Kiedy zaczęto domyślać się, że coś w tej historii jest nieprawdziwe?
O tym, że Matka Makryna jest oszustką, informowali Rosjanie jeszcze za jej życia, ale z oczywistych względów nie dawano im wiary. Dopiero w II RP jezuita, ksiądz Jan Urban, pisząc o unitach, zrekonstruował prawdziwą historię Matki Makryny. Elementy układanki, które pracowicie zebrał, składają się na pewną całość. Tak naprawdę Makryna to Irena Wińczowa, wdowa po rosyjskim wojskowym, kapitanie Wińczu. Można przypuszczać, że blizny, które pokazywała, to ślady po znęcaniu się nad nią przez męża. Mówiła więc w pewnym sensie prawdę - katował ją Rosjanin i robił to po pijanemu. Z zakonem miała tyle wspólnego, że przez pewien czas była w Mińsku świecką szafarką, czyli osobą pomagającą zakonnicom w rozdawaniu posiłków. Oszukiwała już na Litwie, podając się za zakonnicę, za to ją aresztowano. Uciekła z konwoju wiozącego ją do sądu.
W pana powieści Matka Makryna wywodzi się z rodziny żydowskiej. To prawda?
Nie mamy co do tego pewności, ale tak przypuszczał ks. Urban. Faktem jest, że w wypowiedziach Makryny Żydzi są zawsze bohaterami pozytywnymi, ochraniają unickie zakonnice, pomagają im, lamentują nad ich losem. Więc można wysnuć takie przypuszczenie, bo w tamtych czasach tak empatyczne nastawienie do Żydów nie było częste wśród kleru katolickiego czy grekokatolickiego. Ja wierzę w przypuszczenia księdza Urbana. Oznaczałoby to, że Matka Makryna zmieniała swoje życie nie raz, tylko kilka razy przyjmowała nową tożsamość.
Książka jest napisana pięknym, stylizowanym na XIX-wieczną polszczyznę językiem. Kto był dla pana wzorem? Skąd pan czerpał inspiracje?
Język Makryny, bo powieść jest jej monologiem, jest zmontowany z kilku źródeł. Po pierwsze z własnych wypowiedzi bohaterki, z których kilka zostało spisanych. Nie mówię o listach, które są nieliczne, banalne i pokazują, że ich autorka była ledwo piśmienna. Mamy zapis jej mowy, może trochę uładzony, w postaci zeznań, które złożyła w Poznaniu i w Rzymie oraz dwu wypowiedzi samej Makryny o jej dzieciństwie, które spisał ks. Jełowiecki. Są one bardzo ciekawe, bo pokazują, jak ktoś, kto wychował się w wiejskiej chacie, wyobraża sobie życie w pałacu. Makryna wymyśliła sobie hrabiowskie pochodzenie, ale nie do końca wiedziała chyba, jak takie życie wygląda. Korzystałem też m.in. ze słownika polszczyzny wileńskiej, gdzie dokopałem się do tak pięknych, zapomnianych słów jak "ślapoć" czyli odwilż, "sznirpić", czyli pociągać nosem, czy pięknego wyrażenia "czmut w oczy puskać", czyli kłamać.
W XIX wieku Makryna uosabiała swoją historią męczeństwo Polski. Jakie znaczenia można z historii jej życia wysnuć w XXI wieku?
W tej historii ogniskuje się kilka spraw. To niewątpliwie opowieść o tym, jak jako społeczeństwo dajemy się wodzić za nos, zwłaszcza gdy w grę wchodzi zbitka pojęciowa „Polak-katolik”. Ale jest to też opowieść o osobie, która doświadczała wykluczenia - jako Żydówka, jako kobieta, a zwłaszcza jako kobieta stara, czyli wedle zasad XIX-wiecznych bezużyteczna, niemogąca rodzić dzieci. To też opowieść o przemocy, o potwornym biciu, które ta kobieta znosiła. W tamtych czasach nie było to doświadczenie wyjątkowe, bito chłopów, dzieci, służbę, żony. Może teraz kobiety nie są tak katowane jak wtedy, ale pamiętajmy, że w polskim parlamencie przeciągają się prace nad ratyfikacją konwencji o zapobieganiu przemocy w rodzinie. Przeciwnicy twierdzą, że nie trzeba nam takiej konwencji, bo kobiety w Polsce są od stuleci szanowane. Chyba jednak nie jest to do końca prawda.
Książka "Matka Makryna" ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.
Źródło PAP, rozmawiała Agata Szwedowicz, opr. PZ, październik 2014