Spędziłem dużo czasu w jednej z syberyjskich wiosek, gdzie czas dzielił się na okresy suche i mokre. Suche to były te, kiedy nie było wódki, bo helikoptery nie mogły latać. Ludzie chodzili w depresji, przybici, zgarbieni. Potem następowały okresy mokre - z miast przylatywali handlarze. Przywozili śmierć. Zabierali ryby i skóry reniferów, a w zamian zostawiali wódkę. To nie było kilkanaście, ale kilkaset litrów alkoholu. Wtedy zaczynał się mokry okres. Cała wieś była pijana, dochodziło do zabójstw, wypadków i zamarznięć.
Trudno było dotrzeć do tych ludzi?
Życie na Syberii toczy się w mikrospołecznościach. W czasie, kiedy kręciłem swoje filmy, naród Nganasanów liczył 840 głów. Najmniejszy naród Enców składał się z dwóch rodzin, w sumie – 160 osób. Nenców było trochę więcej. A jak pomyliłeś Enca z Nencem to mogłeś dostać po mordzie. To są ludy nomadów, którzy przez wieki migrowali, podążając za stadami reniferów. Kiedy zwierzętom kończył się jagiel, renifery szły dalej, a za nimi ruszali ludzie.
Takie życie dobiegło jednak końca. Rosyjskie władze postanowiły doprowadzić do przymusowego osiedlenia Nganasanów i reszty ludów północy. Chodziło o to, żeby dzieci mogły się uczyć. Pobudowano wsie, a nomadów zmuszono do ich zamieszkania. Te ludy naraz straciły całą swoją tożsamość. Nganasanin bez reniferów jest nic niewart. Przez wieki stado świadczyło o jego pozycji społecznej i było źródłem utrzymania. Przymusowe osadnictwo zniszczyło ten styl życia. Teraz zaledwie dwa razy w roku miejscowi mogą polować na renifery przechodzące w okolicy.
Dzieci, którym chciano pomóc, straciły umiejętność życia na tundrze. Mieszkanie w tamtej dziczy wymaga wiedzy, którą zdobywa się poprzez uczestnictwo w naturze. Żeby przeżyć, trzeba umieć rozróżniać typy śniegów, rozumieć przyrodę i potrafić ją czytać. Dzieci, które są wywożone do szkół, a do rodzinnych wiosek wracają tylko na dwa letnie miesiące, nie są w stanie się tego nauczyć. Rośnie pokolenie nomadów, które nie potrafi już żyć w tundrze.
Wielu wyjeżdża?
Byliśmy kiedyś w wiosce Ewenków. 20 namiotów, 5 klanów, renifery. Okazało się, że jeden z miejscowych, Waśka, jest inżynierem lotnikiem. Wśród mieszkających tam nomadów byli absolwenci rosyjskich uczelni, którzy albo nie mogli znaleźć pracy, albo tęsknota za tundrą była w nich tak wielka, że wrócili.
Jak zmieniła się ich kultura?
Jej już prawie nie ma. Została wyrugowana. Każdy z ludów północy ma swój język, który bardzo szanuje. Inaczej mówią Nganasanie, Ewenkowie, Dołganie i Ency. Tymczasem w szkołach uczy się rosyjskiego. Dzieci nie rozumieją już ojczystych języków, bo w szkołach mają zakaz ich używania. Zresztą same się tych języków wstydzą przed rosyjskimi rówieśnikami. Pierwotne języki znikają.
Rozmawiałem kiedyś z szamanem, starym, zniszczonym pijakiem, który żalił się, że dziś jego obrzędy i działania straciły całą moc. Jego siłą była wiara ludzi w niego i jego obrzędy. Dziś te ostatnie stają się niezrozumiałe, bo młodzież nie zna już języka ojców.
Jak niemieccy widzowie reagowali na te syberyjskie historie?
Kiedy te filmy po raz pierwszy trafiły do telewizji, wygrywały nawet z filmami fabularnymi emitowanymi w tym samym czasie.
Zachodni reżyserzy, którzy jeżdżą na Syberię, chcą zrobić jak najbardziej atrakcyjny film. Ma być efektownie, żeby Bawarczyk, który wcina bigos przed telewizorem mógł się przejąć tym, co widzi na ekranie. Widz zamiast dramatu ludzi widzi jedynie zbiór ciekawostek i egzotycznych obrazków.
