Moje ulubione wycieczki wypływają z Ushuaia na samym południu Argentyny, później przez dwa dni płynie się przez cieśninę Drake'a, żeby dotrzeć do Półwyspu Antarktycznego. W tym czasie są wykłady. Ja opowiadam o ssakach morskich, o życiu na stacji, od paru lat też o historii odkryć geograficznych. Są też inni wykładowcy: ktoś, kto zajmuje się ornitologią, glacjologią albo geologią. Turyści są przygotowywani do tego, jak mają się zachować: nie podchodzić do zwierząt, żadnych śmieci, żadnych pamiątek itd. Jednocześnie też mają prezentacje o gatunkach obcych, które zostały na Antarktydę przywleczone – tutaj niechlubną zasługę mają naukowcy, również polscy. O ile turyści są bardzo ściśle kontrolowani, to polarnicy są dużo bardziej wyluzowani. Często noszą te same ubrania, które mieli na Północy albo na kontenerze jest jakaś ziemia z Dziekanowa pod Warszawą. Pierwsze gatunki inwazyjne w Antarktyce zostały wykryte właśnie w okolicach stacji naukowych, m.in. Arctowskiego. Wygląda to tak: ja siedzę z odkurzaczem, ktoś siedzi z jakimś płynem odkażającym, przeprowadza inspekcję, czyścimy torby na aparaty, rękawiczki, tak dokładnie, żeby nie było żadnego zawleczonego nasionka.
Po takich dwóch dniach jest sześć dni w okolicach półwyspu. Poruszamy się statkiem, co najmniej dwa razy dziennie staramy się spuszczać zodiaki na wodę. Wozimy ludzi albo na brzeg, albo wśród gór lodowych. Miejsc, gdzie możemy wylądować bezpiecznie, nie przeszkadzając zwierzętom i przy okazji niczego nie niszcząc, jest więcej niż jesteśmy w stanie odwiedzić w ciągu tych paru dni. Plan jest intensywny, ale też elastyczny, na przykład gdy zobaczymy stado wielorybów albo orek przy samym statku, możemy spuścić zodiaki. Później są dwa dni powrotu przez cieśninę Drake’a do Ushuaia, wykłady podsumowujące o zmianach klimatu. Dla wielu to jest absolutnie wyprawa życia. Mówią, że po odwiedzeniu Antarktyki zredefiniował im się sens podróży jakiejkolwiek. Nie dość, że wracają zachwyceni, to jeszcze wracają z głową pełną wiedzy i takiego przekonania, że to wszystko warto chronić, że to jest wrażliwe, cenne.
Jest jeszcze wersja maksimum, która trwa trzy tygodnie. Płyniemy z Ushuaia na Falklandy, tam spędzamy dwa dni. Kolejne trzy dni płyniemy przez morze na Georgię Południową, która jest absolutnie najpiękniejszym miejscem na świecie według wszystkich osób, które ją odwiedziły. Tam są inne zwierzęta: pingwiny królewskie, słonie, uchatki i oszałamiające krajobrazy. Jak ktoś ma więcej czasu, to powinien się na to zdecydować.
Jest jakieś miejsce, którego pan jeszcze nie odwiedził, a bardzo by chciał?
W rejonach polarnych bardzo chciałbym się znaleźć w Antarktyce Wschodniej. Tam są chaty historyczne Shackletona, Scotta i miejsca, o których tylko czytałem. Z kolei w Arktyce byłem od Ziemi Franciszka Józefa na wschodzie przez biegun północny, Spitsbergen, Grenlandię po Kanadę, aż po granicę z USA. Ale nie znam Alaski i nie byłem na Kamczatce. Dużo bardziej kusi mnie ten daleki, rosyjski wschód. Jak dobrze pójdzie, to w tym roku wybiorę się na Nową Ziemię. A w ogóle jako biolog ewolucyjny po prostu muszę pojechać na Galapagos. Od dzieciństwa marzę o tym, aby spotkać warana z Komodo. No i wstyd się przyznać – jeszcze nie widziałem kaszalota, a najlepsze miejsce, żeby go zobaczyć, to Azory.