"Ja się boję sama spać", "U cioci na imieninach", "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka", "To ostatnia niedziela", "Umówiłem się z nią na dziewiątą", "Dziś panna Andzia ma wychodne", "Ach, jak przyjemnie"… Co łączy te tytuły? Oczywiście, to wszystko szlagworty popularnych przedwojennych piosenek. Ale jest jeszcze coś: wszystkie zostały napisane przez polskich twórców pochodzenia żydowskiego.
Julian Tuwim, Marian Hemar, Andrzej Włast, Jerzy Jurandot, Ludwik Starski, Emanuel Szlechter i Władysław Szlengel - jako tekściarze; Henryk Wars, Artur Gold, Jerzy Petersburski i Zygmunt Białostocki - jako kompozytorzy - to twórcy, spod których pióra wyszła znakomita większość przedwojennych polskich piosenek. To oni w dużej mierze ukształtowali oblicze nowoczesnej polskiej kultury rozrywkowej. Ale choć polską popkulturę w wielkim stopniu tworzyli akulturowani Żydzi, na scenie i estradzie występowali Polacy... Dlaczego tak było i co to mówi o przedwojennej polskiej kulturze?
Piosenka pochodzenia kabaretowego
Przyglądając się wymienionym wyżej nazwiskom łatwo rozpoznajemy w nich nie tylko wybitnych międzywojennych poetów, tekściarzy i kompozytorów, ale też najważniejszych twórców kabaretowych. To właśnie w kabaretach i rewiach przedwojenna publika słuchała po raz pierwszy piosenek, które potem - śpiewane, nucone i gwizdane przez ulicę - stawały się wielkimi ogólnopolskimi przebojami.
W takiej kabaretowej scenerii, przy autorskim stoliku i z fortepianem w zasięgu ręki, powstawały skecze i piosenki Hemara i Tuwima pisane dla najsłynniejszego międzywojennego kabaretu warszawskiego Qui Pro Quo. Podobna jest geneza piosenek pisanych przez Andrzeja Własta, najpłodniejszego tekściarza międzywojnia, zwanego "królem szmiry" a nawet grafomanem. Przez wiele lat Włast co tydzień dostarczał nowych tekstów do programów kolejnych prowadzonych przez siebie teatrów - muzykę pisali Petersburski, Wars czy Artur Gold.
W kabarecie zaczynali też autorzy młodszego pokolenia, jak Ludwik Starski i Emanuel Szlechter, znani przede wszystkim ze swojej działalności na polu kinematografii twórcy scenariuszy i niezliczonych piosenek filmowych (notabene, film to w międzywojniu drugi – obok kabaretu – dostarczyciel muzycznych szlagierów). Jeśli do tego grona dodać Jerzego Jurandota czy Władysława Szlengla – kabaretowych twórców najmłodszego pokolenia, którzy zdążyli zadebiutować na parę lat przed wojną – będziemy mieli w miarę reprezentatywny obraz polskiej międzywojennej muzyki rozrywkowej.
Drogi ich wszystkich spotykały się w kabarecie, który jak magnes przyciągał młodych twórców pochodzących ze spolonizowanych rodzin żydowskich. Co było w nim tak atrakcyjnego?
Przemysł rozrywkowy jako wolna nisza
Kabaret, tworzony w Polsce od początku XX wieku ("Zielony balonik" w Krakowie, "Momus" w Warszawie), a na wielką skalę po odzyskaniu niepodległości, był dziedziną względnie nową, podobnie jak cała rodząca się branża rozrywkowa. Jako taki, podobnie jak inne "niezajęte" jeszcze nowe branże, mógł być obszarem, do którego młodzi Żydzi doświadczający u progu XX wieku wielkich cywilizacyjnych przemian, a także dyskryminacji w innych dziedzinach życia, mogli mieć łatwiejszy dostęp. Stąd wielka rola twórców żydowskich w tworzącym się na początku XX wieku przemyśle rozrywkowym: filmie (w Polsce, ale też w Ameryce) czy fonografii (jedna z pierwszych w Polsce wytwórni fonograficznych, "Syrena", założona została przez Juliusza Feigenbauma w 1912 roku), itp.
