Bohaterowie obrazów Dwurnika nie aż tak często palą papierosy, ale sportu nie uprawiają w zasadzie nigdy. Czasami tylko - ni z tego, ni z owego - noszą sportowe koszulki lub przyczepione numery, jakby brali udział w jakimś wyścigu. Ale ich dyscyplina jest inna, jej nazwa brzmi: przetrwanie, albo po prostu trwanie. W tym mieszkaniu, z tą żoną, w tej pracy, w tym mieście. No i w tym kraju.
Zaledwie kilka płócien zawiera rzeczywiście sportowe konotacje. Na pierwszym obrazie w cyklu, zatytułowanym "Po treningu" (1972), nadzy mężczyźni myją się w łaźni. Skomplikowany system rurek pod sufitem doprowadza wodę do licznych prysznicy. Już na pierwszy rzut oka wiadomo, że to nie sportowy trening Dwurnik miał na myśli w tytule. Artysta wyjaśniał:
Po treningu, czyli po pracy, bo w czasach PRL-u traktowano pracę jak trening przetrwania. Większość polskich zakładów produkcyjnych była niedoinwestowana technologicznie przy pełnym zatrudnieniu, co owocowało bardzo niską wydajnością pracy. Prawdziwa produkcja była gdzie indziej: w Stanach Zjednoczonych, w Niemczej, w Japonii itd. A tutaj były treningi, tu się chodziło i trwało się osiem godzin.
"Olimpiada rolnicza" (1973) przedstawia dwóch mężczyzn przy traktorze. Na ubraniach mają numery świadczące o udziale w sportowych zawodach, choć trudno wyobrazić sobie, w jakiej konkurencji mieliby startować. Jeden z nich trzyma w ręce kwiatki (coś wygrał?). Obaj palą papierosy. A więc jednak - "sportowcy".
Jedyni w tym cyklu sportowcy bez cudzysłowiu to ci z obrazu "Meta" (1976). Biegacze stoją na linii startu, gotowi do biegu. Jeden z nich ćmi sobie w najlepsze fajkę. Na obrazie Dwurnik wypisał dwa slogany: "Sport to zdrowie" oraz "Tytoń wrogiem sportu", komentując:
Mój sportowiec jest twardy i dumny, pali faję i na pewno wygra.
Niewłaściwy tytuł - to przecież start, a nie meta - nadał obrazowi przez pomyłkę. A może z przyzwyczajenia. Bo u Dwurnika tytuł rzadko ma dosłowne znaczenie. Tytuły, wypisywane bezpośrednio na płótnie, to jakby didaskalia do przedstawionych scen. Czasami bohaterowie przemawiają niczym postacie z komiksów. Ale rzadko tekst mówi coś wprost, należy raczej zakładać ironię. Na przykład gdy malarz nazwał swój obraz "Romantycy" (1972), czyni tak przekornie - na płótnie widnieje bowiem grupa robotników, z których jeden ma głowę zawiniętą chustką i trzyma się ręką za policzek. Najwyraźniej boli go ząb. Ma strapioną minę. To strapienie, tutaj wynikające z fizycznej bolączki, łączy go - przynajmniej wizualnie - z romantykami. I tyle.
Innym razem Dwurnik tytułuje obraz "Prawiczki" (1974), choć już na pierwszy rzut oka widać, że przedstawia raczej kobiety lekkich obyczajów, uprawiające najstarszy zawód świata. Artysta świadomie bawi się też językiem tłumacząc:
W języku polskim słowo prawiczek odnosi się do mężczyzn, ale ja go użyłem w odniesieniu do kobiet, żeby podkreślić ironię tytułu.
Gdy z kolei przedstawił typowy obrazek stanu wojennego - żołnierzy ogrzewających się przy koksowniku - płótno zatytułował "Rzymskie ognie" (1982).
Żołnierze, prostytutki, robotnicy… "Sportowcy" to cała galeria typów ludzkich. W swej pasji portretowania Polaków, nawet jeśli z przymrużeniem oka i z nieraz brutalną ironią, Dwurnik bliski był Augustowi Sanderowi, niemieckiemu fotografowi, który w latach 20. i 30. miał ambicję stworzenia fotograficznej dokumentacji różnych profesji niemieckiego społeczeństwa w niedokończonym projekcie "Ludzie XX wieku". Dwurnik był jednak wybiórczy. Malował raczej niziny społeczeństwa czy typy obecne w społecznej wyobraźni. Jest tu i inżynier, i rolnik indywidualny ("Piękna krowa", 1973), i publicysta ("Tygodniowy artykuł", 1974), i babcia klozetowa ("Srajbabka", 1974), i legendarne urzędniczki wiecznie pijące herbatę i poprawiające makijaż ("Biurwy", 1983), i oficjele ("Za jajca", 1983). Gdy zaś przyszły lata 80., a wraz z nimi znaczenia nabiera antykomunistyczna opozycja, na obrazach Dwurnika pojawił się "Człowiek podziemny" (1983), partyzant w wielki mieście.