Okładka książki, fot. Muzeum Kinematografii w Łodzi
"Musi zostać rysa" to nie przewodnik po twórczości Janusza Morgensterna, ale osobiste wspomnienie snute przez przyjaciół i współpracowników reżysera. Wydane w pierwszą rocznicę śmierci artysty jest jego pięknym, lecz prawdziwym portretem.
Twórcom książkowego portretu Janusza Morgensterna przyświecał ambitny cel: chcieli połączyć biograficzną opowieść o "Kubie" Morgensternie z krytyczną refleksją na temat jego twórczości. Efektem jest książka tak przepojona ciepłem i czułością, że po lekturze "Musi zostać rysa" znamy Janusza Morgensterna jak kogoś bliskiego.
"Myślę, że nie znajdzie się w Warszawie nikogo, kto by źle o Kubie mówił". W słowach Romana Polańskiego nie było przesady. Z przeszło dwudziestu wspomnieniowych opowieści wyłania się jeden, spójny obraz reżysera "Jowity" – człowieka na wskroś dobrego i życzliwego światu. "Był zbyt łatwowierny, ufał czasem ludziom, którym nie powinien ufać, ale jemu po prostu nie mieściło się w głowie, że nie wszyscy ludzie są dobrzy" – pisał Janusz Majewski, a Daniel Olbrychski przyznawał, że "Kuba" był jedynym człowiekiem, o którym nie jest w stanie powiedzieć jednego złego słowa.
Wierzył w ludzi. Trochę na przekór własnym doświadczeniom. Więziony w czasie wojny, przez długie miesiące ukrywał się w lasach przed nazistowskimi obławami. O swej mrocznej przeszłości nie mówił prawie nikomu, nawet żona nie znała wszystkich jego wspomnień. Ponoć tylko Tadeusz Konwicki był powiernikiem jego najgłębszych tajemnic, a wojenne opowieści Morgensterna miały w sobie tyle grozy, że nawet dotknięci przez wojnę koledzy: Roman Polański, Andrzej Wajda przyznawali, że nikt nie przeżył na wojnie rzeczy równie strasznych.
Nawet gdyby nie zrobił żadnego filmu, miałby niemałe zasługi dla rodzimej kinematografii. To on przekonał Andrzeja Wajdę, by w "Popiele i diamencie" w roli Maćka Chełmickiego obsadził Zbyszka Cybulskiego. To Morgenstern był też pomysłodawcą sceny z płonącymi kieliszkami, kto wie, czy nie najbardziej emblematycznej w całym polskim kinie.
Kino nigdy nie było dla niego sposobem na przepracowanie wojennej traumy. Opowiadał o współczesnych problemach, snując proste historie o miłościach, trudnych moralnych wyborach i ludziach konfrontujących się z systemem. Choć związany był z nurtem Szkoły Polskiej, a jego "Trzeba zabić tę miłość" zapoczątkowało nurt kina moralnego niepokoju, nigdy nie dawał się zamknąć w kręgu tematycznych, gatunkowych czy formalnych ograniczeń.
"Reżyserię traktuję jako zawód, a nie jako wypowiedź odautorską. Nie jestem kompozytorem, raczej wykonawcą, grającym raz Mendelssohna, raz Bacha" – mówił w magazynie "Ekran" w 1969 roku. W latach 60. otrzymał ofertę pracy dla telewizji. "Mieliśmy takie powiedzonko ‘nabić sobie rękę’ czyli jak najwięcej kręcić po to, by douczyć się warsztatu" - mówił w 2008 roku Magazynowi Filmowemu Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
W telewizji stworzył kultowe seriale: "Stawkę większą niż życie", "Polskie drogi", "Kolumbów". Dwa lata przed śmiercią mówił "Gazecie Wyborczej": „Jestem w kinie od lat 50. i myślę, że udało mi się przejść ten okres bez plamy. Ktoś wyliczył, że 'Stawkę większą niż życie' obejrzało miliard ludzi, bo była pokazywana nawet w Ameryce Południowej. A gdy 'Polskie drogi' puszczano u nas po raz pierwszy, miały po 18 mln widzów”.
Telewizji zawdzięczał popularność, ale miano reżysera kultowego zyskał dzięki swym filmom: "Do widzenia, do jutra", "Jowita", "Trzeba zabić tę miłość", "Potem nastąpi cisza" i "Mniejsze niebo". W swych obrazach dawał wyraz tęsknocie za światem prawdziwych wartości i czytelnych społecznych ról. Mógłby, jak Marek Arens, bohater "Jowity" grany przez Daniela Olbrychskiego powiedzieć: "Nie mogę znieść tego ustawicznego braku wierności wobec wszystkich i wszystkiego". Był lojalny wobec przyjaciół, ale też wobec swych bohaterów. Jego filmy miały w sobie niezwykły rodzaj czułości. Krzysztof Mętrak, legenda polskiej krytyki filmowej, wprost przyznawał: "Mówcie, co chcecie. Ja tam na filmach Morgensterna płaczę".
"Gdyby Morgenstern wyemigrował i robił filmy w Hollywood, miałby na własność archipelag wysp na Pacyfiku. Ale nie wyjechał, więc archipelagu nie miał. Ale miał Krysię, swoje filmy, domek i psa. W sumie bardzo dużo" – pisał o nim Janusz Głowacki. "Musi zostać rysa" pokazuje, że Morgenstern miał coś jeszcze – przyjaźń i uznanie środowiska, publiczności i krytyków.
Wśród osobistych opowieści o twórcy "Mniejszego zła", znajdujemy ciekawe eseje o jego twórczości: Joanna Chłudzińska analizuje debiutanckie "Do widzenia, do jutra", Mikołaj Góralik pisze o "Jutro premiera", Zygmunt Machwitz - o rozrachunkach Morgensterna z PRL, a Michał Dondzik – o "Trzeba zabić tę miłość". Krytycznej refleksji poddane są także seriale, a w tomie znajdziemy esej Jarosława Grzechowiaka o wizjach faszyzmu w "Polskich drogach" oraz świetny esej "Kawałek prawdziwego życia" Anny Michalskiej o telewizyjnej twórczości reżysera. I choć kilka spośród krytycznych tekstów, pisanych przez filmoznawców młodego pokolenia, naznaczonych jest młodzieńczą emfazą, czytane razem, rzucają one światło na mniej znane fragmenty twórczości Janusza Morgensterna.
"Są filmy znakomite, ale zapominam o nich po tygodniu bądź dwóch i są takie, które nie są znakomite, które mają pewne błędy, ale zostają w pamięci i to jest istotne i ważne – musi zostać rysa" – mówił reżyser w filmie dokumentalnym "Janusz Morgenstern ogląda Do widzenia do jutra…". Nieprzypadkowo redaktorzy tomu wybrali jego słowa jako tytuł wspomnieniowego tomu.
"Musi zostać…" nie jest książką pozbawioną wad – kolejne wspomnienia często zawierają te same anegdoty, wiele z nich aż prosi się o rzetelną dziennikarską korektę. Ale jest to książka cenna. Wydane w rok po śmierci reżysera jest drugą po monografii Marka Hendrykowskiego opowieścią o twórcy, który potrafił się uwolnić od własnych demonów i ciężarów polskiej tradycji, by tworzyć osobiste, piękne opowieści o ludziach i ich zwykłych, codziennych dramatach.
- "Musi zostać rysa. Przewodnik po twórczości Janusza Morgensterna". Publikacja zbiorowa, wyd. Muzeum Kinematografii w Łodzi, Łódź 2012