Zasłynął jako tłumacz prozy Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka i Trumana Capote'a.
Wychował się w majątku Żbików pod Warszawą. Ukończył stołeczne gimnazjum im. Stanisława Staszica. Studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W 1938 otrzymał tytuł magistra. Został skierowany do Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Służbę odbył w 1. Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego.
Walczył w kampanii wrześniowej. 2 października 1939 niedaleko Janowa Lubelskiego dostał się do sowieckiej niewoli. Uciekł z transportu wywożącego polskich oficerów na wschód, do obozów jenieckich. Większość z nich została później zamordowana przez NKWD.
Po powrocie do Warszawy działał w Delegaturze Rządu na Kraj i w redakcji konspiracyjnego "Biuletynu Informacyjnego". Jako oficer Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej brał udział w powstaniu warszawskim. Po kapitulacji uniknął niewoli. Wkrótce po zakończeniu wojny zatrudnił się jako rzeczoznawca w Muzeum Narodowym w Warszawie. Następnie otrzymał posadę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, pomagał w organizacji wizyty gen. Dwighta Eisenhowera w Warszawie. Pracował też w Misji UNRRA w Polsce i na stanowisku redaktora w Zachodniej Agencji Prasowej.
10 października 1947 roku został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa pod zarzutem próby usunięcia przemocą Krajowej Rady Narodowej, Rządu Jedności Narodowej, a następnie Sejmu Ustawodawczego i Rządu Rzeczypospolitej Polskiej, zagarnięcia ich władzy i zmiany ustroju Państwa Polskiego. Oskarżono go, że gromadził wiadomości stanowiące tajemnicę państwową, w tym dokumenty z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i że przedstawicielom ambasad anglosaskich przekazywał materiały o życiu politycznym i gospodarczym Polski. Miał za to otrzymać 35 tys. złotych. Akt oskarżenia podpisał naczelnik Wydziału II Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, major Adam Humer. W wolnej Polsce Humer został skazany za znęcanie się nad aresztantami w celu wymuszania zeznań. Również Zieliński był poddany torturom. Kilkakrotnie podczas przesłuchań pojawiał się płk Jacek Różański, stalinowski kat, szef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Aresztowanie Zielińskiego było prawdopodobnie elementem planu wymierzonego w wicepremiera Stanisława Mikołajczyka, przywódcę Polskiego Stronnictwa Ludowego i polityka niezależnego od Moskwy. Prowokacja Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego polegała na oskarżeniu Mikołajczyka o działalność wywrotową prowadzoną przy wsparciu zorganizowanej grupy dywersyjnej "Ośrodek". O przynależność do tej fikcyjnej organizacji zamierzano oskarżyć także Zielińskiego. Przyciśnięty przez śledczych miał obciążyć zeznaniami wskazanych a niewygodnych władzy ludzi. Sprawa spaliła na panewce - 21 października 1947 roku, w niecałe dwa tygodnie po aresztowaniu Zielińskiego, Mikołajczyk potajemnie opuścił kraj. Z tego powodu w procesie, w którym oskarżonym groziła kara śmierci, zapadły bardzo liberalne, jak na owe czasy, wyroki. Bronisław Zieliński został skazany na sześć lat pozbawienia wolności. Z więzienia wyszedł w październiku 1950 roku.
W roli tłumacza debiutował rok później książką Łuny nad Smithfield Jacka Lindsaya. Następny był Moby Dick Hermana Melville'a. W zgodnej opinii fachowców przekład był kongenialny. Przede wszystkim zasłynął jednak jako tłumacz prozy Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka i Trumana Capote'a. Wszystkich tych pisarzy poznał osobiście. Wielki sukces odniosły spolszczone przez niego powieści Jamesa Jonesa (Stąd do wieczności, Cienka czerwona linia) oraz Maria Puzo (Ojciec chrzestny).
Był dwukrotnie żonaty: z Moniką Żeromską i Barbarą Jankowską. Z tego drugiego związku miał dwoje dzieci: Annę i Tomasza.Jego hobby było łowiectwo. Interesował się dawnym strojem, kolekcjonował dawną broń i meble. Przede wszystkim zajmowało go malarstwo portretowe XVII i XVIII wieku.
Jerzy Pomianowski, pisarz, publicysta i tłumacz, powiedział, że Bronisław Zieliński należał do nielicznych naszych literatów, którzy potrafili rozumnie i wybiórczo wykorzystywać własne zdolności.
- Posiadał przy tym niepolską cechę: potrafił skupić się na jednej dziedzinie i nie szastać talentem. Poświęcił się przekładom, choć z powodzeniem mógłby publikować opowiadania. Dostrzegł, że w Polsce komuna w najgorszych zamiarach wykonała rzecz najlepszą. Po to, by ludzie mogli czytać "Trybunę Ludu" i "Krótki kurs historii WKP (b)", zlikwidowała analfabetyzm. Bronek wykorzystał tę sytuację i wypełnił ogromną lukę w przekładach z literatury anglosaskiej.
Cechowała go skromność, co nie znaczy jednak, że nie znał własnej wartości. W jego opinii pisanie było rzemiosłem. "Sukces osiąga się tylko dzięki wysiłkowi - powiadał. - I nie ma co liczyć na muzę."