Po "Dzikiej Syberii" wycofałem się z robienia filmów, które skrojone są pod tezę. Zrozumiałem, że kino musi opowiadać uniwersalną historię. Nawet jeśli oglądając mój film siedzisz w kapciach i zajadasz ciepły obiad, to wcale nie oznacza, że tamte dramaty cię nie dotyczą. Ludzie, którzy żyją na Syberii mają w gruncie rzeczy te same problemy co ludzie Zachodu. Tyle tylko, że nie mają pomocy socjalnej, infrastruktury i pieniędzy.
W swoich filmach pokazujesz, że ofiarami społecznych i politycznych przemian są głównie kobiety. Dlaczego tak jest?
To jest szalenie patriarchalna społeczność. Tak było zawsze. Ale dopóki Nganasanie żyli na tundrze i prowadzili proste, pierwotne życie, podział ról gwarantował stabilność. Dziś tamtego świata już nie ma. Zamknięci we wioskach faceci są pijani i źli, a ofiarami ich frustracji są kobiety. To one ciągną Rosję przez tą bylejakość.
Spotkałem kobietę, która utrzymywała całą swoją rodzinę. Po politycznym przełomie lat 90-tych jej mąż też miał osobisty przełom, i tak bardzo z tego powodu cierpiał, że zaczął pić. Nie pracował, a szukać pracy nie potrafił, bo zawsze dostawał ją od władzy. Kiedy spytałem ją, dlaczego mężczyźni dookoła tyle piją, powiedziała mi, że w nowej Rosji oni po prostu stracili poczucie, że są gospodarzami i że cokolwiek od nich zależy. Więc uciekli w alkohol. I to kobiety musiały wyżywić rodzinę. One wprawdzie też dużo piją, ale rano wstają i biorą na siebie ciężar odpowiedzialności.
Dla Ciebie, człowieka od lat mieszkającego w Szwecji, te nierówności musiały być rażące.
Kiedy Szwedki oglądają moje dokumenty o dziewczynach z Syberii, pytają mnie: "Dlaczego one się nie zbuntują? Dlaczego się nie zjednoczą?". Mają prawo do takich pytań, bo zostały wychowane w kulturze równości płci. Nie sposób im wytłumaczyć, że ten sposób myślenia jest na Syberii zupełnie obcy, że nijak ma się do realiów tamtejszego życia – bez jakiejkolwiek pomocy instytucji państwowych.
Dla człowieka Zachodu zrozumienie Syberii jest praktycznie niemożliwe. Spędziłem ponad 4 lata na zdjęciach w Rosji, na samej Północnej Syberii byłem dwa lata. Ale nawet wtedy cały czas towarzyszyła mi świadomość, że gdzieś daleko czeka na mnie dom, do którego wrócę. Te kobiety nie mają do czego wracać. Starają się po prostu przetrwać.
Część z nich ląduje na ulicy...
Prostytucja jest dla nich ostatecznością. Ale te wspaniałe dziewczyny mają dzieci na utrzymaniu, rodziców, którzy nie dostają renty. Gdyby świat dookoła był choć trochę inny, nigdy nie zajęłyby się prostytucją. Tymczasem życie zmusza je do tego, żeby wychodziły na drogę i sprzedawały swoje ciała zatrzymywanym kierowcom.
Pewnego razu kręciliśmy film w małym miasteczku. Wraz z ekipą przyjechaliśmy do hotelu, gdzie na klientów czekało około czterdziestu prostytutek. Zastanawialiśmy się, jak możemy im pomóc i wymyśliliśmy, że nakręcimy sceny zbiorowe, dzięki którym będziemy mogli tym kobietom zapłacić. Te sceny najczęściej wcale nie wchodziły do filmu, a producent oburzał się na wysokie koszty, ale pieniądze, które płaciliśmy, pozwalały im przeżyć.
Kiedy kręciłem "Miasto kobiet", każda z pięciu bohaterek filmu zarobiła po 400-500 dolarów. Wiesz, że to wystarczało tam na dwa lata życia?
Od dwudziestu lat realizujesz dokumenty o Rosji. Jak zmienił się ten kraj w ciągu ostatnich dwóch dekad?
Nie ma jednej Rosji. Rosja to jest Moskwa i Petersburg, ale to także te samotne kobiety, którym nikt nie pomaga.