To wyjaśnienie ekonomiczno-społeczne. Możliwe są jednak inne. Znawca przedwojennego kabaretu Ryszard Marek Groński zauważa, że kabaret współgrał z obecnym w żydowskiej tradycji poczuciem humoru, w którym zawsze przejawiała się jakaś zabawna mądrość (jako przykład podaje opowieści o głupcach z Chełma). Według Grońskiego, dla tej tradycji charakterystyczna jest też cała kategoria dowcipów z gatunku o teściowej i spadku. Przejawiający się nich zmysł obserwacji przemian obyczajowych i ironiczne poczucie humoru – według Grońskiego charakterystyczne dla kultury żydowskiej – miały wkrótce stać się kluczowym elementem polskiego kabaretu, w którym, jak wiadomo, ważną rolę odgrywała umiejętność błyskotliwego komentowania ciągle zmieniającej się rzeczywistości politycznej i stosunków społecznych.
Polski kabaret (anty)semicki?
Nieco inaczej sprawę tę widzi autorka "Festung Warschau" Elżbieta Janicka. Według niej taka argumentacja to raczej przejaw myślenia esencjalistycznego, czyli przypisywania danej społeczności pewnych cech jako przynależących jej a priori. Janicka przekonuje, że te cechy są uwarunkowane społecznie i historycznie.
Badaczka zwraca uwagę, że takie cechy, jak zmysł obserwacji czy szczególna intuicja, to przede wszystkim cechy kobiet i niewolników, czyli ludzi uzależnionych od czyjejś dobrej woli. Tym samym wskazuje na kulturowe i społeczne podłoże stosunków polsko-żydowskich, które te cechy warunkowało czy wytwarzało. Odbija się w nich nierówny i upośledzony status, jaki charakteryzował pozycję Żydów w społeczeństwie polskim. Janicka sugeruje, że to raczej ten aspekt żydowskiego doświadczenia może być szczególnie pomocny przy próbie wytłumaczenia wielkiej mocy atrakcji, z jaką kabaret przyciągał twórców żydowskich.
W mocno zhierarchizowanej polskiej kulturze międzywojnia, kabaret mógł jawić się Żydom jako przestrzeń wyłączona z normalnych zasad i konwenansów życia społecznego obowiązujących przedstawicieli mniejszości. Oferował możliwość swobodnej wypowiedzi, komentowania bez ogródek rzeczywistości społecznej i politycznej. Jak wyjaśnia Janicka:
Kabaretowemu aktorowi/autorowi przysługuje rola błazna, w ramach której może on wszystko, a nawet więcej... Może obrazić króla, a nawet obnażyć przemoc i wykluczenie.
Wic polega jednak na tym, że to i tak nie ma znaczenia. Wszystko jest bowiem wzięte w kabaretowy cudzysłów i wyłączone z normalnej rzeczywistości czy uprawnionej dyskusji. W tym sensie kabaret to poniekąd czas karnawału - chwilowego odwrócenia ról, bez konsekwencji dla porządku i społecznych hierarchii w świecie realnym.
Szmonces, czyli platforma porozumienia
Janicka określa polski kabaret mianem "śliskiego pola integracji" – wykształcił on w końcu formy tak ambiwalentne jak choćby szmonces, typowy dla polskiego kabaretu gatunek humoru oparty na karykaturalnym wykrzywieniu cech obyczajowości i języka asymilujących się Żydów.
Badaczka zjawiska Agnieszka Żółkiewska zwraca uwagę, że szmonces posługuje się najprostszymi, jeśli nie najbardziej prymitywnymi, środkami wywołania uczucia śmieszności:
Są to stereotypy etniczne Żyda – dobrze znane i najmocniej zadomowione w świadomości przeciętnego widza: przebiegłość, chciwość, spryt, skąpstwo, nieuczciwość i tchórzostwo. Szmonces rozwija je, rozbudowuje, czerpie z nich swoją treść i siłę komiczną.
