Ponieważ ciężar zakupów i przyrządzania posiłków spoczywał na kobietach, które musiały się wykazać tytanicznym wysiłkiem przy gotowaniu potraw z niczego, a do tego z problemami ze zdobyciem opału, książka nosi podtytuł "Kobieca sztuka przetrwania. Pierwsza książka o kulinarnej zaradności Polek w czasie II wojny światowej".
Niedobory żywności, a potem głód dopadły przede wszystkim mieszkańców dużych miast. Ich ludność - niemal z dnia na dzień - odcięto od dostaw żywności i skazano na wegetację. Zgromadzone przed wybuchem wojny zapasy, o ile ktoś je miał, okazały się za małe, by przeżyć nawet pierwsze wojenne miesiące. Trzeba było nauczyć się gotować od nowa: bez tłuszczu, mięsa, mąki, a równocześnie zapewnić sobie i najbliższym w miarę zbalansowany jadłospis.
Ze sklepów szybko zniknęły podstawowe produkty: mięso, herbata, kawa, nabiał, jajka, cukier, mąka i dobre pieczywo. Kawę zastąpił erzac z żołędzi, herbatę obierki z jabłek. Piernik piekli z marchwi, pieczywo zastąpił obrzydliwy kartkowy chleb zwany "dźwiękowcem" (powodował dolegliwości gastryczne), niejadalna margaryna i wstrętna marmolada z buraków, zaś cukier – sacharyna. Kartkowe racje żywnościowe okupanta nie pozwalały godnie przeżyć, nie mówiąc o tym, że w tzw. sklepach rozdzielczych bywały niedostępne. Polacy mogli tylko marzyć o mięsie – cielęcina, wołowina czy drób zniknęły z jadłospisów. Brakowało warzyw, stąd praktycznie na każdym balkonie, parapecie lub na podwórkach, sadzono własne. W parkach uprawiano ziemniaki, by choć trochę uzupełnić niedobory witamin i minerałów. Na podwórkach, a nawet w mieszkaniach, hodowano króliki, które szybko rosły, dostarczając białka. Kwitł czarny rynek i szmugiel, ceny były kosmiczne. Mimo, że za nielegalny handel żywnością groziła śmierć lub obóz, Polacy nie mieli wyboru. Kiedy już udało się zdobyć kawałek mięsa - zwykle wieprzowinę lub koninę – trzeba było je jak najskuteczniej wykorzystać. W sytuacjach skrajnych przełamywano wszelkie bariery i łapano gołębie oraz zwierzęta domowe, np. koty.