Majsterkowicz
Lubił majsterkować. Koledzy ze szkolnych ław wspominali, że każde wolne chwile, których nie poświęcał swoim narzeczonym, wykorzystywał na szukanie w sklepach śrub, łożysk do motocykla, narzędzi. "Dzięki niemu przyjaciele poznali wszystkie sklepy motoryzacyjne w Warszawie" – mówił Janusz Skalski, przyjaciel z tamtego okresu.
"Potrafił rozebrać zegarek i złożyć zegarek. Rozebrać motocykl i złożyć motocykl. Rozebrać silnik samochodu i go złożyć. Kiedy miałem jakieś roboty domowe, przyjeżdżał ze swoimi skrzynkami i przykręcał wszystkie śruby, żyrandole, demontował zamki w drzwiach" mówił Krzysztof Piesiewicz, przyjaciel i współpracownik reżysera.
Przyjaciele chętnie wykorzystywali jego zapał do prac domowych. Sławomir Idziak żartował nawet: "Wiele osób miało taką strategię, że zaczynało grzebać w samochodzie w jego obecności, wiedząc o tym, że za chwileczkę Krzysztof odsunie go na bok i sam naprawi".
Jego hobby było stolarstwo. "Lubię robić coś w drewnie - mówił w filmie dokumentalnym Krzysztofa Wierzbickiego. - Niestety nie mam do tego kompletnie talentu. Zrobiłem już pewnie ze sto rzeczy z drewna, zwykłe rzeczy użyteczne, w których są niezbędne kąty proste. I nigdy nie udało mi się jeszcze zrobić kąta prostego".
Dworce kolejowe
Pojawiały się w większości jego późnych filmów. Bohaterowie ciągle żegnali się na peronach i na nich się witali, tu decydowała się przyszłość jednych postaci, a inne przy akompaniamencie pociągu żegnały się z przeszłością. W młodości dużo podróżował po Polsce i prowadził prywatny ranking najlepszych dworcowych knajp. Wiedział, gdzie dają najlepsze sznycle, a gdzie warto zjeść kotlety mielone.
Ale w pewnym momencie kolejowe dworce stały się jego przekleństwem.
Lubię jeździć pociągiem (...) - mówił w telewizyjnym programie "100 pytań do". - Ale okropnie nie lubię robić zdjęć na dworcach, nie lubię scen ze zwierzętami i dziećmi. Tymczasem cokolwiek nasmarujemy z Piesiewiczem ostatnio to zawsze jest tam i dworzec, i pociąg, i dzieci, i zwierzęta.
Partyjne kuszenia
Gdy nakręcił film "Robotnicy 71", smutny zbiorowy portret klasy pracującej, władza uznała, że nie nadaje się on do pokazywania szerokiej publiczności, ale pokazuje społeczne zaangażowanie reżysera. Kieślowskiego skierowano więc na szkolenie polityczne i chciano uformować na komunistyczną modłę. Bezskutecznie.
"Życiorys", film zrealizowany poniekąd na zlecenie partii, był zarazem jej oskarżeniem" – mówił Tadeusz Sobolewski, krytyk i znakomity znawca twórczości Kieślowskiego. Robił go ramię w ramię z komunistyczną władzą, która liczyła, że wykorzysta gotowe dzieło w celach propagandowych. Ale film Kieślowskiego zupełnie się do tego nie nadawał. Bo Kieślowski cały czas robił swoje – ani nie oddał swej niezależności ówczesnej władzy, ani też nie dał się pochłonąć opozycyjnej gorączce, która trawiła wówczas znakomitą część jego środowiska.
"Piewca partyjnych łez"
Kiedy zmarł, świat filmu wygłaszał na jego cześć niekończące się peany. Ale nie zawsze cieszył się zrozumieniem środowiska. Koledzy nazywali go ironicznie "piewcą łez partyjnych", wspominała Agnieszka Holland. Mieli mu za złe, że "kolaboruje" z systemem, odmawia podpisywania listów protestacyjnych, nie robi filmów o Solidarności tylko o ludziach, którym marzy się maleńka stabilizacja: dom, rodzina, życiowe minimum.
Tam, gdzie inni oczekiwali czarno-białej narracji, on widział wieloznaczności. W jednej ze scen "Amatora" oddawał rację komunistom, za co środowisko filmowe bardzo go krytykowało. Gdy w "Bez końca" adwokat grany przez Aleksandra Bardiniego przekonywał opozycjonistę, by zaniechał pustego buntu wobec władzy i ratował swoją wolność, Kieślowski otrzymał ciosy ze wszystkich stron: opozycji, środowiska, Kościoła i komunistów, którym także nie podobała się ogólna wymowa filmu. Nawet dotychczasowi przyjaciele przestali podawać mu rękę.
Polityka
Interesowały go portrety zwykłych ludzi, a nie wielka polityka. Nie rozsądzał racji. Jako reżyser starał się być jak anioł z "Dekalogu" – obserwatorem pełnym empatii i wyrozumiałości. Od polityki nie można było jednak uciec. Mówił o niej po swojemu, bez łatwych diagnoz i rewolucyjnego żaru. Kiedy on zabierał się za "Dekalog", nie mógł nawet znaleźć operatorów, bo wszyscy dookoła twierdzili, że po 13 grudnia trzeba robić filmy o Solidarności, komunizmie i podziemnych gazetkach.
