Endecka prasa ustawicznie kwestionowała polskość jego wierszy, wytykając mu żydowskie pochodzenie. Ortodoksyjni Żydzi uważali go z kolei za zdrajcę, odcinającego się od własnych korzeni.
"Tuwim. Wylękniony bluźnierca" jest drugim spotkaniem Urbanka z poetą. W 2004 roku poświęcił mu skromniej zamierzony tom "Tuwim". Najnowsza książka jest istotnym dopełnieniem wcześniejszej opowieści o dramatycznym splocie dziwnych uwarunkowań i sprzeczności, które życie Juliana Tuwima uczyniło równie ciekawym, co przejmująco smutnym.
Literackie ostrogi Julian Tuwim zdobył, jak przystało na poetę - wierszem, ale nie swoim; w 1911 roku zadebiutował tłumaczeniem strof "W jesiennym słońcu" Leopolda Staffa na esperanto. Staff był największą młodzieńczą fascynacją przyszłego poety, dlatego właśnie jemu powierzył swoje pierwsze wiersze. "Właśnie to, że stanąłem wobec talentu, kazało mi być dla jego dobra surowym" – ocenił Staff utwory zachwyconego nim gimnazjalisty.
Pierwszy własny (pacyfistyczny) wiersz "Jedni niech będą rycerze" Julian Tuwim ujrzał w druku 6 stycznia 1912 roku w "Kurierze Warszawskim". Mimo nalegań redakcji nie podpisał go własnym nazwiskiem, lecz inicjałami St.M. Jak Stefania Marchwiówna, która kilka lat później została jego żoną.
Wkrótce zasypywał swoimi tekstami wiele redakcji, teatrzyków, kabaretów i rewii. Konkurujących ze sobą, dlatego płodny autor ukrywał swoją tożsamość pod wieloma pseudonimami. Z wielu tekstów Tuwima jako pierwsza do historii polskiej satyry weszła ciesząca się niebywałym powodzeniem - wykonywana przez Władysława Lina w kabarecie Miraż – piosenka "O, kup pan to!", o sprzedawczyni nakłaniającej klienta do kupienia synkowi ołowianego żołnierzyka.
Była oparta "na pomysłowym fonetycznym chwycie, pozwalającym wykonawcy na nadawanie powtarzającym się w każdym refrenie słowom: »O, kup pan to!« brzmienia »Okupant to!« – wspominał Tadeusz Żeromski. Władze okupacyjne szybko jednak zorientowały się w dowcipie i wiosną 1918 roku teatrzyk został zamknięty.
Nastał etap, kiedy Julian Tuwim oraz inni autorzy skupieni wokół miesięcznika "Skamander": Antoni Słonimski, Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński i Jarosław Iwaszkiewicz zaczęli "rządzić polską literaturą od stolika na półpiętrze Ziemiańskiej".
Wyższe sfery, wielki świat szybko wchłonęły młodych poetów. Od początku rozrywani przez hrabiów, pieszczeni przez hrabiny, komplementowani przez dyplomatów, upijani przez ministrów i generałów nie musieli się rozwijać. Właściwie nie musieli nic. Wystarczało niczego nie zmieniać, żeby w półurzędniczym, półhrabiowskim światku Warszawy już po wsze czasy pić ambrozję.
Toteż koledzy po piórze nie szczędzili im krytyki. Aleksander Wat w rozmowie z Czesławem Miłoszem wypowiadał się o skamandrytach z wyraźną, bodaj niebezinteresowną niechęcią: "Zastój umysłowo-poetycki, zahamowanie rozwoju tym oportunizmem poetyckim, dandyzm w najlepszym razie… Wielka szansa polskiej poezji została zwichnięta, stracona, zmarnowana…". Zazdrościł im powodzenia dopiero startujący w literackim świecie Witold Gombrowicz: "Nie byli z tych, co odkrywają nowe lądy w sztuce, wzbogacają wiedzę o człowieku, tworzą nowy styl, wprowadzają nowe niepokoje". Ale i zasłużony mistrz słowa Stefan Żeromski wyznał kiedyś Słonimskiemu: "– Ale się ten Tuwim wgryzł w język polski, tak się wgryzł, że aż przegryzł na drugą stronę".
Julian Tuwim naprawdę dobrze czuł się jedynie w swojej ojczyźnie polszczyźnie, choć zarzucano mu, że "nie pisze po polsku, tylko w języku polskim, a naprawdę »jego duch szwargoce«". Jak zauważa Urbanek, w polszczyźnie poeta "był bardziej u siebie niż którykolwiek z jego adwersarzy, dla których jedynym miejscem w historii stały się przypisy w biografiach Tuwima".
