Rockowe wspomnienia jazzmena
"To są bardzo osobiste wspomnienia. Cenne w nich jest to, że on opowiada o tych ludziach bez kokieterii. Moja siostra, która była pierwszym redaktorem książki, powiedziała, że to są takie wypowiedzi belfra, który dostał zastępstwo w młodszej klasie. To człowiek oddany sercem i duszą jazzowi traktujący muzyków bigbeatowych z dobrotliwym lekceważeniem. Stąd jest w tych wspomnieniach odrobina uszczypliwości" - uważa Jacobson.
- Nazywam się Karewicz, Marek Karewicz. Jestem fotografikiem. Fotografowałem jazz i z tego jestem głównie znany. Zrobiłem kilkaset tysięcy zdjęć, zaprojektowałem też sporo okładek płytowych. Wystawiano je na wszystkich kontynentach. Kilka lat temu paru kolegów przygotowało mój album fotograficzny "This Is Jazz". Teraz postanowili wydać zbiór moich zdjęć i wspomnień o artystach big-beatowych. Mam wśród nich wielu przyjaciół, ale prawdę mówiąc, nigdy nie przepadałem za taką muzyką, nie bardzo więc wiem, jak się do tego zabrać. Dlatego najpierw opowiem, w jaki sposób zostałem jazz-fanem i fotografikiem, a potem powspominam sobie o bohaterach tego albumu i zobaczymy, co z tego wyjdzie" - tak zaczynają się wspomnienia fotografika.
Muzyka za kurtyną
Ale opowieści Karewicza to nie tyle zbiór wspomnień i anegdot z dziwnego czasu w historii polskiej muzyki i PRL, to raczej kawał historii muzyki popularnej za żelazną kurtyną, przy okazji obfitujący w niezwykle ciekawe i często kontrowersyjne tezy.
Pisząc o odrodzeniu kultury w powojennej Polsce, Karewicz zwraca uwagę, że było ono możliwe w dużej mierze dzięki Amerykanom, za którymi stały wielkie pieniądze. - Dzięki nim mieliśmy w Polsce pierwszy w tej części Europy festiwal jazzowy, a później Duke'a Ellingtona, Ellę Fitzgerald czy Milesa Davisa - pisze autor wspomnień.
"Dowiedziałem się o tym stosunkowo niedawno, ale kilku gości w tym kraju zdawało sobie z tego sprawę od samego początku, w każdym razie dużo wcześniej niż ja. Stała za tym grupa energicznych, piekielnie inteligentnych ludzi, którzy na fali odnowy wmówili ludowej władzy, że co prawda Ameryka jest jądrem ciemności, ale przecież żyje tam ciemiężony przez kapitalistów lud pracujący, który w końcu przejrzy na oczu i ruszy na barykady. Przekonanie decydentów, że jazz i blues jest muzyką wyzyskiwanych Murzynów, więc z urzędu powinien podlegać wsparciu władzy ludowej, było majstersztykiem tłumaczącym cud, że to się jednak u nas udało."
Podobnie niezwykła i dla wielu zaskakująca może być też teoria odpowiadająca na pytanie, dlaczego ta zachodnia muzyka przyjęła się akurat w Polsce...
"Jazz, rock'n'roll i rock zaistniały i rozkwitły właśnie w Polsce, a nie w jakimś innym kraju socjalistycznym, nie dlatego, że mieliśmy ku temu jakieś specjalne predyspozycje i łączyły nas z Europą Zachodnią odwieczne relacje kulturalne. Nawet nie z powodu muzykalności i rozśpiewania narodu, bo tak nie jest - oczywiście przy całym szacunku dla Chopina, Szymanowskiego, Wieniawskiego i kilku innych. Muzyka ta nie zagościła u nas też w wyniku jakichś ruchów oddolnych, społecznego parcia czy nadprzyrodzonej potrzeby narodowego ducha. Jazz i rock'n'roll zaistniały w Polsce tylko dlatego, że kilku otwartych na świat, sprytnych i przebojowych gości zwąchało w tym swój interes i do tego zupełnie niczego się nie bało."
