Zapach półkotapczanu
Pierwszy rzut oka na "Innych ludzi" rozwiewa jednak te wątpliwości. Ostatnie sześć lat nie były czasem zmarnowanym. Wręcz przeciwnie, Masłowska przeprowadziła zakrojone na szeroką skalę przeszukiwanie idiolektów, gwar i języków wypełniających naszą rzeczywistość. Najnowsza pozycja w dorobku autorki jest objętościowo skromna, ale za to misternie uszyta z najróżniejszych materiałów, przymierzanych wcześniej przy inny okazjach. Oto przykład, a przy okazji zawiązanie akcji dramatu:
Tak czy siak, jak to mówią: przyszli tam do niej na zlecenie.
Coś naprawiali ze spłuczką, zresztą sam już nie wie,
bo cały czas się na nią patrzał, jak coś kupuje na Zalando, no i
wiedział, że ona też się patrzy na niego i wie, że mu stoi.
Powiedziała, aby jej dał swój numer, bo czasem coś naprawić
musi, a mąż sporo pracuje i całymi dniami jest ogółem w pracy.
Jako "SPLUCZKA" go wpisuje; nikt nie musi nikomu nic tłumaczyć.
Patrzą sobie w oczy i nie trzeba subtitlesów ściągać raczej.
Masłowska serwuje nam hybrydę poematu i rytmicznej prozy, w której słychać prześmiewcze (czy na pewno?) echa polskiego hiphopu domowej roboty. Zresztą Kamil (SPLUCZKA) – luj jakby pożyczony na chwilę od Witkowskiego – od lat marzy o nagraniu własnej płyty, dzięki której w końcu uda mu się wyprowadzić od matki i przestać łapać szemrane i słabo płatne fuchy (w tym skromną dilerkę). I to właśnie jego bit, na pozór nieudolny, a faktycznie mistrzowsko przepracowany, nadaje rytm całej historii. A jest ona stosunkowo prosta: rozpisana na dwa dni i jeden poranek opowiada o kolizji światów, które na co dzień nie mają ze sobą za wiele wspólnego, bo istnieją wobec siebie równolegle. Oba zaś składają się na warszawski kosmos (z zimy roku 2017).
Mieszkanie wypasione, meble jakieś dziwaczne, obrazy pojebane,
Picasso by się uśmiał, że do góry nogami chyba mają je popowieszane,
książki same na jednej całej ścianie. Co tu, bibjoteka?
Więcej miejsca we wannie
niż w pokoju jego siory, ochraniarz się lampił, jakby przyszedł pogrzebać w śmieciach.
Iwona, mieszkanka grodzonego warszawskiego osiedla (Wilanów?), otoczona dizajnerskimi meblami na kredyt, zrobi wszystko, aby choć na chwilę poczuć się pożądaną – bo co do miłości raczej nie ma już złudzeń. Za namiastkę bliskości jest w stanie nawet zapłacić nawet "półtorej tysiąca" o półtorej dekady młodszemu chłopakowi z innego świata, któremu rapowanie wychodzi podobnie jak naprawianie sanitariatów. Nie jest on wcale jednak tak cyniczny, jak by tego chciał, i na widok pieniędzy, za pomocą których zamienia ona pragnienia na umowę, czuje się urażony. A tak naprawdę to sam nie wie czego chce, bo jego życie od lat krąży po kilku banalnie smutnych pętlach.
Wokół tej pary wiruje jeszcze kilka innych postaci – choć na drugim planie, to obciążonych nie mniejszym tragizmem. Pojawia się nawet grecki chór złożony z emerytów, bezdomnych czy innych ludzi przypadkowo spotkanych w tramwaju albo na parkingu, który przyśpiewuje o różnych problemach społecznych, na przykład potrzebie palenia w piecach półkotapczanami. Trzeba dodać, że nowa książka Masłowskiej jest też bardzo śmieszna, choć ten śmiech prawie zawsze zostawia w gardle gorzki posmak.
POLAKI: "Wujas pali śmieciami, zięć półko-tapczanem.
Filtr cząstek stałych usunął bratanek". BRATANEK: "No co, bo jest taniej! Kuzynka pali azbestem, odpadami medycznymi pali szwagier".
MACIEJ: "Jest im zimno? To niech se włączą centralne ogrzewanie".
