Tutaj jednak inaczej niż w pełnych fantastycznych zdarzeń "Kajtusiu czarodzieju" czy "Królu Maciusiu Pierwszym" czy bardziej realistycznym acz również fikcyjnym "Bankructwie Małego Dżeka" dostajemy niemal reporterski zapis, w którym Korczak utrwalił miesiąc z życia kilkudziesięciu polskich chłopców przebywających na koloniach w Wilhelmówce latem 1908 roku.
Korczak na kolonie organizowane przez Towarzystwo Kolonii Letnich jeździł już wcześniej - po raz pierwszy jako wychowawca opiekował się dziećmi z najbiedniejszych warszawskich rodzin podczas turnusów w 1904 roku. W 1907, a więc na rok przez wakacjami opisanymi w "Józkach", przebywał na obozie dla chłopców żydowskich w Michałówce (nieopodal Małkini) - tamto lato opisał w książce "Mośki, Joski i Srule" (wydanej w 1909 roku), do których "Józki, Jaśki i Franki" miały być dopełnieniem (i dlatego szkoda trochę, że W.A.B. zdecydowało się wydać tylko drugą jej część. "Mośki, Joski, Srule" można tymczasem czytać w internecie na stronie Narodowej Biblioteki Cyfrowej Polona).
To właśnie podczas pobytów w Michałówce i Wilhelmówce młody lekarz Henryk Goldszmit (w 1904 roku ma 26 lat) po raz pierwszy mógł obserwować dziecięcą społeczność w niejako naturalnym środowisku - na wsi, wśród lasów, z dala od miejskiego zgiełku, brudu i biedy. To tutaj wykuwały się późniejsze śmiałe pomysły i rozwiązania wychowawcze Korczaka, rozwijane potem w założonym w 1912 roku Domu Sierot.
Co się robi(ło) na koloniach...
Fragment ilustracji Sary Lipszycowej do "Mośków, Josków, Sruli" - książki, w której Korczak opisał turnus kolonijny w Michałówce, na którym przebywało kilkudziesięciu żydowskich chłopców z Warszawy.
Na "Józki" – podobnie jak na "Mośki" - składają się przede wszystkim relacje autentycznych podpatrzonych sytuacji i całe fragmenty żywego dziecięcego dialogu. Dzieci oglądamy tu przyłapane na niczym niezmąconej zabawie - ich autentyczne wrażenia, reakcje i wypowiedzi Korczak zapisał, jak można przypuszczać, tak jak je usłyszał i podpatrzył. Ale to jego wielkiemu pisarskiemu talentowi zawdzięczamy towarzyszące miejscami lekturze wrażenie nieobecności narratora: postać Korczaka-wychowawcy miejscami znika tu całkowicie, a może staje się jednym z dzieci. Dlatego bardzo często trudno powiedzieć, gdzie kończy się głos Korczaka, a gdzie zaczyna mowa zależna, w której do głosu dochodzi dziecko.
W "Józkach" Korczak przyjmuje rolę kronikarza dziecięcych zabaw – opisuje dokładnie historię okrętów ("Burza", "Nadzieja") budowanych przez chłopców na drzewach, relacjonuje zabawy w wielkiej kałuży powstałej przy studni (Morze Pompowe), zabawę w Indian i w wojnę, wyprawy na grzyby i poziomki. Przytacza rozmowy dzieci podczas wycieczki czy zabawy, nie mówiąc już o notowaniu rzeczy tak ulotnych jak piosenki, wierszyki czy surrealistyczne skojarzenia, zapisuje nawet to, co kto mówi, kiedy ktoś inny opowiada bajkę albo to, co się mówi przy stole podczas obiadu – a także to, że kiedyś dwie muchy wpadły do zupy Karaśkiewicza.
Są też portrety dzieci: "gramatycznego" Łazarkiewicza, Mani Kropeleczki, Ciamary, Paluszka w "Józkach"; a w "Mośkach" małego poety Ojzera Płockiego, Arona Najmajstera, który opowiadał piękne bajki, kulawego Wajnraucha czy Lewka Rechtlebena, który tęsknił i płakał.
Dłuższy osobny rozdział w "Józkach" zajmuje quasi-naukowa rozprawka o historii szałasów i osiedli budowanych przez chłopców tamtego lata 1917 roku. Korczak relacjonuje często burzliwe dzieje tych efemerycznych struktur, a na końcu zamieszcza nawet rodzaj bibliografii. To, co mogłoby się wydawać frywolnym żartem – tak naprawdę jest tego przeciwieństwem. Rozprawka Korczaka jest jak najbardziej serio, a on dając tej dziecięcej działalności naukowe ramy pokazuje, że te twory są równie ważne - a może ważniejsze - niż wiekopomne dzieła dorosłego człowieka, uwiecznione w poważnych rozprawach dorosłych.
W "Józkach" i "Mośkach" Korczak przedstawił prawdziwą republikę dzieci - wakacyjną tylko i dlatego idylliczną. Czytając o tych wszystkich grach i zabawach, jak klipa, młynek, trzeciak, sery, które dla nas pozostają pustymi nazwami (w wydaniu "Józków" wyjaśnianych w przypisach) i widząc przykłady dziecięcej pomysłowości i współpracy, trudno nie dojść do wniosku, jak bardzo zmienił się świat dziecięcej zabawy. Dziś dzieci już się tak nie bawią - a więc przy użyciu tylko tego, co można wokół siebie znaleźć i własnej wyobraźni. Coraz więcej czasu spędzają w izolacji od siebie - zamknięte w czterech ścianach, przy komputerze, konsoli, telewizorze, a starsi (choć może wcale nie dużo starsi od podopiecznych Korczaka) na portalach społecznościowych i komunikatorach. A jeśli już się bawią, odtwarzają gotowe scenariusze zabaw stworzonych i zaprojektowanych przez innych - najczęściej dorosłych.