Ojciec polskiego rock'n'rolla
Jednym z takich gości był Franciszek Walicki, człowiek-instytucja bez którego trudno sobie wyobrazić początki - i w ogóle historię - polskiego rock'n'rolla, założyciel takich pionierskich zespołów jak Rhythm and Blues, Czerwono-Czarni czy Niebiesko-Czarni. Karewicz przypisuje Walickiemu serię genialnych - politycznie i medialnie - zagrań, które sprawiły, że ludowa władza nie ukręciła sprawie głowy, zanim jeszcze coś się zaczęło. "Gdy podejrzane ideowo hasło rock'n'roll jednoznacznie napiętnowano, on wynalazł we francuskiej prasie – tylko tam stosowany – termin big-beat i skutecznie wprowadził go na nasz rynek" - pisze Karewicz. Kiedy to przestało wystarczać, Walicki wymyślił hasło "Polska Młodzież Śpiewa Polskie Piosenki", co stanowiło rodzaj ochronnego parasola nad potencjalnie niebezpieczną i rewolucyjną muzyką. To Walicki ogłosił też genialny z medialnego punktu widzenia konkurs "Szukamy młodych talentów". Poza tym był też utalentowanym tekściarzem – jako Jacek Grań jest autorem wielu tekstów Czerwono-Czarnych i Niebiesko-Czarnych. Karewicz opisuje go jako człowieka spragnionego ciągle nowych wyzwań, to tłumaczy, dlaczego następnie stawał się menadżerem takich nowatorskich zespołów jak Breakout czy SBB.
Jazz 'n' Rock 'n' Roll
W "Big Beacie” można też prześledzić związki i przenikanie się sceny bigbeatowej i jazzowej, tę ostatnią zresztą Karewicz zawsze cenił bardziej - i mówi to otwarcie. Historie te z reguły spuentowane są świetnymi anegdotami, często z alkoholem w tle. Ta poświęcona jest Zbigniewowi Namysłowskiemu:
- Ze Zbyszkiem przyjaźnili się praktycznie wszyscy i to nie tylko dlatego, że był miłym, asertywnym i nieprawdopodobnie utalentowanym młodzieńcem. Grał na wszystkim, co mu wpadło w ręce: na saksofonie, puzonie, flecie - o czym wiadomo - ale także na gitarze i na wiolonczeli, a szczególnie pięknie na fortepianie. Mieszkał tuż przy słynnym placu Zbawiciela, gdzie o każdej porze dnia i nocy dało się kupić gorzałkę. Pewnie także dlatego przyjezdni, jak i miejscowi muzycy i nie tylko wpadali do niego po drodze. Mama Michała Urbaniaka wynajęła synowi pokój tuż obok, bo liczyła że razem poćwiczą. Czasem rzeczywiście "trąbili", ale głównie coś całkiem innego
Poniżej piosenka Polan, nazywanych supergrupą i pierwszą polską kapelą rockową z prawdziwego zdarzenia. Muzykę do "A ty pocałujesz mnie" napisał Zbigniew Namysłowski, słowa - Maciej Zembaty.
Czesław Niemen u Roda Stewarta...
Jedna z najzabawniejszych anegdot dotyczy Czesława Niemena z czasów, kiedy ten nagrywał swój pierwszy album w Londynie. Muzykiem opiekował się Rosław Szaybo, dyrektor artystyczny wytwórni CBS, który zaprojektował m.in. okładki płyt dla The Clash, Eltona Johna, Janis Joplin, Judas Priest, a także oczywiście dla Niemena.
Szaybo narzekał, że w stolicy Wielkiej Brytanii Niemena interesowało wszystko poza muzyką. Dzięki jego staraniom polski muzyk został zaproszony na elitarny bankiet u Roda Stewarta. "Miała tam się pojawić cała branżowa śmietanka, więc Szaybo uznał, że to doskonała okazja, by przedstawić Niemena - nowe odkrycie firmy. Włożył w to naprawdę wiele pracy i wysiłku, a Czesław po prostu się nie pojawił. Tłumaczył potem, że wypatrzył w prasie jakąś ekstrapromocję na opony, pojechał na obrzeża Londynu, by je kupić, i nie zdążył wrócić na czas" - wspomina w albumie "Big Beat" Karewicz.
Czytaj też "Polskie okładki słynnych winyli"...
Jak zrobić karierę na Zachodzie...
Inaczej niż jazzmeni, polscy muzycy rockowi kariery na Zachodzie nie zrobili, a Karewicz ma też swoją teorię w tej kwestii (pisze o niej w kontekście SBB, Józefa Skrzeka oraz Czesława Niemena, o których pisze też, że na taką karierę mieli największe szanse). Wspominając Krzysztofa Klenczona - frontmana Czerwonych Gitar, a potem lidera Trzech Koron - który na początku lat 70. próbował robić karierę w USA, Karewicz pisze:
- Nasze kontakty, siłą rzeczy, rozluźniły się, a od jego emigracji minęło kilkanaście lat, aż tu nagle Krzysiek zadzwonił, że przyjeżdża do Warszawy i chciałby bym mu zrobił zdjęcia. Ucieszyłem się, ale po tylu latach najpierw wolałem z nim pogadać, posłuchać, co gra, i popatrzeć, a dopiero potem umówić się na fotografowanie. To go jednak nie interesowało. - Marek, ja śpiewam teraz jak Presley, więc nie kombinuj. Wkurzyłem się i powiedziałem: - Krzysiek, naprawdę chętnie się z tobą zobaczę, ale zdjęć robić nie chcę, po pierwsze nie jestem specjalistą od Presleya, a po drugie Elvisa wolę posłuchać z płyt. - Ale ja to robię lepiej od niego.