Polityczne wydarzenia odciskały jednak swe piętno na jego filmach. "Przypadek" i "Krótki dzień pracy" były jego reakcją na fenomen Solidarności, "Bez końca" - odpowiedzią na stan wojenny. Śmierć bohatera granego przez Jerzego Radziwiłowicza, pamiętnego "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy, była symboliczną śmiercią pewnej idei.
Po stanie wojennym mówił, że filmowanie już go nie interesuje. Chyba że w obiektywie kamery dałoby się umieścić karabin maszynowy, a ją samą traktować jako broń w walce. Jednocześnie konsekwentnie odmawiał podpisywania protestacyjnych listów.
Polityka jest ohydna. Mnie teraz interesuje tylko, żeby mieć papier toaletowy, kiedy idę do ubikacji – mówił swemu studentowi Andreasowi Veielowi.
Świat niewidzialny czyli słoń w Głupczycach
Kiedy miałem 6 lat, widziałem słonia na ulicy. Jestem pewien, że go widziałem. Potem mi tłumaczyli, że to niemożliwe, że nie widziałem słonia, bo skąd by się wziął słoń na rynku w Głupczycach.
Wspominał tę historię, gdy pytano go o źródło "mistycyzmu" jego kina. Wierzył w tajemnicę. Niepokoiło go, że świat namacalny, w którym żył, nie jest wszystkim, że istnieje coś ponadto. To przeczucie transcendencji nie zrodziło się z lektury filozofów czy wielkich filmowych odkryć, ale towarzyszyło mu od najmłodszych lat, kiedy jako dzieciak zobaczył słonia na rynku prowincjonalnego miasteczka.
Z tamtej sytuacji zrodził się także pomysł na scenariusz "Dużego zwierzęcia", który już po jego śmierci zrealizował Jerzy Stuhr.
Plakat
To nie jest wszystko jedno, kto robi plakat – pisał pod koniec lat 80-tych. -Do jednych mam zaufanie – jeżeli zrobił plakat, staram się o bilet. Do innych nie mam – wszystko mi jedno, co im się podoba. W tym sensie autora plakatu staje się współautorem filmu, opowiedział się po jego stronie. Uważnie dobierał autorów swoich plakatów, stawiając na tych, którym ufał. Tym ostatnim dawał wolność.
"Ty robisz plakaty, ja robię filmu, ty się nie wtrącasz w moje film, to dlaczego ja miałbym wtrącać się do Twoich plakatów?" - pytał Pągowskiego, swojego stałego plakacistę i autora plakatów do większości jego obrazów.
Zachód
Po sukcesie "Dekalogu" stał się bywalcem największych filmowych imprez. Ale nigdy nie pałał miłością do Zachodu.
"Gdziekolwiek za granicą bym nie był - mawiał - zawsze się czuję obco i zawsze się czuję źle. I zawsze, prawdę mówiąc, chcę jak najszybciej wracać do domu". Nie pociągało go Hollywood.
W Ameryce jest coś, co mi bardzo nie odpowiada - mówił. - To jest gadanie o niczym z dobrym, zdecydowanie dobrym, a nawet bardzo dobrym samopoczuciem. Spotykam mojego amerykańskiego agenta i pytam go: "jak się masz?". On zawsze mówi: "extremely well". Już nie może być "ok", czy "well". Musi być "extremely well". Ja tymczasem nie jestem "extremely well". A nawet w ogóle nie jestem "well". Po prostu jestem: "so-so”.
Pesymizm
Zawsze widział szklankę do połowy pustą. "Ja mam bardzo dobrą cechę charakteru polegającą na tym, że jestem pesymistą – mówił żartobliwie. - Wszystko sobie wyobrażam jak najgorzej. Przyszłość to jest dla mnie czarna dziura. Jeśli się czegokolwiek boję, to boję się przyszłości".
Bóg? Pobudka!
Rzadko mówił o własnej religijności. Kiedy po premierze "Bez końca" Krzysztof Kłopotowski w recenzji dla katolickiego pisma napisał, iż Kieślowski nie jest żadnym katolikiem i ostrzegał, by publiczność nie dała się nabrać na jego udawaną metafizykę, poczuł się strasznie dotknięty. Po latach obracał to w żart, ale zawsze czuł się człowiekiem spoza Kościoła, rzeczywistość dogmatów i prostych odpowiedzi na eschatologiczne pytania.
W połowie lat 90-tych w wywiadzie dla francuskiej telewizji zapytano go: "Gdyby Pan, twórca "Dekalogu", umarł i po śmierci trafił do nieba, jak Pan myśli, co by powiedział Bóg? Odpowiedział: "Gdybym tam trafił, musiałbym go obudzić. Bo jeżeli tam jest, to śpi. Powiedziałbym mu: Obudź się! Zobacz, co się dzieje!"
Bartosz Staszczyszyn 19.12.2013
Źródła:
- Krzysztof Kieślowski, "Autobiografia", opr. Datuna Stok, Kraków 2006 r.
- Stanisław Zawiśliński [red], "O Krzysztofie Kieślowskim: refleksje, wspomnienia, opinie", Warszawa 1998 r.
- Stanisław Zawiśliński, "Kieślowski: ważne, żeby iść", Warszawa 2005 r.
- Mikołaj Jazdon, "Dokumenty Kieślowskiego", Poznań 2002 r.
- "Krzysztof Kieślowski: I'm So-So", reż. Krzysztof Wierzbicki
- "Still alive. Film o Krzysztofie Kieślowskim", reż. Maria Zmarz-Koczanowicz