Korczak na koloniach
Korczak z wychowawcami w Wilhelmówce w 1908 roku. Wydarzenia tego lata utrwalił później w "Józkach, Jaśkach i Frankach"
W niektórych opisywanych elementach kolonijnego życia w Wilhelmówce widać szczególnie wyraźnie elementy pedagogiki Korczaka. Jak w scenach sądu, który miał stać się później jednym z najbardziej charakterystycznych elementów systemu stosowanego w prowadzonych przez niego sierocińcach w Warszawie. Podobne korczakowskie piętno ma praktyka zachęcania dzieci do prowadzenia na wakacjach pamiętników i pisania w ogóle (rozwijana przez Korczaka w sierocińcach, ale znajdująca zwieńczenie w założonym przez niego piśmie dla dzieci i młodzieży "Mały Przegląd"). O tym, że z pewnością nie efekt artystyczny miał przy tych próbach kluczowe znacznie, może świadczyć choćby przytoczony przez Korczaka niefortunny fragment z pamiętnika małego Antosia:
"Jak rano wstałem, pan zatrąbił i zmówiłem pacierz, potem pan zatrąbił i poszliśmy do kąpieli, potem pan zatrąbił i był obiad, i pan zatrąbił i poszliśmy do lasu."
Dla Korczaka pisanie było narzędziem uzyskiwania samoświadomości - niezdarność czy zarzuty o grafomańskie walory takich zapisków nie były dla niego problemem. Czytaj więcej o "Małym Przeglądzie"...
Duch Korczaka jest też wyczuwalny w wieczornych bajkach opowiadanych wychowankom: mądrych pogadankach jak "Historia trzech łóżek" (rozdział 9) czy pięknych lirycznych przypowieściach jak "Modlitwa lasu" (rozdział 10). (Do bajki jako narzędzia wychowawczego Korczak przykładał szczególną wagę). Korczakowskie jest też szerokie zrozumienie dla wszystkich przejawów dziecięcego życia. Słowa "wina", padającego naturalnie w sytuacjach konfliktu, w które obfituje pobyt na koloniach 150 chłopców, Korczak w zasadzie nie używa. Mówi tylko: "jeśli nie wszystkie dzieci są dobre i miłe, nie zawsze ich w tym wina".
Korczak-reporter
Wspominająca Korczaka po latach Hanna Rudniańska, która jako dziewczynka jeździła na letnisko do Mężenina, gdzie Korczak także bywał, zapamiętała go z nieodłącznym notatnikiem. Ten obrazek wiele tłumaczy – tłumaczy też jak mogły powstać obie kolonijne książki Korczaka.
Reporterski styl - pisała o tym Marta Ciesielska w posłowiu do powieści w wydaniu "Dzieł zebranych" - bardzo odbiegał od obowiązujących na początku XX wieku wzorców pisania dla dzieci, gdzie dominowały sztywne schematy, a prym wiodły tendencje pedagogiczne i moralizatorskie. Nowartorski styl Korczaka, w którym nie było miejsca dla prawienia morałów, znalazł bardzo wielu fanów - do publikującego powieść w odcinkach "Promyka" przychodziło mnóstwo listów od młodych czytelników. Dzieci zaczęły podobno nawet naśladować czy odtwarzać sytuacje z życia kolonijnego, głównie sądy dziecięce (które swoją drogą wzbudzały w owym czasie wiele kontrowersji). Wydawczyni "Promyka" i znajoma Korczaka Janina Mortkowiczowa, pisząc o "Mośkach" stwierdziła, że książka została "nie tylko zrozumiana i odczuta, lecz przeszła w życie dzieci, które do zabaw swych i stosunków wzajewmnych wprowadziły pomysły autora". Ta wielka popularność "Mośków" sprawiła, że książka zaczęła też przełamywać uprzedzenia narodowościowe - czytały ją wszystkie dzieci, także te pochodzące ze środowisk tradycyjnie wrogo usposobionych do Żydów.
Ilustracja Sary Lipszycowej do 1. wydania "Mośków, Josków i Sruli" Janusza Korczaka
Co więc robi Korczak w "Józkach" i "Mośkach"? Daje głos dziecku i niczym stenotypista skrzętnie go zapisuje. A jest to głos, który normalnie skazany jest na zapomnienie, zanim jeszcze wybrzmi - bo nieważny, bo za cichy, bo nieciekawy, bo dziecięcy. Korczak z nieskończoną cierpliwością i ciekawością wsłuchiwał się w rozmowy i głosy dzieci - i je rejestrował. Robił to, bo uważał, że są to głosy ważne, którym należy się uwaga i szacunek (o nim właśnie pisał w kluczowej broszurce "Prawo dziecka do szacunku") – oczywiście w tej pasji słuchania (podsłuchiwania?) niewątpliwie przejawiała się też jego żyłka naukowca-empiryka.
Właśnie o ten rodzaj wynikającej z szacunku uwagi dla dziecka upominał się Korczak szczególnie - żeby nie zbywać dziecka, przyjrzeć się temu co robi, docenić to, wejść w jego świat i patrzeć choćby przez chwilę na rzeczywistość jego oczami. Coś takiego na wielką skalę (choć to w sumie tylko miesiąc życia kilkudziesięciu dzieci z Warszawy) zrobił w swoich dwóch kolonijnych powieściach.
Janusz Korczak
"Józki, Jaśki i Franki"
Wydawnictwo W.A.B.
premiera: czerwiec 2013
wydanie: II
oprawa: twarda
format: 135 x 202 mm
liczba stron: 208
ilustracje: Marianna Sztyma
ISBN 978-83-7747-814-1