Drugi tomik Natalii Malek jest mniej rozgadany, język jest tutaj wydatkowany dużo oszczędniej. Więcej za to precyzji, dystansu wobec wyobraźni i świata – autorka dozuje sobie i czytelnikom strumień rzeczywistości. Dalej jednak zachwyca jej surrealistyczna wizyjność i swoboda w tworzeniu nieoczywistych, pokomplikowanych obrazów. No właśnie, bo to wiersze, które "obrazem stoją". To widoki wydarzające się w języku i niemogące wydarzyć się do końca. Wszystko dzieje się w jednym momencie, wszystko jest zanurzone w teraźniejszości doświadczenia.
Słowa w tej poezji przeglądają się w sobie, oświetlają siebie nawzajem i próbują gdzieś umościć w tej pędzącej twórczości. Dlatego trzeba cytować ją szerzej, pokazać jak jej składniki mieszają się i współpracują.
"Politechnika Federalna w Zurychu
M.S.
Kiedy się jeździ pociągiem, czyta się lub pisze.
Kiedy autobusem – śpi się albo marzy o łazience.
Za jego pierwszym odejściem jeździłam pociągami.
Za drugim – autobusem.
(Za pierwszym razem wiedziałam, że to przez okrągłą na twarzy Karolinę.
Za drugim, że przez zwężaną w pasie Łotwę)
Jeśli utrzymają się tanie linie lotnicze w Polsce,
pewnie znów będziemy chcieli wrócić".
Faktura języka przynosi nieoczekiwane rozwiązania, które tak przyjemnie kleją się do wyobraźni. Wmontowane słowa pozornie odsyłają nas do zwykłego życia, po czym, jak katapulta, wystrzeliwują w krajobrazy – trochę chaotyczne, trochę dziwne, ale zawsze interesujące.