Poeta, jakiego w Polsce nie było od czasów romantyków, tłumacz o wyjątkowym słuchu językowym, autor lirycznych piosenek i ciętych tekstów kabaretowych, znany bibliofil i kolekcjoner, objawił się w końcu również jako twórca niezrównanych wierszy dla dzieci. Od 1936 roku ukazywały się książeczki: "Lokomotywa" i "Ptasie radio", "O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci", "O panu Tralalińskim", "Zosia Samosia i inne wierszyki", z wierszami, bez których trudno sobie wyobrazić przedszkolną i szkolną edukację.
Sypnęły się protesty. Przedstawicielka Inteligencji Katolickiej Wielkiego Pomorza wezwała rodziców, aby nie dali się zwieść urodzie książeczki "Słoń Trąbalski", tylko zapoznali się z treścią, "a przede wszystkim z nazwiskiem autora" i obronili polskie dzieci przed bolszewicką zarazą. "Odkąd Żyd Tuwim ma wychowywać polskie dzieci?" – pytał wprost endecki dziennik "ABC".
Dorośli wczytywali się tymczasem w jego "Bal w Operze", w którym Tuwim obarczał rządzących winą za beztroskie roztrwonienia otrzymanego daru wolności. We wrześniu 1939 roku upadek Polski stał się okrutnym faktem. Poeta wraz z żoną ruszył do Rumunii i Francji, gdzie uznany za niezdolnego do służby wojskowej, przez Portugalię trafił do Brazylii i – w oczekiwaniu na wizę do USA – zaczął pisać "Kwiaty polskie".
Zastanawiające wybory ideowe Juliana Tuwima – albo też sugerowana przez najbliższych znajomych jego bezgraniczna naiwność polityczna – sprawiła, że z początkiem 1946 roku opuścił Stany Zjednoczone i wrócił do nękanej stalinowskimi porządkami Polski. Bezpośredni wpływ na tę decyzję miał zapewne bojkot, jakiego poeta doświadczał na Zachodzie ze strony polskiej emigracji. W kraju Tuwim był wprawdzie fetowany i obsypywany zaszczytami, jednak stając się pupilem reżimu, mocno stracił na pisarskiej wiarygodności.
Jak podsumowuje Mariusz Urbanek, poeta nie dostał od losu szansy wytłumaczenia się z wielu słów, które napisał w ostatnich latach życia. Choćby w marcu 1953 roku, gdy żegnał Stalina, Pierwszego Obywatela Ludzkości, prawodawcę i nauczyciela sumień.
Niedługo miała się zacząć polityczna odwilż. […] Twórcy, którzy mieli na koncie i sumieniu o wiele więcej niż Tuwim, którzy zbudowali swoją obecność w polskiej kulturze na opiewaniu traktorów zdobywających wiosnę, głoszący chwałę utrwalaczy władzy ludowej i funkcjonariuszy UB, zaczęli mówić o zaślepieniu, wypierając się własnych słowo i czynów. Tuwim nie zdążył. Nie mógł wytłumaczyć się, ani usprawiedliwić, nie mógł już niczego odwołać, tak jak odwoływali ci, których grzechy były nieporównanie większe. Im w większości wybaczono, jemu na bardzo długo zapamiętano przede wszystkim słowa z ostatnich lat. Umarł w najgorszym momencie.
Julian Tuwim przez całe życie czuł się napiętnowany. Fizycznie – rozległym znamieniem na twarzy. Duchowo – niezrozumieniem, odrzuceniem, pogardą.
Mariusz Urbanek (ur. 1960) – publicysta i pisarz, z wykształcenia prawnik. Autor kilkunastu książek, w tym licznych biografii: "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" (1991), "Zły Tyrmand" (1992), "Kisiel" (1997), "Tuwim" (2004), "Waldorff. Ostatni baron Peerelu" (2008), "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" (2011), "Brzechwa nie dla dzieci" (2013), a także wyboru felietonów publikowanych w miesięczniku "Odra" – "Przecieki niekontrolowane" (2001). Napisał również dwa tomy bajek – "Mostek czarownic. Baśnie wrocławskie" (1996) i "Baśnie dolnośląskie" (2005), satyryczną historię Wrocławia – "Zrób sobie Wrocław" (1997, z ilustracjami Tomasza Brody) oraz subiektywny przewodnik – "Dolny Śląsk. Siedem stron świata".
Mariusz Urbanek
"Tuwim. Wylękniony bluźnierca"
opracowanie graficzne: Andrzej Barecki
wymiary: 155 x 240 mm
liczba stron: 340
oprawa: twarda z obwolutą
ISBN: 978-83-244-0327-1
ISBN wersji elektronicznej: 978-83-244-0342-4