Jeszcze inaczej do tematu podszedł Paweł Kulczyński, którego praca ''Enhanced Listening Techniques'' wygrała SURVIVALOWY konkurs publiczności. Tytuł ''Wzmocnione techniki słuchania'' nawiązuje do enhanced interrogation techniques, czyli mówiąc prostymi słowami – tortur (to o nich traktuje opublikowany pod koniec 2014 roku Senate Intelligence Committee report on CIA torture, który wzbudził poruszenie na całym świecie). Jest też nawiązaniem do teorii Petera Ablingera, austriackiego kompozytora postulującego uważne i kompleksowe słuchanie wszystkich dźwięków (''słuchanie nie jest pasywne, wiąże się ono z aktywnością mojego mózgu i intencjonalnością'' - mówił w wywiadzie z Moniką Pasiecznik). Wszystko działo się na upiornym poddaszu, na które wdrapywało się po zniszczałych schodach zwieńczonych spróchniałymi wrotami; było to bodaj jedyne miejsce w rozległym gmachu, w którym nie poczułem ciągłego nadzoru festiwalowej ochrony. Paweł Kulczyński stworzył czterokanałową, przestrzenną kompozycję: nagłaśniane dźwięki masztu antenowego i jego naciągów, znajdujących się na dachu koszarów w drgania wprawiały ustawione przez artystę młotki, sterowane przez syntezator.
Dźwięki wydobywające się z zawieszonych pod dachem głośników (i subwoofera) swobodnie dryfowały po pachnącym zgnilizną i wilgotnym drewnem upiornym pomieszczeniu, które przywodziło na myśl najgorsze sceny z wyobrażonej przeszłości (właściwie było tak w każdym pokoiku odwiedzanym na festiwalu, szczególnie strychy i podziemia pobudzają wyobraźnię). Słuchacze mogli samodzielnie komponować swoją własną instalację zrealizowaną przez Kulczyńskiego: szukać źródeł dźwięku, badać zakamarki strychu, wyglądać za okna albo konfrontować się z dźwiękiem bardziej bezpośrednio, na przykład przytulając się do głośników. Najwspanialszymi momentami wieloznacznego utworu-instalacji były momenty wyciszenia, kiedy elektroniczne piski i stuki odbijały się echem po spróchniałym pomieszczeniu zostawiając kilka-kilkanaście sekund na obejmowanie słuchem surowej przestrzeni. Cechą, może nawet zaletą, wszystkich działań SURVIVALU jest efemeryczność, ale takiej instalacji jest szkoda – nikomu by się krzywda nie stała, gdyby ''Enhanced Listening Techniques'' zostało na strychu i wpisało się na stałe w dźwiękową przestrzeń miasta.
Na prawa zapomnianych, tym razem kobiet, zwróciła uwagę Katarzyna Malejka w instalacji ''Hoker''. Artystka podróżując krajową dziesiątką zauważyła przypięty łańcuchem do drewnianego płotu hoker barowy, na którym prostytuujące się kobiety mogą jednocześnie odpoczywać i prezentować się przejeżdżającym kierowcom jako towar na sprzedaż. Malejka udokumentowała napotkaną sytuację i wywiozła uprzedmiotawiające krzesło w przestrzeń sztuki, przypinając je łańcuchem do jednej z rur milicyjnego budynku.
W bardziej dosłowny, wręcz brutalnie dosłowny, sposób postąpiła Martyna Izabela Woźnica w performansie ''Dehumanizacja'', w którym zamykała się za kratą, wystawiając się na widok publiczności, pozostając bez ruchu kilka godzin dziennie. Aleksandra Kozioł i Suavas Lewy w performansie ''Przepraszam'' przyjęli nietypową i wstrząsająca perspektywę mówienia o gwałcie. Siedząc na przeciwko siebie mówili ''przepraszam'': ofiara, próbując zmyć siebie wyimaginowane i opresyjne poczucie winy; oprawca, który przepraszając jeszcze bardziej narusza godność ofiary.
Sztuka narodowo-tożsamościowa
Jednym z głównych elementów festiwalu była eskpozycja ''Szaberland'' (jej kuratorką była artystka Dy Tagowska), poświęcona powojennej historii Wrocławia, a może i całych Ziemi Odzyskanych. Mówiąc dokładniej - polskiemu (i sowieckiemu) szabrowi na niemieckich ziemiach. Miało być przewrotnie, i momentami tak było, ale wielu artystów nie sprostało postawionemu zadaniu. ''Polyaki zhivut zdes'' (''Tu mieszkają Polacy'') Katarzyny Łyszkowskiej, czyli kawałki materiału z wymalowanym po polsku i po rosyjsku napisem anektującym obce terytorium były doskonałym wprowadzeniem do wystawy; wystawy odbywającej się w miejscu, które było wielokrotnie przejmowane i przystosowywane dla kolejnych właścicieli. Nad odbiorem jej kolejnej pracy, ''Prus'', czyli dywanu z wypaloną plamą, której kształt zdaje się przypominać Prusy Wschodnie, zaważył tekst kuratorski przygotowany przez Tagowską.
''Wypalona plama po ognisku wskazuje na wystąpienie zjawiska ekstremum – skrajnego zimna albo skrajnej zabawy, po wypiciu wysokoprocentowych alkoholi, których funkcją również jest rozgrzanie w zimnie i oswojenie się z miejscem. Wypalone palenisko [kojarzy się z] czerwonoarmistami – ich umiłowaniem do wódki, zabawy, zdobienia kwater dywanami i niechlujnego użytkowania zajmowanych przestrzeni. Cechy te stanowią przeciwieństwo tzw. pruskiej porządności''.