Kiedy przyjeżdżałem pierwszy raz na Syberię, najgorsze dopiero się zaczynało. Ludzie zaczynali rozumieć, że są skazani wyłącznie na siebie. Tamtejsi mieszkańcy mają poczucie, że są bezsilni wobec sił natury. A władza jest jedną z nich. Komuna gwarantowała im względne bezpieczeństwo. Funkcjonowała komunikacja, zaopatrzenie, edukacja i służba zdrowia. Różnie, ale funkcjonowała. Z czasem to wszystko diabli wzięli.
Dziś Moskwa jest zajęta sobą, a zarządzanie tamtymi rejonami jest trudne choćby ze względu na komunikację i brak infrastruktury. Tam przecież nawet nie da się zbudować drogi. Przed laty zbudowano je na Kołymie. Więźniowie zdzierali półmetrową wierzchnią warstwę, która w ciepłych miesiącach zamieniała się w błoto. Dokopywali się aż do wiecznej zmarzliny, by na niej krzyżowo układać dwie warstwy drzew. Dopiero na to kładli zerwaną wcześniej ziemię i kamienie. W ten sposób powstała jedyna droga, która się nie rozpada przy zmianach temperatury. Ta jezdnia jest elastyczna - ugina się, faluje.
Kiedyś jechaliśmy jedną z takich dróg, by kręcić film w nieodległym miasteczku. Kiedy dojechaliśmy do hotelu, ludzie dziwili się, jak nam się to udało, bo w okolicy miało miejsce trzęsienie ziemi o sile 5,5 w skali Richtera. W samochodzie nawet tego nie poczuliśmy.
Jest coś, co Cię drażni w sposobie, w jaki europejski dokument opowiada o Rosji?
Dokumentaliści mają tendencję do pokazywania tego kraju jako krainy średniowiecznej. A to nie jest średniowiecze – tam jest wielu ludzi wspaniałych, zaangażowanych, którzy walczą o lepsze życie, choć mają do dyspozycji bardzo niewielkie środki.
Dokumentalista musi być wrażliwy i mądry. Kiedyś pewien szwedzki filmowiec pojechał do Kalkuty filmować żebrzące dzieci. Jechał taksówką i kręcił film. To było obrzydliwe – to dzielenie się współczuciem, przy jednoczesnym pompowaniu własnego ego. Niech idzie w cholerę z taką empatią!
Nie chcę robić filmów o nieszczęściu. To jest nieuczciwe. Wpadamy na chwilę do czyjegoś świata, robimy film i uciekamy. A ci ludzie tam zostają. To jest wykorzystywanie ich tragedii. Dokument powinien opowiadać uniwersalne historie: o miłości, macierzyństwie, o samotności. Tak, żeby oglądający je człowiek Zachodu wiedział, że to jest to samo życie, co jego, tylko w trudniejszych warunkach.
Niedawno skończyłeś kolejny rosyjski dokument…
Będzie miał tytuł "Don Juan". To opowieść o 22-letnim autystycznym chłopaku, który dzięki swojej matce skończył studia. Pracuje, ma jednak problem z kontaktami z ludźmi, a zwłaszcza z kobietami. Jego matka próbowała różnych, często brutalnych, terapii, by obudzić w nim empatię. Pewnego dnia wymyśliła, że może szansą dla niego byłoby pójście do szkoły teatralnej, by wcielał się w różne postaci: od lowelasa, przez oszusta i biznesmena. Postanowiliśmy jej pomóc.
Trafiliśmy do szkoły w Niżnym Nowogrodzie, gdzie uczy się teatru, tańca, aktorstwa, muzyki i śpiewu. Nauczyciel, który prowadził czwarty rok, zgodził się na nasz eksperyment. W jego grupie były niemal same dziewczyny - piękne, czarujące, bardzo ze sobą zgrane. Przygarnęły naszego bohatera jak młodszego brata i powiedziały: "Don Juana z niego zrobimy". I tak się zaczęło.
Z czasem jedna z nich się w nim zakochała, a on bardzo się tego przestraszył, bo chyba pierwszy raz w życiu poczuł jakąś emocję. I o tym jest mój film - że wszystkie terapie i zabiegi, wszyscy lekarze i wszystkie starania gówno dały, bo potrzebne było rodzące się uczucie, by obudzić w nim coś, czego sam nawet się nie spodziewał.