Fabularnie historia jest wyświechtaną kliszą – co swoja drogą decyduje o skali jej tragizmu. To, co najważniejsze, rozgrywa się na poziomie języka. Iwona i Kamil są nie tyle wytworami swoich klas społecznych – bo bynajmniej nie przynależą do dających tożsamość grup odniesienia – ile otaczających ich językowych mgławic. U niej granice wyznaczają takie słowa-totemy, jak Zalando, dieta pudełkowa czy fakapy z asapami. Z kolei on raczej woli walnąć wiadro, unikać przypałów z psami czy wytatuować sobie kolejnego powstańca wyklętego. Nie jest jednak tak, że każdy z nich mówi zupełnie innym, od zera wypreparowanym przez autorkę językiem. Łatwo daje się zauważyć wspólny mianownik w postaci śmieciowej polszczyzny współczesnych mediów i reklamy – okrągłej, ale pełnej błędów, ugrzecznionej i jednocześnie po pensjonarsku wulgarnej, z inteligenckimi aspiracjami wyniesionymi z lekcji polskiego, które kompletnie nie pasują do agresywnej rzeczywistości skarpetkowego kapitalizmu tu i ówdzie maźniętego marmurem. A dodać trzeba, że Masłowska należy do tych pisarek, dla których język służy nie tylko komunikacji, ale też jest podstawowym pierwiastkiem tworzącym rzeczywistość. Wyznacza on nie tylko granice wyobraźni, ale determinuje również wszelkie interakcje ze światem i innymi ludźmi.
Było już późno, ale ciągle jątrzyło się centrum; Maciej w lusterku
nowego volvo obserwował swoją twarz tracącą jędrność,
ostrość gubiącą w obrzmieniach, poluzowaniach, opuchnięciach,
babiejącą już lekko pod warstwą make-upu dyskretną. Na miejscu
dla inwalidy stanął, dlatego spieszyło mu się, nerwowo patrzył,
czy jakiś pies z niemca go nie zaszedł; w swą zmęczoną twarz i
w jej tle w girlandach przeterminowanych dekoracji
miasto.
Ciężko tu jednak doszukać się protekcjonalnego tonu – nie o pastwienie się nad portretowanymi ludźmi chodzi, ani tym bardziej o wyśmiewanie ich światów, których granice wyznacza przypadkowa i tandetna mgławica suflowanych z offu fraz. Ironia czy szyderstwo zakładałoby istnienie punktu znajdującego się wysoko ponad tymi językowymi bańkami, a takiego miejsca w „Innych ludziach” zwyczajnie nie ma (i we wcześniejszych książkach również nie było). Ale od czasów "Wojny polsko-ruskiej" czy "Pawia królowej" autorka zmieniła paliwo dające napęd jej prozie. O ile wcześniej była to punkowa z ducha irytacja i niezgoda na rzeczywistość, o tyle teraz więcej tu pokory, cierpliwości oraz, co nie zawsze może być wyraziste z uwagi na intensywną stylizację, empatii dla ludzi i świata.
Masłowska ma rzadko spotykany we współczesnej prozie słuch literacki. I nie przejawia się on w podsłuchiwaniu ludzi na przystankach tramwajowych (w czym wciąż lubują się liczni facebookowi hipsterzy), ale w oryginalnym sposobie przetworzenia tej mowy i dopisania do niej po swojemu kolejnych zwrotek. W literackim piecu, tak jak zazwyczaj w tym kraju, pali tym, co ma pod ręką – a że jest to zazwyczaj stary sedes, azbest czy półkotapczan? Nie udawajmy, że to żółte powietrze, którym oddychamy przez pół roku, to klimatyczna mgiełka, z której za chwilkę wyjedzie zaczarowana dorożka. "Inni ludzie" to brutalna opowieść o samotności i zagubieniu w smogu i w języku, który wisi w powietrzu i wszystkich nas równomiernie truje, a jednocześnie daje nam życie.
I jeśli chodzi o miejsce, coś tu może
było na rzeczy, bo odkąd tu mieszkali, źle sypiała, ciągle jakieś bóle głowy,
poirytowana, zaparcia, non stop zmęczona, nerki totalnie wyziębione.
Jej bioenergoterapeutka mówi, że to mogło być właśnie na poziomie
aury, że pole było tu niezdrowe. Ale w Warszawie jest ogólny z polem
problem. Mieszkanie w zbiorowym grobie, sory, taką mamy historię.
Autor: Michał Sowiński, kwiecień 2018
Dorota Masłowska
"Inni ludzie"
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
Liczba stron: 160
ISBN: 978-83-08-06510-5