Meble pokazane w pawilonie na Przeskok odpowiadały przede wszystkim na problem składowania przedmiotów na małej powierzchni. Były to w większości proste konstrukcje uzyskiwane z kilku lub kilkunastu bazowych elementów, obudowa była elastyczna i umożliwiała stopniową zabudowę mieszkania, montaż, demontaż oraz zwiększenie przestrzeni użytkowej na podłodze poprzez rozbudowę mebla pod sufit. Podstawowe elementy były standaryzowane tak, by umożliwiać dowolne konfiguracje i późniejsze rozbudowy w ramach samego systemu, a także by dostosować się do standaryzowanych wymiarów polskich mieszkań. Słuszne są tu skojarzenia ze Skandynawią – standaryzacja i możliwość rozbudowy systemów przypomina wszakże popularne sprzęty z Ikei. Inspiracje meblarstwem sąsiadów z północy, nie tylko w zakresie standaryzacji, lecz także w operowaniu drewnem i tworzeniu lekkich konstrukcji opartych na powtarzalnych rytmach, były kluczowe dla rozwoju tej gałęzi projektowania w Polsce. Wspomniana Helena Skibniewska poszła o krok dalej, tak projektując meble, by mogły być one pakowane w lekkie paczki i samodzielnie montowane w domu. Już w 1958 roku Jadwiga Putowska, autorka sygnowanego przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego poradnika "Jak urządzić mieszkanie" pisała:
Mieszkanie "odpowiednie dla każdego" mogłoby być rozwiązywane na zupełnie innej zasadzie. W budownictwie masowym, opartym na elementach prefabrykowanych można byłoby wykonywać mieszkania ze ścianami konstrukcyjnymi oraz z trzonem kuchennym i sanitarnym. Użytkownik otrzymujący odpowiedni do jego potrzeb "zarys" mieszkania wykańczałby jego wnętrza, dzieląc je według swoich potrzeb za pomocą gotowych elementów, jak szafy, fragmenty ścian itp. (próby tego rodzaju były wykonane w Szwecji).
Zresztą inspiracje wzornictwem skandynawskim obecne są zarówno implicite, jak i explicite w całym poradniku, który wprowadza racjonalne zasady nowoczesnego, oszczędzającego przestrzeń urządzania wnętrz.
Idea standaryzowanych, segmentowych systemów lub mebli do zabudowy ma swoje korzenie w radykalnym funkcjonalizmie lat 20. i 30. XX wieku. Takie rozwiązania proponowali awangardowi twórcy, między innymi Le Corbusier, czy autorka przypominającej laboratorium "Kuchni frankfurckiej", Grete Schütte-Lihotzky. Za ideami tymi stały nie tylko wymogi funkcjonalności i oszczędności miejsca oraz – jak w przypadku kuchni – ekonomii wysiłku pracującej tam osoby, lecz także potrzeba swoistej "dematerializacji" mebli. Chodziło tu o to, by sprzęty były zredukowane do swojej funkcji, by nie przyciągały uwagi i nie funkcjonowały jako obiekty konsumpcyjne atrakcyjne przez swoją wartość materialną, a nie użyteczność. W przypadku powojennej Polski idea usunięcia z mieszkań mebli jako fetyszy współgrała zarówno z polityczną misją usuwania "złogów" burżuazji, jak i z racjonalnym, projektowym myśleniem. Krucjaty przeciwko mieszczańskim "kompletom" były szczególnie wyraziste w latach 40. i 50., zwłaszcza, że społeczeństwo – w szczególności robotnicy i ludność wiejska przenosząca się do miast – gustowało w mieszczańskich salonikach i kredensach. Piotr Korduba cytuje dziennikarza czasopisma "Odrodzenie", który w 1950 roku głosił, że mieszczańskie gusty estetyczne "to najtrwalszy chyba sukces, który ginąca burżuazja osiągnęła nad zwycięskim proletariatem". Późniejsi komentatorzy zarzucili już krytykę "saloników", lecz niezmiennie doceniali umożliwioną przez wielofunkcyjne meble eliminację dużych sprzętów wolnostojących. Ideowa "słuszność" nowoczesnych mebli celnie została uchwycona w filmie "Małżeństwo z rozsądku" Stanisława Barei, gdzie drobnomieszczańskie, niemal duszące się w nadmiarze sprzętów i bibelotów małżeństwo prywaciarzy oraz nadęta arystokracja otoczona rodowymi antykami skontrastowane są z nowoczesną parą, graną przez Elżbietę Czyżewską i Daniela Olbrychskiego, którzy tańczą przy zakupach w salonie meblowym wykonując piosenkę z ironicznym tekstem Agnieszki Osieckiej: "Może mówię czasami od rzeczy, / lecz uważaj żeby nas nie zjadły rzeczy. / W dawnych czasach wszak bywały takie gafy, / że człek świata nie dostrzegał zza swej szafy. / My nadziei nie stracimy przez byle co, / wszak wiadomo, że te rzeczy się rozlecą". Meble, które stanowią tło i element tego popisu tanecznego to oczywiście zestaw małżeństwa Kowalskich, a sklep to wspomniany pawilon na ulicy Przeskok. Znamienna jest także puenta tej sceny, w której okazuje się, że wymarzony zestaw jest nie do kupienia, a sprzedawca oferuje w zamian tradycyjny komplecik mieszczański.
