Ujęte w tekę, ciemnozielone tekturowe karty, formatem zbliżone do kwadratu, dekorowane tłoczoną bordiurą służą jako podkłady do ręcznie wklejanych reprodukcji fotografii Dorysa. Zdjęcia te, przedstawiające mieszkańców położonego nad Wisłą miasteczka, powstały kilkadziesiąt lat wcześniej - w 1931 i 1932 roku. Stylizowana na XIX-wieczne teki kolekcjonerskie bibliofilska forma nie do końca przystaje do samych fotografii dokumentujących dość zgrzebną, by nie powiedzieć biedną rzeczywistość malowniczego skądinąd Kazimierza. Z drugiej strony, ta stylizacja pozwala łatwiej dostrzec zbieżności kadrów Dorysa z malarstwem realistycznym schyłku XIX stulecia (choćby Aleksandra Gierymskiego).
Kazimierski cykl Dorysa, wykonany za pomocą małoobrazkowej Leiki, przeleżał w szufladzie trzydzieści lat i po raz pierwszy ujrzał światło dzienne przy okazji wystawy retrospektywnej fotografa w 1960 roku. Ta późna premiera zdjęć z Kazimierza wynikała z lekceważącego stosunku samego autora, jak i środowisk artystycznych do fotografii - jak się wówczas mówiło - ''pstrykanej''. Cały cykl jest nieco wojerystycznym zapisem egzotycznego, innego świata. Trudno nie dostrzec u Dorysa typowo zewnętrznego – niemalże turystycznego – spojrzenia, jakim ogarnia biedotę z okolic kazimierskiego rynku. To spojrzenie kogoś, dla kogo właściwym towarzystwem pozostają stołeczne elity, gwiazdy kina i teatru, które portretował w założonym przez siebie w 1929 roku atelier posługując się bardzo biegle artystyczną, piktorialną manierą. Wykonane podczas wycieczki do Kazimierza zdjęcia służyły przetestowaniu możliwości nowego aparatu i były swego rodzaju ekstrawagancją na tle codziennej pracy fotografa. Niezależnie od tego, jaki impuls pchnął go do utrwalenia na kliszy migawek z życia kazimierskiej społeczności, powstał niezwykle cenny dokument. O fotografiach tych pisał Adolf Rudnicki w ''Niebieskich kartkach'', iż zawierają
wszystko, co trzeba, aby świat, którego już nie ma, ożył. Zapach, klimat, temperatura, ludzie – wszystko autentyczne. Jest to świat gorzkiej, krzywdzącej nędzy, ruder, błota, bosych i obdartych dzieci, bawiących się o krok od rynsztoka, nędznych sklepików, których całą zawartość stanowi słój ogórków kiszonych, kilogram cukierków, lub beczka z naftą. Jest to świat bogaty i miękki w swej nędzy, niepochwycony w żadne cugle organizacyjne, świat ocalony z jednej pożogi i czekający na drugą, świat dramatyczny, pełny i uśpiony, oczekujący nieszczęścia i bezsilny, by się przed nim uchronić… Tych zdjęć nie można chłonąć bez późniejszych wypadków, są organicznie ze sobą splecione. Wszystkie te zdjęcia robią wrażenie zdjęć z ostatniego lata – przed potopem.
Słowa Rudnickiego można także odnieść do zdjęć przedwojennej Polski wykonywanych przez Romana Vishniaka, Menachema Kipnisa, Altera Kacyzne, czy fotografów pracujących dla zagranicznych agencji i magazynów (jak np. Louise Arner Boyd z ''National Geographic''), którzy fotografowali niewątpliwie odmienną od zachodniej kulturę małych miasteczek i żydowskich sztetli. Fotografie Dorysa na tym tle jawią się jako szczególnie ciekawe, ze względu na swego rodzaju “niewidzialność” narratora i niezmiernie krótki dystans między fotografem, a fotografowanymi. Było to możliwe dzięki wynalazkowi małoobrazkowego aparatu na kliszę zwojową, który pozwalał na robienie zdjęć z ukrycia. Jak to ze swadą opisywał fotograf: ''Leica okazała się wprost rewelacyjna. Zapewniała przede wszystkim szansę fotografowania potajemnego. A jednak i tak trzeba było nieraz nieskończenie długo czaić się z ukrytym aparatem udając, że się dłubie w nosie.''