"Dla Feliksa" - taka dedykacja otwiera najnowszy tom wrocławskiej poetki i pracuje w niemal każdym wierszu tego tomu. Feliks Przybylak to zmarły w 2010 roku mąż Urszuli Kozioł. Był profesorem germanistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, pisał własne wiersze, tłumaczył największych poetów języka niemieckiego - m.in. Paula Celana, Rilkego i Hölderlina.
Ból po stracie, rozpacz badająca granice języka i opukująca go z każdej strony, próba ponownego zakorzenienia w świecie... Ta poezja podejmuje tematy fundamentalne, porusza się w rejestrach ludzkiego doświadczenia, które stawiają słowom największy opór. Urszula Kozioł głuchemu ludzkiemu cierpieniu przeciwstawia prostotę, elegancję języka i przejrzystość metafor. Sięga po poetycką strategię, która powoduje, że te wiersze stają się jeszcze bardziej przejmujące, wyrywają się z samych trzewi tragicznego doświadczenia, jak w "Bielmie":
"czarna godzina czarnym piaskiem sypnęła w oczy
nie widzę jutra
oślepłam"
Podstawową materią tych wierszy, a może raczej "antymaterią" jest pustka, wyrwa, przepaść, w końcu nicość: "zbliżam się do nic / w niczym" - pisze poetka. To słowa-klucze, które zaklinają i jednocześnie odczarowują stratę, która dzieje się w jakimś zawieszeniu, zagięciu czasu i przestrzeni. Podmiot żyje-nie żyje między bytem a niebytem, dryfuje od konkretu, codzienności i pamiątki po zmarłym do mglistych wspomnień, sennej, odrealnionej rzeczywistości.
"Coś wydarzyło się
i nie minęło
próżno próbujesz się wyrwać
z tej jakiejś szczerby
szczeliny-nie-szczeliny
spękliny-nie-spękliny"
- pisze poetka w wierszu "Szrama".
Codzienność przynosi tęsknotę i udrękę, ale zdarzą się momenty ukojenia, te nieliczne epifanie, chwile, kiedy podmiot mówi światu "tak" - mimo przekonania o jego absurdalnej strukturze. W tym kontekście nabierają one dodatkowego, niemal teologicznego znaczenia. Tak jak w wierszu "Raport":
"(…) dotknięta niebem
niebieścieję
anieleję
cichnę
wniebowzięta (…)"
Nie ma tu żadnych fałszywych tonów, omsknięć. Zdumiewa dokładność, precyzja słów, połączenie tego, co opisowe, z tym, co subiektywne i liryczne. To poezja najwyższej próby, którą łatwo okaleczyć i zwulgaryzować i przy opisie której należy zachować wyjątkową ostrożność. Tytułowy "Klangor", o kompozycji poematu, to przecież jeden z najintymniejszych i najbardziej przejmujących utworów żałobnych w literaturze polskiej:
"(…) za pierwszym lustrem drugie lustro
za iluzją
iluzja
za bytem
bezbyt
tu nie ma żartów
tutaj się znika raz na zawsze
wszystko co potem
symulacją życia
imitacją
odgrywaniem wyuczonej aż do znudzenia roli
że się jest (…)"
Sąsiaduje z nim chyba najkrótszy utwór, stanowiący jego antypody, bo składający się jedynie z trzech wersów. Napięcie między nimi, pojawiające się pomiędzy lakonicznością tego pierwszego, tak dojmującą, i rozwlekłością tego drugiego, to zasada rządząca całym tomem. Taka jest też ta poezja: rozpięta między milczeniem, pochylona nad ułomnością samej mowy i niewyrażalnością ludzkiej rozpaczy, a najbardziej pierwotną skargą i żalem zamkniętymi w wyrafinowaną poetycką formę.