Ostatnie dwa wersy przytoczonego fragmentu piosenki Osieckiej nawiązywały do legendarnej już złej jakości polskich mebli segmentowych. Przed tandetą ostrzegała już w 1963 roku Wróblewska: "W tej fali ogólnego porozumienia i aprobaty trzeba tylko przypomnieć podstawowy warunek pełnej funkcjonalności mebla segmentowego – nienaganne wykonawstwo. Zasadą ich konstrukcji musi być idealna statyczność, przyleganie powierzchni i niezawodne złącza. Nie sugerując się więc powiedzeniem, że najtrudniej zrobić rzecz prostą, czekamy na materializację rozsądnej idei mebla dla wszystkich". Ze złej jakości rozliczała te meble w 1978 roku Huml, pisząc że trudno uważać je za projekt dojrzały pod każdym względem. Mimo to zachowywał on jednak walory funkcjonalności, dostosowania do małych mieszkań, przy przystępnej cenie i estetyce wyrobu przemysłowego. Dwie ostatnie cechy były rezultatem zastosowanych tworzyw. Były to zwykle materiały drewnopodobne (płyta paździerzowa, wiórowa lub pilśniowa oraz zastępujące drewno i kosztowne forniry unilamy i melaminy). Elementy były najczęściej prefabrykowane, zamiast sprężynowego mechanizmu tapicerskiego stosowano gumę piankową, a całość składano za pomocą złączy metalowych upraszczających montaż.
Kasetonowe meble Kowalskich miały swoją premierę rok przed warszawską wystawą, na 17. Międzynarodowych Targach Poznańskich, gdzie prezentowano wyniki konkursu na meble do mieszkań pracowniczych, w którym projektanci zdobyli pierwszą nagrodę. Tak pracę nad tymi meblami wspomina Bogusława Kowalska:
Ogłoszono […] konkurs na meble, takie "pierwszej potrzeby", do małych mieszkań. Tanie meble dla ludzi, którzy mają malutkie mieszkanka, konkretnie dla tkaczy łódzkich. Sprawą wywoławczą była cena umeblowania – nie można było przekroczyć pewnej sumy […]. Czesław postanowił, że weźmiemy udział i przyniósł warunki. […] Nie mieliśmy żadnej koncepcji. Czesław sam siedział i dłubał, i myślał, i myślał […]. No i zaczął tłumaczyć, co wymyślił: system kasetonowy. […] Jak Czesław wpadł na tę konstrukcję, to już potem poleciało, ustawiał tylko układy plastyczne – jak to dalej rozwiązać. […] Meble składały się z paru elementów, jak klocki dla dzieci, które można skręcać w dowolny sposób. Dało się z tego złożyć meble do sypialni, pokoju dziennego, pokoju dla dzieci, do kuchni i do przedpokoju. Czyli umeblowanie całego mieszkania […].
Pomysł na meble kasetonowe, złożone z łatwych i tanich w produkcji segmentów, które można dowolnie zestawiać ze sobą, okazał się rewolucyjny. Pod terminem kaseton kryła się prostokątna obudowa, którą montowało się na różnych wysokościach i uzupełniając o ścianki boczne i drzwiczki. Ze strony zewnętrznej kasetony były obudowane listwą, która ukrywała złączenia i stabilizowała konstrukcję, w którą można było wmontowywać półki, szafki, blaty i tapczany.
