Wydawałoby się, że do tematyki obozowej, która uczyniła z Zofii Posmysz rozpoznawalną na całym świecie pisarkę, trudno byłoby dodać coś więcej. A jednak. Udało się to Michałowi Wójcikowi.
Rzecz w tym, że proza tej autorki – przy zachowaniu zasadniczych realiów i faktów – była literacką kreacją, wychodzącą daleko ponad prostą relację świadka tamtych czasów. We wspomnianych dziełach Zofia Posmysz koncentruje się na losach bohaterek, które (mimo posiadania niezaprzeczalnych pierwowzorów w życiu) nie były jednak takie same jak na kartach książek. Każda z tych postaci reprezentowała siebie, lecz nosiła także cechy innych osób, charakterystyczne dla ich postaw w tamtym czasie i miejscu, jak również wynikające z pozycji zajmowanej w obozowej hierarchii.
Minęło kilkanaście lat od wojny zanim Zofia Posmysz zdecydowała się dać świadectwo własnych przeżyć i obserwacji jako więźniarki Auschwitz–Birkenau, o wytatuowanym na skórze przedramienia numerze 7566. Takich jak ona więźniów zwykło się określać mianem stary numer – mimo jej młodego, bo na granicy dorosłości, wieku – w przeciwieństwie do następców z tatuażami pięcio czy sześciocyfrowymi. Wcześniejsze pojawienie się w obozie owocowało większym doświadczeniem, dyktującym zachowania, które weterankom pozwalały utrzymywać się w możliwie jak najlepszej kondycji.
Opisuje np. swoją współtowarzyszkę niedoli: "Pamiętam, że gdy Zosia trzymała grabie, to te chude dłonie z długimi palcami wyglądały właśnie jak ptasie łapki". Dlatego pisarka nazywała ją Ptaszką. Dziewczyna miała wszelkie dane po temu, żeby zostać wirtuozką skrzypiec. Ona to właśnie pierwsza uznała, że "Auschwitz to nie jest świat, który można ogarnąć ludzkim umysłem. Pewnego dnia wypowiedziała słowo: Królestwo. Że obóz to królestwo z baśni. Z baśni straszliwej i dziwnej, nie z naszego świata". "A esesmani to rycerze z bajki" – dorzuca rozmówca pani Zofii.
Taka była jej wizja. Zakon Rycerzy Trupiej Czaszki. Stworzyła tę alegorię i muszę przyznać, że już wtedy – przed końcem 1942 roku – mnie to… no tak, zafascynowało. To, że w takim miejscu można mieć taką wyobraźnię, i to, że ona zanurzała się w tym wymyślonym świecie cała, uciekała do niego, kryła się w nim. Czy to było na granicy szaleństwa? Nie wiem. System był spójny, z drugiej strony u szaleńców struktury myślowe też są zazwyczaj spójne i logiczne. Ale może już gorączkowała? Fantazjowała. Popatrz, popatrz, Brunhilda idzie! – łapała mnie za rękę i pokazywała jakąś esesmankę. […] To jej zawdzięczam ten pomysł. Sposób na wyrażenie Auschwitz.
W szczerej rozmowie z Michałem Wójcikiem pisarka porusza również te wątki swego życia, o których dotąd nie wspomniała. Można zrozumieć powody – pewne tematy nawet po siedemdziesięciu latach od zakończenia wojny są dla jej ofiar zbyt bolesne, żeby je potraktować jako jeden z wątków fabuły. Co innego, gdy udziela się odpowiedzi na pytania dziennikarza – wtedy temat przestaje być tabu.
Dociekliwość Michała Wójcika nigdy jednak nie przekracza granic rzetelnego reporterskiego warsztatu, nie wspominając o dobrym wychowaniu. Prawda historyczna wymaga jednak ścisłych ustaleń, a z tym niekiedy wiążą się mało budujące przykłady. Wystarczy powiedzieć, że pobyt w hitlerowskim obozie koncentracyjnym młodej Zofii Posmysz (za posiadanie ulotki Związku Walki Zbrojnej) nastąpił w wyniku złożenia donosu przez kogoś z jej ścisłego otoczenia.
Bo też pomiatanie ludźmi nie jest cechą przypisaną wyłącznie wrogom. Zofia Posmysz wspomina między innymi, że w komandzie kuchennym, gdzie przez pewien czas pracowała, spotkała również prostytutkę: "ohydna baba. Uprzykrzała nam życie, jak się da".
Wysługiwała się niemieckiej kapo. Robiła nam, swoim rodaczkom, na złość. A przecież nie miała żadnej funkcji, robiła to z własnej chęci. Można powiedzieć: con amore. Wstawać yntelygencjo przeklęta! – ryczała o świcie. […] Mnie szczególnie dokuczała. Wiedziała, że nie cierpię jej [branżowych] przyśpiewek. Choć z drugiej strony miło mi, że zaklasyfikowała mnie do "yntelygencji". Tak że jeśli mówimy o podziałach, to one przebiegały niekoniecznie na tle narodowościowym. W tym wypadku podział był klasowy.
Wśród poruszanych tematów rozmowy wątek obozowy jest, oczywiście, najbardziej wyrazisty, choć warto wczytać się i w inne, przed i powojenne. Nie zatrą one jednak wrażenia, jakie pozostawia takie choćby wyznanie: "Ludzie mogą być nikczemni bez względu na to, w jakim otoczeniu się znajdują. Jednak lepsze otoczenie powoduje, że stają się lepsi. Ale w stanie kompletnego wyczerpania nie myśli się o niesieniu pomocy innym oczekującym. Myśli się o sobie". Prawdą jest także to, że pisarka dokonywała prawdziwie heroicznych wyczynów – choć sama tego wcale tak nie ocenia – żeby poza sobą uchronić przed najgorszym przynajmniej Ptaszkę.
"Wakacje nad Adriatykiem" można potraktować jako hołd pisarki złożony Ptaszce. Z kolei "Królestwo za mgłą" to hołd, który Michał Wójcik złożył Zofii Posmysz. Obie książki bezwzględnie należy przeczytać – podobnie jak wszystko, co wyszło spod pióra tej wciąż za mało docenianej pisarki.
-
Michał Wójcik, Zofia Posmysz
"Królestwo za mgłą. Z autorką Pasażerki rozmawia Michał Wójcik"
wydawnictwo: Znak, Kraków 2017
wymiary: 142 x 216 mm
oprawa: twarda
liczba stron: 416
ISBN: 978-83-240-3727-8