Szmonces i jego społeczna szkodliwość były zresztą przedmiotem krytyki już w międzywojennej prasie żydowskiej. "Jego błazeństwa tyle mają wspólnego z naprawą obyczajów, ile na przykład kankan z równouprawnieniem obywateli" – pisał Nachum Sokołow w 1927 roku.
Co istotne, i co de facto buduje ambiwalentny status szmoncesu, to fakt, że utwory takie były bardzo często pisane przez twórców pochodzenia żydowskiego (jego mistrzami byli m.in. Tuwim, Jurandot czy Konrad Tom – autor najsłynniejszego polskiego szmoncesu "Sęk"). To zaś może zakładać rodzaj uwewnętrznionego antysemityzmu, czyli przyjęcia perspektywy kultury większościowej jako swojej własnej - w tym wypadku wykorzystywania przez żydowskich twórców szmoncesu, by nawiązać kontakt i porozumienie z większościową kulturą polską.
Scena i ob-scena
Symptomatyczne jest, że o ile na polu pisania kabaretowych tekstów artyści pochodzenia żydowskiego byli zdecydowanie w przewadze, o ile na scenie role się odwracały. Wśród aktorów i wykonawców kabaretowych programów, artystów pochodzenia żydowskiego jest już raczej niewielu. W kabarecie wyjątkiem potwierdzającym regułę jest chyba jedynie Kazimierz Krukowski, czyli sceniczny Lopek - zresztą artysta specjalizujący się w numerach szmoncesowych.
Podobnie jest w przypadku innych sztuk "scenicznych", jak teatr, film czy właśnie piosenka. Większą karierę na ekranie spośród twórców pochodzenia żydowskiego zrobił chyba tylko Michał Znicz i Nora Ney. W przypadku przedwojennej piosenki, byliby to tylko Adam Aston i Wiera Gran. Wydaje się, że linia podziału przebiegała tu mniej więcej wzdłuż granicy oddzielającej scenę od kulis. O tej sytuacji Elżbieta Janicka mówi w kategoriach "ob-sceniczności", oznaczającej zasadę niekwalifikowania się pewnych zjawisk na scenę.
Wymienione nazwiska, będące faktycznie pseudonimami, wskazują też na inny działający tu mechanizm. Ceną, jaką artyści pochodzenia żydowskiego musieli zapłacić, żeby stanąć w blasku reflektorów przed polską publicznością, było przyjęcia pseudonimu artystycznego.
Gwiazdy Broadwayu nad Wisłą?
Oczywiście świat estrady rządzi się swoimi prawami i pseudonimy nie są tam niczym niezwykłym, wydaje się jednak, że w przypadku twórców pochodzenia żydowskiego był to zabieg w dużo większym stopniu obowiązkowy - i dotyczący zresztą niemal wszystkich: od tekściarzy, jak Marian Hemar (Jan Marian Hescheles), Andrzej Włast (Gustaw Baumritter), Ludwik Starski (Ludwik Kałyszyner) czy Albert Harris (Aaron Hekelman), przez kompozytorów, jak Henryk Wars (Henryk Warszawski) czy Fanny Gordon (Fajga Joffe), po artystów scenicznych - Adama Astona (Adolf Loewinsohn), Michała Znicza (Michał Feiertag), Norę Ney (Sonia Neyman) i Wierę Gran (Dwojra Grinberg).
