hydrę śmierci. A aparat był tym głównym instrumentem, czarodziejską skrzynką zatrzymującą obraz.
W swym antropologicznym projekcie Zofia Rydet zachowała obraz wsi w szczególnym momencie, kiedy wiele jej tradycji odchodziło bezpowrotnie w przeszłość. W autokomentarzu mówiła:
- [Moja praca] ma utrwalić to, co już się zmienia i co, choć jest jeszcze realną rzeczywistością przestaje istnieć i może już w niedługim czasie będzie trudne do wyobrażenia. Ma pokazać wiernie człowieka w codziennym jego otoczeniu, wśród jakby tej otoczki, która z jednej strony staje się dekoracją jego bezpośredniego otoczenia-wnętrza, ale która także pokazuje jego psychikę, mówi czasami o nim więcej niż on sam.
Dzisiaj jej projekt nabrał wartości historycznej. Taka była polska wieś - ubogie izby, ściany malowane we wzory z wałka, kaflowe piece, odpustowe dekoracje. Punkt wyjścia "Zapisu" stanowiły właśnie wnętrza. Rydet mówiła:
- Dom jest zwierciadłem osoby, do której należy, jest również odbiciem społeczeństwa, cywilizacji, kultury, w której powstał. Dom żyje życzeniem swego twórcy, który w nim mieszka. Dom jest tak przesiąknięty charakterem swego pana, że w rezultacie dom i jego pan to jedno. Każdy ma charakterystyczne tylko dla niego cechy. Człowiek instynktownie i podświadomie dopasowuje dom do siebie.
"Zapis socjologiczny" pokazuje ludzi w otoczeniu dorobku ich życia. Łatwo rozpoznajemy, jakie przedmioty stanowią dowód społecznego statusu - np. telewizor, wokół którego gromadzono najładniejsze i najbardziej wartościowe przedmioty, jakie są przedmiotem kultu (święte obrazki) i co stanowi rodzinne pamiątki - małżeńskie zdjęcia, na niektórych ujęciach trzymane w rękach przed postarzałych już małżonków. Miejscu fotografii we wnętrzach prywatnych Rydet poświęciła zresztą osobne cykle - "Prywatne mitologie" z lat 80., na których rodzinne zdjęcia budują tożsamość i wskazują na pochodzenie, czy cykl poświęcony obecności w góralskich domach portretów papieża Jana Pawła II.
W pierwotnym założeniach artystki fotografowane osoby miały stanowić taki sam element wnętrza jak inne przedmioty, być jednym z punktów tej specyficznej inwentaryzacji. Z czasem Rydet zauważyła jednak, że człowiek zawsze pozostawał na fotografiach najważniejszy:
- Już w czasie pracy zobaczyłam, że to jednak nabiera zupełnie innych rumieńców, że ten zwykły dokument staje się w moich oczach jakąś wielką prawdą ludzkiego losu, że nie potrafię zachować tego chłodnego dystansu wręcz przeciwnie, że to angażuje mnie bardziej niż wszystko, co do tej pory robiłam, że staje się to jakby nową miłością i pasją, przynoszącą nowe perspektywy i siły.
Rydet nie kierowała się chłodnym rozumem, lecz emocjami i intuicją. By wykonać zdjęcia, wchodziła w interakcje z ludźmi - to na nią patrzą, kierując wzrok prosto w obiektyw. Urszula Czartoryska następująco opisywała proces powstawania cyklu:
"Wędrówka po cudzym życiu. Ograniczenie się do sekund. Podróż po wioskach, w których już może niedługo będzie dno sztucznego jeziora albo cementownia, a w każdym razie nowy dom na miejscu starego. Wizyty u osób, z którymi nie sposób umówić się na przyszły rok..."
Zachowując dla potomności obraz polskiej wsi, Rydet zachowała też podstawową funkcję fotografii, o której pisał Roland Barthes - utrwaliła pamięć o ludziach, których imion i nazwisk już nie znamy.
Skala i zasięg "Zapisu", poddanie się dyscyplinie systematyzacji, próba objęcia jak największej ilości wnętrz i osób, sytuuje Rydet wśród największych światowych fotografów dokumentalistów XX wieku, z Augustem Sanderem na czele. Dążenie uporządkowania, klasyfikacji właściwe było też jej wcześniejszym pracom. Na swej pierwszej wystawie indywidualnej w 1961 roku pokazała cykl "Mały człowiek" - portrety dzieci ułożone w serie dokumentujące różne aspekty ich życia. Z kolei cykl "Czas przemijania" (1964) portretował ludzi starych. Częścią "Zapisu socjologicznego" były także sanderowskie cykle "Zawody" oraz "Zwykły człowiek".
W tamtych latach surowe, układające się w serie zapisy rzeczywistości były w polskiej fotografii rzadkością. Dzisiaj, od około 2000 roku coraz więcej fotografów, a właściwie fotografek sięga po metodę rozwiniętą przez Rydet, fotografując ludzi w ich wnętrzach, bądź też tworząc ludzkie portrety na podstawie pustych pomieszczeń, w których mieszkają. Julia Staniszewska sportretowała mieszkańców mrówkowca na warszawskim Służewcu ("Mieszkańcy ulicy Bryły", 2002-2003), Weronika Łodzińska w duecie Andrzejem Kramarzem specjalizują się w portretach wnętrz (kabin tirów czy łóżek w schronisku dla bezdomnych), duet Zorka Projekt (Monika Redzisz i Monika Bereżecka) tworzy cykle portretów osób, które łączy wspólny zawód (tramwajarki, tirowcy) czy fakt uczęszczania do baru mlecznego.
W 2013 roku rozpoczęto prace nad archiwizacją i digitalizacją ponad 7 tysięcy negatywów "Zapisu socjologicznego". Można je oglądać 2 grudnia 2013 r, na zofiarydet.com. Ponadto na stronie internetowej prezentowane są zebrane materiały źródłowe, w tym również nieznane lub nieupowszechniane wcześniej prywatne dokumenty Zofii Rydet.
Autor: Karol Sienkiewicz, marzec 2011, akt. styczeń 2014
- Zofia Rydet
"Zapis socjologiczny"
1978-1990
cykl około 30 tysięcy fotografii