Stary Browar Nowy Taniec skupiał nie tylko twórców i twórczynie, ale i wierne grono odbiorców. Jak przez okres kilkunastu lat ewoluowała poznańska widownia?
Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że razem z nami rosła poznańska taneczna publiczność. Choć muszę przyznać, że bardziej niż konsekwentnego nieprzerwanego wzrostu, doświadczyliśmy raczej kolejnych fal zainteresowanej widowni. Utarło się, że sztukę współczesną oglądają w Polsce głównie ludzie młodzi. Kiedy zaczynaliśmy, dużą część naszej widowni stanowili miejscowi studenci oraz całe bogate środowisko kulturalne Poznania, które nie mogło dotąd znaleźć w ofercie naszego miasta ciekawych dla nich, nowatorskich propozycji z obszaru performansu i choreografii. Jeździli po nie nawet do Berlina. Wbrew zapewnieniom tzw. życzliwych, którzy ostrzegali nas, że tak radykalny program nie przetrwa dłużej niż jeden sezon, publiczność poznańska nigdy nas nie zawiodła. Ale stało się też niestety tak w historii naszego miasta, że w związku z polityką ówczesnych władz miejskich, bardzo wielu artystów i wykształconych osób po prostu z Poznania wyjechał, szukając pracy w Warszawie czy innych miastach, także poza Polską. Po jakimś czasie udało nam się jednak zyskać nowych odbiorców. Myślę, że przeżyłam przez te kilkanaście lat co najmniej trzy takie fale. Obserwacja tego procesu zaowocowała też m.in. zainicjowaniem dekadę temu programu Stary Browar Nowy Taniec Dla Dzieci – dziś pod nazwą Roztańczone Rodziny, bo zrozumieliśmy, że inwestycja w rozwój odbiorców jest niezwykle ważna i trzeba ją zacząć od podstaw. Choreografia dla dzieci to prężnie rozwijający się nurt w sztuce na całym świecie. Cieszymy się, że mogliśmy wprowadzić na polskie sceny niesamowitych artystów tworzących dla najmłodszych i zainspirować młodych twórców, którzy dziś stanowią niejako forpocztę tej dziedziny w Polsce. Byliśmy też jednym z pierwszych producentów spektakli tanecznych dla najmłodszej widowni. Naszymi wychowankami są chociażby Aleksandra Bożek-Muszyńska i Hanna Bylka-Kanecka tworzące kolektyw Holobiont, To dziś jedne z najbardziej docenianych twórczyń tanecznych instalacji dla dzieci i ich rodzin.
Muszę powiedzieć, że zawsze z ogromną miłością myślę i mówię o towarzyszącej nam przez tyle lat w Starym Browarze publiczności. Samą siebie uważam przede wszystkim za widza i to ta perspektywa popchnęła mnie w pewnym sensie do stworzenia programu Stary Browar Nowy Taniec. Jako młody krytyk jeździłam po polskich i zagranicznych festiwalach i wielokrotnie spotykałam kolegów kuratorów z różnych krajów, którzy mówili "moja publiczność nie jest na to gotowa, nie mógłbym pokazać tego u siebie". I zawsze zastanawiałam się, kto daje nam, kuratorom, prawo, by tak jednoznacznie oceniać kompetencje naszych widzów? Zawsze miałam przekonanie, że jako widz uczestniczę w kulturze na pełnych prawach: czytam książki, oglądam spektakle, chodzę do galerii sztuki, słucham awangardowej muzyki. Dlaczego akurat taniec miałby być tą formą sztuki, na którą "nie jestem gotowa”? Z tego poirytowania wyniknął pomysł, by stworzyć miejsce, w którym widz będzie równoprawnym partnerem artysty. Swego czasu złą robotę zrobił pokutujący przez lata mit głoszący, że taniec jest sztuką dla wszystkich. Wszyscy wiemy, że "dla wszystkich” nie istnieje. Ale byłam przekonana, że taniec może mieć o wiele szerszą publiczność niż się wielu wydaje. Co się w pewnym sensie potwierdziło. Poznańska publiczność wielokrotnie mnie zaskakiwała. Jako młody radykalny kurator przywoziłam do Browaru niejednokrotnie spektakle, co do których sama nie miałam stuprocentowej pewności, że wszyscy "jesteśmy na nie gotowi". Zawsze jednak z pewnym rodzajem euforii obserwowałam, jak poznańska publiczność przyjmuje różnorodnych artystów i jest gotowa dyskutować z tym, co prezentują. Jestem ogromnie dumna, że udało nam się w Starym Browarze zrezygnować z tak prostych kategorii jak "podoba mi się"/"nie podoba mi się" i przejść do dyskusji nad tym, co w spektaklu budzi nasze emocje lub ciekawość. Co się sprawdza w zderzeniu z publicznością, a co niekoniecznie cokolwiek komunikuje. Stworzyliśmy dzięki temu swego rodzaju laboratorium choreograficzne, w którym otwarta, inteligentna publiczność wspiera twórców w trudnym procesie stawania się dojrzałymi artystami. Jednym z moich najważniejszych osobistych doświadczeń jako kuratora i widza jednocześnie było to z festiwalu Malta w 2019 roku. Zaprosiłam do Poznania artystów z Węgier: choreografkę Mártę Ladjánszki i jej partnera, kompozytora Zsolta Vargę. Od wielu lat próbują oni tworzyć teatr, w którym równi wobec nagości są wszyscy – nie tylko tancerze, ale także publiczność. Dziś jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania nagości na scenie, ale zwykle pozostajemy w bezpiecznej ciemności widowni. Marta zaproponowała zmianę tego paradygmatu. Zanim zaprosiłam spektakl, jedynie o nim słyszałam. Nie mogłam go zobaczyć bo publiczność otrzymuje gwarancję, że nigdy nie zostanie on nagrany czy sfotografowany. Pomyślałam, że to piękne wyzwanie, które chciałabym zarówno zaproponować mojej publiczności, jak i sama stawić mu czoła. Byłam gotowa na to, że wiele osób nie zdecyduje się wziąć w tym spektaklu udziału, bo to jednak akt odwagi i stanowczego przełamania przyzwyczajeń, wyjścia ze strefy widzowskiego komfortu. Niesamowite było to, że pierwszym festiwalowym spektaklem, na który wyprzedano bilety, był właśnie ten.
Oczywiście część widowni to byli naturyści, ale na to doświadczenie zdecydowało się także bardzo wielu naszych regularnych widzów. Nie mam piękniejszego doświadczenia spotkania z poznańską publicznością niż ten jeden wieczór w trakcie festiwalu Malta, kiedy w sali Studio Słodownia +3 spędziliśmy wspólnie najpierw godzinę spektaklu, a potem także godzinę rozmowy o tym, co się właśnie wydarzyło. Proszę mi uwierzyć, że kiedy dziś spotykam osoby z tego grona, nasze rozmowy wyglądają zupełnie inaczej. Pojawiło się ogromne poczucie wspólnoty doświadczenia. Ciekawostką jest to, że jestem jedynym międzynarodowym kuratorem, który zaprosił ten spektakl. Życzę moim kolegom-kuratorom, by jednak okazali się gotowi na spektakl Marty i Zsolta i zaufali swojej publiczności!