Można powiedzieć, że Żydzi, choć w znacznym stopniu tworzyli polską międzywojenną kulturę rozrywkową, mogli to robić albo zza kulis albo za cenę niezbędnych zabiegów "asymilacyjnych", a więc zakładając pewien rodzaj scenicznej maski. Przyjmując swojskie (jak Znicz lub Włast) lub egzotyczne, stylizowane na amerykańskie, pseudonimy (Harris, Gordon, itp. - pseudonim Starski można uznać za ironiczną mieszankę, a jednocześnie świadomą autoparodię obu konwencji), Żydzi nabywali bilet do polskiej kultury większościowej. Dopiero wtedy mogli pełnić rolę podmiotów tej kultury, a więc zająć miejsce w blasku reflektorów: czy to na teatralnej scenie, piosenkarskiej estradzie czy filmowym ekranie. Wynikałoby z tego, że nad Wisłą wielką karierę na scenie zrobić mogli tylko Polacy i gwiazdy o nazwiskach rodem z Hollywood lub Broadwayu.
Wynalezienie polskiego folkloru miejskiego
A przecież wspomniani wcześniej twórcy żydowscy – zwłaszcza kompozytorzy i tekściarze – działali w obszarze, który wymagał największych kulturowych kompetencji i wyczucia konwencji polskiej kultury. To właśnie oni w dużym stopniu ukształtowali nasze wyobrażenie o przedwojennym folklorze miejskim w jego różnych wariantach.
Najbardziej typowe warszawskie piosenki, jak "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka", "Syn ulicy" czy "U cioci na imieninach" - znane choćby z repertuaru Stanisława Grzesiuka i licznych przeróbek - piosenki, które bez zastanowienia utożsamiamy z miejską czy podmiejską (w każdym razie niejako "rdzennie polską") kulturą przedwojennej Warszawy, stworzyli właśnie tekściarze (i kompozytorzy) pochodzenia żydowskiego.
Szczególnie istotną rolę odegrał tu Andrzej Włast - twórca niezwykle płodny i wyczulony na popularne gusta. To on jest autorem tekstów do takich warszawskich piosenek jak wspomniane "U cioci na imieninach" (muz. Bolesław Mucman), apaszowskiej ballady "Syn ulicy" (muz. Jakub Kagan) czy słynnego "Tanga Milonga" (muz. Jerzy Petersburski). W jego warszawskim repertuarze są też takie piosenki jak "Na wolskiej sali iskry szły" (muz. Zygmunt Wiehler) czy "Tango andrusowskie" (muz. Jerzy Petersburski). Bardziej lirycznym dowodem zażyłości Własta z Warszawą jest piosenka "Warszawo, moja Warszawo" (muz. Zygmunt Karasiński) śpiewana przez Adama Astona.
Autorem słów niezwykle popularnej piosenki "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka" jest posługujący się pseudonimem Albert Harris tekściarz, wykonawca i kompozytor Aaron Hekelman, urodzony w Warszawie w 1911 roku. Z kolei muzykę do słynnej "Czarnej Mańki", ballady o legendarnej postaci warszawskiej ulicy, z tekstem Czesława Gumkowskiego napisał inny warszawiak Feliks Halpern.
Podobnie było w przypadku "Balu na Gnojnej", ballady opiewającej świat, którego już nie ma, ale który dla jej twórców był jak najbardziej realny. W nocnym lokalu u Grubego Joska nieopodal placu Grzybowskiego spotykał się warszawski półświatek z warszawskim high-lifem: polscy robotnicy z Woli, żydowscy tragarze i handlarze z Hali Mirowskiej, politycy i literaci, przedstawiciele polskiej inteligencji. Muzykę do słów Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego skomponowała Fanny Gordon, urodzona w Rosji, w międzywojniu mieszkająca w Warszawie, kompozytorka wielu niezwykłych piosenek.
Podobną rolę co Włast dla folkloru miejskiego Warszawy w przypadku Lwowa odegrali Marian Hemar i Emanuel Szlechter. Ten pierwszy stworzył w bałaku, czyli typowej lwowskiej gwarze (z licznymi zapożyczeniami z ukraińskiego, niemieckiego i jidysz) kilkadziesiąt piosenek i skeczy kabaretowych, poniekąd kodyfikując jego obraz w kulturze popularnej.