Karol Wojtyła i pejsachówka
Na zakończenie swojej opowieści Karewicz przytacza chyba najbardziej niezwykłe wspomnienie - niecodzienne spotkanie w Krakowie z kardynałem Karolem Wojtyłą, przyszłym papieżem. Karewicz wraz z grupą przyjaciół po zabawie w Piwnicy pod Baranami krążył w nocy po mieście w poszukiwaniu alkoholu. Jeden z biesiadników, który był niedoszłym księdzem, wpadł na pomysł, aby o trunek poprosić w kurii biskupiej księdza Franciszka Macharskiego, jego wykładowcę podczas studiów w seminarium. Po krótkiej rozmowie duchowny oświadczył, że w tej sprawie mogą liczyć na pomoc księdza Karola.
"Panowie, ja i owszem, mam wódeczkę, ale nie wiem, czy taką pijecie. - My każdą wódkę pijemy - odpowiedzieliśmy chórem. - To dobrze - ucieszył się ksiądz Karol i kazał nam iść za sobą. Weszliśmy do malutkiego, zastawionego po sufit książkami, pokoju. Stało tam łóżko, proste biurko, krzesło, no i regały. Rozsiedliśmy się nie bez kłopotów, a ksiądz zza książek wyciągnął flaszkę. - To jest pejsachówka - oznajmił. - Piliście kiedyś coś takiego?" - zagadnął przyszły papież.
Karewicz przypomina, że pejsachówka jest bardzo mocną wódką ze śliwek, dość popularną w przedwojennej Polsce, a w latach PRL można ją było kupić tylko w Peweksie, za dewizy.
"Ksiądz Karol wyciągnął skądeś małą, srebrną tackę. Postawił na niej cztery małe kielonki i nalał - trzy do pełna i jeden do połowy. - A dla kogo ta połówka? - zapytałem bezczelnie. - Dla mnie - odparł. - To ksiądz nie chce się z nami napić? - Chcę, ale w południe mam spowiadać, więc nie mogę ryzykować. Wznieśliśmy toast ekumeniczny, wypiliśmy na drugą nóżkę i w naprawdę błogich nastrojach opuściliśmy Franciszkańską 3. Kilka lat potem z wiadomego rzymskiego komina popłynął biały dym, a ta nasza wizyta nabrała zupełnie innego wymiaru ..." - wspomina fotografik.
Jazzmen fotografik
Marek Andrzej Karewicz, urodzony 28 stycznia 1938 r. w Warszawie, jako młody chłopak grywał na trąbce i kontrabasie w zespołach jazzowych. Fotografią zajął się od końca lat 50. ubiegłego wieku za namową Leopolda Tyrmanda. Ukończył liceum fotograficzne, studiował na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły filmowej w Łodzi. Od ponad pół wieku Karewicz jest dziennikarzem muzycznym, radiowcem, organizatorem życia jazzowego, komentatorem i prezenterem muzyki jazzowej. Zgromadził archiwum liczące około dwóch milionów negatywów. Jest autorem ok. 1500 okładek płytowych - m.in. serii "Polski Jazz" oraz uznanej za najlepszą w 50-leciu okładki "Blues Breakout". Karewicz przygotował też okładki płyt Ewy Demarczyk, Niebiesko-Czarnych, Czerwonych Gitar, Ireny Santor, Sławy Przybylskiej, Maryli Rodowicz, Stana Borysa i Jerzego Połomskiego.
Marcin Jacobson, który spisał wspomnienia Karewicza, od wielu lat działa w środowisku muzycznym jako m.in. publicysta, producent płyt, akustyk oraz impresario. W 1970 r. debiutował jako prezenter u boku Piotra Kaczkowskiego, Jacka Bromskiego i Witolda Pogranicznego w pierwszej polskiej dyskotece "Musicorama" w Sopocie założonej przez Franciszka Walickiego. Był m.in. współorganizatorem Festiwalu w Jarocinie i menadżerem zespołów i wykonawców, m.in. Cytrus, Krzak, Dżem, TSA, Martyna Jakubowicz i Elżbieta Mielczarek.
Album opublikowany został przez wydawnictwo SQN z Krakowa.
Marek Karewicz
"Big Beat"
wspomnienia spisał: Marcin Jacobson
projekt graficzny, wybór zdjęć: mirosław r. makowski
Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2014
Źródło: PAP, materiały własne, opr. mg 27.4.2014