To w dużej mierze poezja obrazu, aż chciałoby się powiedzieć pospolicie: "jak z Lyncha". Ale trudno nie odnieść wrażenia, że filmy amerykańskiego reżysera nie odcisnęły piętna na samym autorze - wszak to przedstawiciel pokolenia urodzonego w latach 80.
Żeby nie było pretensjonalnie, a wiersz nie zdegenerował się w mało przejmującą nostalgię, autor ma pod ręką cały zestaw chwytów. Przede wszystkim wszyscy ci wybitni samobójcy, których przywołuje, stapiają się w zbiorowy podmiot liryczny. "grasuje gang nieobecnych, gromada żywych trucheł". Patos jest rozproszony, emocje rozrzedzone i tym samym łatwiej przyswajalne. Nastoletni Celan wchodzi tu w nowy tydzień, Marai pisze sonet do butelki - zestawienia surrealistyczne i absurdalne, napędzające się nawzajem. Inne miejsce zajmują tu bliscy tragicznie zmarłego przyjaciela. Tłoczą się po pokojach, patrzą na zmarłego. Dochodzi do powiększenia bólu, poszerzenia pola walki z tragedią.
"trudno powiedzieć,
jak to się skończy. tyle wiadomo
na razie: dorosły mężczyzna siedzi naprzeciw
dorosłego nagle dziecka i mówią niewiele"
Życie jednak napiera. Zdarzyła się tragedia, ale zdarzają się też krótkie przebłyski sensu i zachwytu. Oczywiście na tyle, na ile pozwala wyostrzona świadomość vanitas tego całego "obrzydliwie pieknego" świata. Nie ma tu negacji totalnej, wręcz przeciwnie - bywa upiorna, trupia afirmacja, zawsze oświetlona martwym światłem, trochę jakby prawie przepalonej jarzeniówki z klatki schodowej albo "żarówki w monopolu".