Drugi, urodzony w 1904 roku, jeden z najbardziej utalentowanych tekściarzy młodego pokolenia, oprócz wielu znanych do dziś "ogólnopolskich" piosenek jak "Sex Appeal" czy "Umówiłem się z nią na dziewiątą"- napisał słowa do licznych piosenek lwowskich. Spod jego pióra wyszły m.in. "Tylko we Lwowie" czy "My dwaj – obacwaj". Razem z innym wybitnym tekściarzem Ludwikiem Starskim (autorem takich piosenek jak "Zimny drań" czy "Już nie zapomnisz mnie") stworzył scenariusz i napisane w bałaku dialogi m.in. do filmu "Będzie lepiej" w reż. Michała Waszyńskiego.
Szlechter i Starski są też autorami dwóch filmowych kołysanek, które dziś zna każde polski dziecko: "Ach śpij kochanie" (sł. Starski, muz. H. Wars) z filmu "Paweł i Gaweł" (1938) i "Dobranoc, oczka zmruż" (sł. Szlechter, muz. Wars) z filmu "Włóczęgi" (1939) - ta ostatnia śpiewana przez słynny aktorski duet Szczepka i Tońka.
Polska piosenka i antysemityzm
Wśród najmłodszego pokolenia tekściarzy, którzy debiutowali kilka lat przed wojną, szczególna rola przypadła Władysławowi Szlenglowi - dziś znanemu przede wszystkim jako najważniejszy poeta warszawskiego getta. Przed wojną Szlengel był jednak przede wszystkim satyrykiem i autorem znanych warszawskich piosenek, jak "Panna Andzia ma wychodne", "Chodźmy na piwko na przeciwko", "Jadziem Panie Zielonka". Według Tomasza Lerskiego, piosenki te (ich kompozytorem był Bolesław Mucman) były "doskonałymi pastiszami, pełnymi wdzięku i humoru piosenkami, nawiązującymi do klimatu autentycznych ballad robotniczych przedmieść Warszawy". Zresztą same szybko też stały się taką autentyczną częścią warszawskiego folkloru.
Pochodząca z drugiej połowy lat 30. twórczość Szlengla i Mucmana – a więc twórców całkowicie zasymilowanych i osadzonych w kulturze polskiej – jest też dowodem na represyjność tej kultury w ostatnich latach przed II wojną światową. W tym samym czasie, co "autentyczne piosenki warszawskie" i ogólnopolskie przeboje, Szlengel w polskojęzycznej prasie żydowskiej publikuje coraz bardziej wstrząsające wiersze będące oskarżeniem polskiego antysemityzmu i deklaracją fiaska procesu asymilacji. Mucman w tym okresie komponuje m.in. piosenkę "List do Palestyny" (do słów Własta), z motywem z "Kol Nidre" Maxa Brucha, wyrażającą tęsknotę za Ziemią Obiecaną. To rozdarcie było charakterystyczną cechą sytuacji twórców żydowskiego pochodzenia u schyłku międzywojnia - całkowicie zasymilowanych i zrośniętych z kultura polską, a mimo to nieakceptowanych przez ważną część polskiego społeczeństwa.
Pomiędzy kulturami
Wspomniani twórcy z jednej strony tworzyli polską muzykę rozrywkową - wraz z jej lokalnymi wariantami (warszawskim w przypadku Własta czy Szlengla, lwowskim - Hemara i Szlechtera), a z drugiej otwierali ją na folklor żydowski. To m.in. dzięki nim do polskiej kultury na stałe weszły w polskich wersjach takie piosenki jak "Majn jidisze mame" czy "Miasteczko Bełz".
Za sprawą tych autorów i kompozytorów dochodziło do twórczej wymiany między polskojęzyczną kulturą rozrywkową i jej odpowiednikiem w języku jidysz, która także miała w II Rzeczpospolitej swój rozbudowany obieg rozrywkowy z teatrami, kabaretami, kinem, muzyką itd.