W ten sposób dyskretny eksponat odniósł się do dychotomii pruski-ruski. Oczywiście, mówiąc o historii trudno uciec od stereotypów, ale może warto zrezygnować z dozy brutalności. Takiej, jak w obiekcie tekstowym ''won von'' Karoliny Szymanowskiej, w którym dostojne niemieckie ''von'' przemienia się w swojskie ''won''. Dyskretniej udało się wysłowić Aleksandrze Sojak-Borodo, która wykonała pozłacane tabliczki na drzwi (''Skarby'') zawierające nazwy podolskich miejscowości związanych z historią jej rodziny. ''Opowieści dziadków o tym, że uciekając, ich rodziny zakopywały na podwórku dobytek, dywany, kosztowności, wierząc, że po nie wrócą'' pisała artystka, ''Teraz same wspomnienia,nazwy miejscowości są dla mnie jak >>skarby<<''. Albo Magdzie Grzybowskiej w dokumentalnej instalacji ''Dobytek'', nawiązującej do powojennej historii jej rodziny, zesłanej do Breslau i dylematów etycznych, które dzisiaj przerażają i wolelibyśmy, żeby się nie powtórzyły.
''Zakwaterowani w bogato umeblowanym, pięknym mieszkaniu poniemieckim, stanęli przed wyborem – zostać i objąć w posiadanie cały ten nagle darowany dobytek czy przenieść się do pustej i zrujnowanej sutereny. Ceną mogło być życie – o pozostawioną przez Niemców własność toczyły się w Breslau krwawe boje. Poniemiecka zdobycz raz jeszcze objawiła się w życiu mojej babki jako nagle i przypadkiem odnaleziony skarb. Wykopany na działce złoty ząb posłużył do wykonania nowej obrączki ślubnej''.
Przerażającemu artefaktowi zaprezentowanemu jak zwykła obrączka w sklepie jubilerskim towarzyszył film stylizowany na starą historię miłosną.
Warto wspomnieć o dwóch pracach, które poruszały tematy historyczno-tożsamościowe, ale nie były częścią ''Szaberlandu''. Pierwsza z nich to obraz ''Malarz, księżyc i policja'' z cyklu ''Porzucone obrazy'' Zdzisława Nitki. Praca osobna, bo jedna z najbardziej tradycyjnych, jakie zaprezentowano na festiwalu, ale również zaprezentowana na uboczu, skromnie wisząca w jednym z zakamarków gmaszyska. Malarz nawiązuje do tragicznych dwunastu lat z niedalekiej historii, czyli Nocy Europy (1933-1945), z którymi nadal nie potrafimy sobie poradzić: bardzo byśmy chcieli upamiętnić ofiary i zrobić wszystko, żeby ''historia się nie powtórzyła'', a ludzie byli wrażliwsi. Ale wychodzi tak, jak wychodzi. Nitka opowiada o tym kolorem brunatnym i brzozą, drzewem-świadkiem.
''Mam nadzieję, że ludzkie doświadczenie okaże się równie silne jak mądrość zająca''.
Do historii i przyrody w eko-terrorystycznej pracy nawiązuje Grzegorz Łoznikow, który w ''Pareidolii'' zaprezentował zdjęcia z wrocławskiego Cmentarza Oficerów Radzieckich. Łoznikow ''zhackował'' korony tui rosnące w pobliżu grobów, nadając im dziwaczny powykręcany kształt. Czy ktoś mógł się spodziewać, że niecodzienny wygląd cmentarnych drzew może wynikać z ingerencji artysty? I czy komuś taki zamach na pamięć zaszkodził?
Podobno czas został zdesakralizowany w XIX wieku, ale odczuwanie przestrzeni nadal zawiera w sobie elementy, które nie podlegają wpływowi wiedzy i przesycone są wyobrażeniami (przynajmniej tak twierdził Michel Foucault w ''Innych przestrzeniach'' z 1967 roku). Doskonale pokazuje to Przegląd Sztuki SURVIVAL, co roku eksplorujący nowe zagadkowe miejsce, które odciąga uwagę widza od sztuki. I bardzo dobrze, kto powiedział, że zapomniane budynki są mniej ważne niż sztuka? Szkoda tylko, że ponad 60 prac wystawianych jest tylko przez kilka dni i trudno się z nimi oswoić. Jeszcze bardziej szkoda budynku, który przez niepełny tydzień znowu może gościć w swoich progach ludzi, a dzisiaj znowu jest niegościnnym pustostanem.
PS. To tylko mała część prac, które warto opisać. Nie można zapomnieć o pozostałych pracach dźwiękowych: poetyckim ''PROMOTEUL IV'' Roberta Piotrowicza opartym na sprężeniu zwrotnym; rzeźbie dźwiękowej (a jednocześnie instrumencie, który sprawia wiele radości odwiedzającym) ''Ależ proszę, Harry'', czyli hołdowi dla brzminiowo-technologicznej myśli Harry'ego Bertoi; monumentalnych organach domowej roboty, czyli ''Air Conditions: na pionowe struny i poziomeorgany'' czeskich braci Mateja i Jakuba Franka (bardzo ciekawy instrument, który codziennie ulegał coraz większej destrukcji). Trudno zapomnieć o filmie ''Spacer z psem'' Mai Wolińskiej, w którym przewrócone zostają ludzkie relacje z udomowiony psami – przyjazny gest głaskania został zamieniony w przejaw władzy i kontroli nad zwierzętami, które służyć mają naszej uciesze.