Meble trafiły do produkcji dopiero po sukcesie wystawy w pawilonie na ul. Przeskok, w 1963 roku. Po tej ekspozycji powołano komisję, "której zadaniem jest usunięcie rozbieżności między zamierzeniami autorów a możliwościami technicznymi zakładów". Mimo, że zostały wydane katalogi, prezentujące różne warianty segmentów oraz porady dotyczące urządzania wnętrz, rzadko kiedy sprzedaż odbywała się za ich pomocą. Zwykle fabryka sama skręcała jakiś element i w gotowej formie oddawała go do sklepów. Jednak, twiedzi Kowalska, ludzie mimo to majsterkowali, rozkręcali meble i skręcali je na nowo zgodnie ze swoimi potrzebami. Największym problemem była jakość materiałów, która odbiła się negatywnie na ich estetyce. "Było tak kiepsko z materiałami, – opowiada projektantka – że wszystkie nasze segmenty z całym kraju powlekano tą samą okleiną. Najpierw był to rodzaj ładnego mahoniu – i te okazały się najbardziej udane, naturalne. Potem ktoś zaczął sprowadzać okładziny plastikowe w różnych barwach, zrobiła się straszna kakofonia kolorów. W ogóle zamiast prawdziwym fornirem okleinowało się sztuczną, świecącą miksturą – i to zaczynało być brzydkie. Polewało się błyszczącymi lakierami, a przecież z założenia miały to być meble matowe".
Meble Kowalskich, mimo, że w produkcji przemysłowej daleko odbiegały od pierwotnych idei projektantów, stały się najpopularniejszym zestawem w powojennej Polsce. Dostępne – jak każde inne atrakcyjne meble – rzadko i w małych ilościach, były przedmiotem marzeń i aspiracji. Z czasem "meblościanka Kowalskich" stała się symbolem mieszkania z PRL, czyli meblościanki jako takiej i mało kto wiedział, że nazwisko "Kowalscy" odnosi się do istniejących projektantów, a nie do najpopularniejszego polskiego nazwiska, którym określany jest "zwykły", "szeregowy" obywatel. Słynny mebel z początku lat 60. nie był jednak jedynym popularnym projektem małżeństwa z Poznania. Na fali ożywienia konsumpcyjnego po dojściu do władzy Edwarda Gierka na początku lat 70., ogłoszono kolejny konkurs, w 1973 roku. Przez dwadzieścia lat, które minęły od czasu wystawy w pawilonie na Przeskok, zmieniły się nieco potrzeby społeczeństwa. Pojawiły się na masową skalę telewizory, dla których należało znaleźć miejsce w meblościance, a aspirujący Polacy zapragnęli też takich udogodnień, jak podświetlany barek. W odpowiedzi na nowe potrzeby i zmieniające się gusty Kowalscy stworzyli dwa kolejne, niezwykle popularne zestawy: "Łask" i "Łódź". Przemysł zasilony pożyczkami, które PRL zaciągnęła na zachodzie oraz materiałami z importu, przez kilka lat był w stanie dostarczać meble do kolejnych mieszkań. Ten boom szybko się jednak skończył, kiedy w 1975 roku import został ucięty z powodu zadłużenia państwa. Meblościanka Kowalskich znów stała się towarem deficytowym, co świetnie ilustruje znana scena z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" Stanisława Barei z 1977 roku, w której bohater, zarabiający jako zawodowy "stacz", stoi w kolejce po "zapisy" na "Kowalskich" pod warszawskim sklepem Emilia. To pokazane w krzywym zwierciadle konwencji komediowej wielodniowe stanie w kolejce pokazuje jednak permanentny deficyt mebli oraz niekwestionowaną popularność zestawów projektowanych przez Bogusławę i Czesława Kowalskich.
Literatura:
I. Huml, Polska sztuka stosowana XX wieku, Warszawa 1978
J. Kowalski, Meble Kowalskich. Ludzie i rzeczy, Poznań 2014
B. Brzostek, Wokół Emilii [w:] Emilia. Meble, muzeum, modernizm, red. K. Szotkowska-Beylin, Kraków – Warszawa 2016
D. Wróblewska, Nowe typy umeblowania, „Projekt” nr 2 (35) 1963
J. Putowska, Jak urządzić mieszkanie, Warszawa 1958
P. Korduba, Ludowość na sprzedaż. Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego, Cepelia, Instytut Wzornictwa Przemysłowego, Warszawa 2013
Autorka: Agata Szydłowska, grudzień 2017