Przez całe międzywojnie cieszące się dużą popularnością polskie piosenki były tłumaczone na jidysz. Na przykład filmowa piosenka, po polsku śpiewana przez Eugeniusza Bodo pt. "Nie można kogoś zmuszać do miłości", w obiegu jidyszowym funkcjonowała pod tytułem "M'ken niszt cwingn cu kajn libe" i była wykonywana przez Menasze Oppenheima - gwiazdora filmu jidysz, kompozytora i piosenkarza w jednej osobie.
Ten sam artysta śpiewał w jidysz piosenkę Henryka Warsa "Sex Appeal" z filmu "Piętro wyżej", oryginalnie wykonywaną przez Bodo (autorem tekstu był Samuel Korn-Teuer, autor "Majn jidisze mame"). Piosenkę Jerzego Petersburskiego "Ja się boję sama spać" nagrano w wersji jidysz pt. "Ich hob a mojre schloffen allein"
Ten proces zachodził też w przeciwnym kierunku. Cieszącą się dużą popularnością piosenkę Menasze Oppenheima "Zulejka", po polsku nagrał Adam Aston.
Ten ostatni twórca funkcjonował zresztą równolegle w trzech obiegach językowych, śpiewając i nagrywając po polsku, żydowsku i hebrajsku (pod pseudonimem Ben-Lewi). Po hebrajsku nagrał m.in. przebój Jerzego Petersburskiego "To ostatnia niedziela" z tekstem Zenona Friedwalda. Słowa do hebrajskiej wersji "Ha-szabat ha-acharona" ("Ostatni szabat") napisał Israel M. Biderman.
Do polskiej muzyki rozrywkowej przenikały motywy żydowskie, czego najsłynniejszym przykładem jest tango "Rebeka" Własta i Białostockiego z 1933 roku. Oparte na motywie melodii chasydzkiej i podejmujące temat kulturowej przepaści, jaka dzieliła sztetl i miasto, kulturę Żydów i gojów, tango było wielkim przebojem. Podobno śpiewane było nawet przez chasydów.
Innym muzycznym śladem czasów, kiedy polska muzyka rozrywkowa tworzona była przez kompozytorów i tekściarzy pochodzenia żydowskiego, jest gatunek zwany Jewish- lub Yiddish-foxem, będący odmianą fokstrota inspirowaną muzyką klezmerską. (Choć możliwe, że w tym wypadku droga inspiracji wiodła do Polski via Hollywood.)
Z żydowskiego na polski tłumaczone były np. teksty skeczy słynnych łódzkich komików Dżigana i Schumachera pióra Mojżesza Broderzona, jednego z poetów ważnej grupy awangardowej "Jung Idysz". Ten ostatni był najważniejszym twórcą kabaretowym i tekściarzem jidyszowej muzyki rozrywkowej. Broderzon współpracował m.in. z Henochem Konem, który - obok Dowida Bejgielmana - był najważniejszym kompozytorem międzywojennej muzyki jidysz.
Z kolei tworzony przez Broderzona i Kona słynny teatrzyk lalkowy Chad Gadie inspirowany był znanymi z polskiego kabaretu szopkami politycznymi tworzonymi przez Tuwima, Lechonia i Słonimskiego, szybko jednak stał się instytucją wykraczającą poza zamknięty świat kultury jidysz. Szczególną sławą cieszyły się niezwykłe lalki tworzone przez Icchoka Braunera, również członka "Jung Idysz".
W kulturowej wymianie pomiędzy obiegiem polskim i jidyszowym pośredniczył wspomniany Emanuel Szlechter, dokonując m.in. serii nagrań skomponowanych przez siebie, a stylizowanych na utwory ludowe, piosenek inspirowanych żydowskim folklorem, takich jak "Awremałe Melamed", "Śpiewak sobotni", "Rabi Eli-Melech” czy "Srulek".
Holokaust polskiej piosenki
Choć w pełni zasymilowani i całkowicie zaangażowani w tworzenie oblicza polskiej rozrywki, tekściarze i kompozytorzy żydowskiego pochodzenia po wybuchu wojny trafiali do gett lub musieli się ukrywać.
Tragiczny los nie oszczędził samego króla piosenki - Wielki i Wszechmocny Andrzej Włast trafił do warszawskiego getta, gdzie według jednej z wersji zginął podczas próby ucieczki.
W warszawskim getcie - prawdopodobnie w czasie powstania - zginął również Władysław Szlengel. W kawiarni "Sztuka" Szlengel współtworzył tzw. żywy dziennik, stanowiący rodzaj kabaretowego komentarza do bieżącej rzeczywistości getta. To zapewne tam wykonywana była ironiczna parafraza popularnej po drugiej stronie muru, okupacyjnej piosenki "Siekiera motyka". Wersja Szlengla, w której widzieć można ironiczne memento dla międzywojennej kultury polsko-żydowskiej, uwypukla też wszystkie tragiczne różnice, jakie przedzieliły polskie społeczeństwo i uświadamia fundamentalną różnicę między losem polskim i żydowskim w czasie wojny.
Motyka, piłka (spiszę tom ja...)
znów żydowska autonomia...
szopki, hopki, gmina, gmach...
oj di bone – ale głach!!! [...]
Motyka, piłka, szafa, skrzynki,
Lejkin, Szmerling i Treblinki,
plecak - wagon - blok czy Plac,
szopa, ausweis, blaszka, Kac...
W warszawskim getcie zginął także (prawdopodobnie w 1943 roku) Józef Lipski - przed wojną m.in. współautor ze Szlenglem słów do "Tango Notturno", w getcie współautor "żywego dziennika".
Teksty do "żywego dziennika" pisał także Jerzy Ryba, krytyk filmowy i autor tekstów do piosenek „Bo to się zwykle tak zaczyna” i „Za późno” – w latach 30. podpisujący się pseudonimem Jerry. Okoliczności jego śmierci pozostają nieznane.
Cudem warszawskie getto przeżył inny wybitny autor i satyryk Jerzy Jurandot.
W swoim rodzinnym Lwowie, a dokładnie w getcie lwowskim podczas jego likwidacji, zginął Emanuel Szlechter, scenarzysta wielu filmów, autor słów do piosenek "Umówiłem się z nią dziewiątą" czy "Sex Appeal".
Wśród kompozytorów straty były podobnie szokujące.
Zygmunt Białostocki, twórca "Rebeki", zginął zamordowany w obozie zagłady w Treblince, podczas likwidacji getta warszawskiego.
Z braci Goldów wojnę przeżył Henryk – kapelmistrz w "Qui Pro Quo"; Jego brat Artur – kompozytor, autor tanga "Jesienne róże" czy melodii "Ta mała piła dziś" – zginął w Treblince. Przed śmiercią Niemcy zmusili go do założenia obozowej orkiestry.
W getcie warszawskim zginął także Bolesław Mucman – kompozytor warszawskich piosenek "Jadziem panie Zielonka" czy "U cioci na imieninach".
Także w warszawskim getcie - prawdopodobnie w 1942 roku - zginął Jakub Kagan, kompozytor tanga "Złota pantera" i piosenki "Syn ulicy".
Szymon Kataszek, pionier polskiego jazzu, autor m.in. przeboju "Każdemu wolno kochać", trafił do getta warszawskiego, z którego jednak uciekł, by wrócić do prowadzenia orkiestry po aryjskiej stronie; został rozpoznany, zadenuncjowany, aresztowany i rozstrzelany na Pawiaku w maju 1943 roku.
Feliks Halpern – autor muzyki m.in. do znanej piosenki "Czarna Mańka"- zginął w getcie łódzkim 3 marca 1942 roku.
Dowid Bejgielman, dyrektor muzyczny łódzkiego jidyszowego teatru Ararat i kompozytor piosenek "Nisim nisim" czy "Jidn, szmidn", w czasie wojny przebywał w getcie łódzkim, zginął prawdopodobnie w podobozie KL Auschwitz w Gliwicach w 1944 roku.
Autor: Mikołaj Gliński, grudzień 2014