Pracował codziennie od rana przez z góry określoną liczbę godzin. Zasiadał przy ulubionym biurku w swoim gabinecie, pośród łowieckich trofeów. Pisał ręcznie. Przeciętnie na dokonanie przekładu książki potrzebował czterech miesięcy, ale nad powieścią Melville'a spędził rok. W procesie tłumaczenia każdą książkę poddawał dziesięciu czytaniom.
Być czy też nie być
Uważał, że choć angielski jest językiem o wiele bardziej lapidarnym od polskiego (przekład jest zwykle o 15 procent dłuższy), w tłumaczeniu da się dochować wierności oryginałowi.
- Myślę naturalnie nie tylko o poprawnym przeniesieniu warstwy znaczeniowej - chodzi także o zachowanie klimatu prozy i stylu. A styl autora to szereg bardzo subtelnych, często trudnych do uchwycenia elementów - ukrywa się i w melodii zdania, i w skłonności do określonych skojarzeń i słów. Hemingway, na przykład, używa słów krótkich, często jednosylabowych. W polskim języku mamy ich niewiele, jednakże starałem się przełożyć całe stronice Hemingwayowskiego dialogu w ten sposób, żeby były nie tylko zupełnie wierne od strony treściowej, ale i zachowały możliwie identyczny układ linearny. To wymaga naturalnie wysiłku, ale jest możliwe.
Gdy pracował nad Mobym Dickiem, musiał przebrnąć przez wiele specjalistycznych dzieł i zasięgnąć rady fachowców. Wszystko dlatego, że w Polsce nie ma wielkich tradycji żeglarskich. Nikt też nie zajmował się u nas wielorybnictwem. Zielińskiemu brakowało więc odpowiedniej terminologii. Do każdej z nazw - dla Melville'a zupełnie oczywistych - tłumacz dochodził własną drogą. Na koniec żartował: "Poznałem wszystkie niemal detale ożaglowania statku. Tak że bez mała mógłbym być jego kapitanem".
Zdawał sobie sprawę, iż przekłady się starzeją. Uważał jednak, że da się temu częściowo zaradzić. Szansy na "przedłużenie" ich życia upatrywał w prostocie, unikaniu upiększeń, udziwnień czy barokowych naleciałości.
Uważał, że wielkim niebezpieczeństwem dla tłumacza są idiomy, zwłaszcza te, które wyszły z użycia. Od potknięć mogą uchronić tylko cierpliwość, czujność i analizowanie każdego zdania z punktu widzenia logiki i sensu. Wbrew przekonaniom niektórych kolegów utrzymywał, że bez wielu słowników nie powinno się dokonywać przekładu.
- Nawet najlepsza - takiej przecież wymagamy - znajomość języka nie wystarczy. I jeszcze jedno: tłumacz musi mieć wyczucie efektu we własnym języku. Jeśli go nie ma, czytamy w tłumaczeniu, że facet, który stał na peronie z walizką, nagle podnosi "swoją trąbę" i wsiada do pociągu. Miało być oczywiście "walizka", ale angielskie słowo "trunk" znaczy i "trąba" i "walizka".
Twierdził, że człowiek zarabiający na chleb przekładami powinien przede wszystkim posługiwać się biegle językiem ojczystym. Musi też znać jego historię, tradycje, obyczaje.
Uważał, że najsłynniejsza Szekspirowska kwestia nie została spolszczona we właściwy sposób. "Być albo nie być" nie oddaje istoty dylematu Hamleta, nie wydobywa dramatyzmu wyboru. "Być c z y t e ż nie być, oto jest pytanie" - tak to powinno wyglądać. Ale teraz już za późno. Stare tłumaczenie tak się spopularyzowało, że nic już nie można zrobić.
Czasami stawał przed zadaniem niewykonalnym. Tak było w przypadku powieści Pożegnanie z bronią. Tytuł tej wojennej historii miłosnej brzmi w oryginale A Farewell to Arms, i jest dwuznaczny bowiem "the arms" to broń, ale też ramiona.
Bronisław Zieliński zauważył, że istnieje pewna analogia pomiędzy tłumaczem a pianistą, bo jeden i drugi dostaje do ręki cudze dzieło.
- Pianista przekłada je na język dźwięków, tłumacz - na słowa - powiedział. - A wiadomo, że jeśli ktoś nie ma talentu, może latami ćwiczyć wprawki i etiudy, a pianistą nie zostanie. Inny jest tylko los pianisty niż tłumacza. Nazwisko pianisty wydrukowane jest na afiszu wielkimi literami, publiczność biegnie nie tyle na Beethovena co na Rubinsteina czy Zimermana. Nam, tłumaczom, nie przyznaje się rangi wirtuoza.
Tłumaczył tylko te książki, które lubił. Uważał, że William Faulkner to wielki pisarz, ale nie miał serca do jego twórczości i poprzestał na przełożeniu kilku drobnych opowiadań.
Na warsztat brał nie tylko prozę. Sukcesem okazała się spolszczona przez Bronisława Zielińskiego sceniczna wersja powieści Kena Keseya Lot nad kukułczym gniazdem autorstwa Dale'a Wassermana.
W wywiadach prasowych powtarzał, że należy specjalizować się w jednym języku obcym (oprócz angielskiego władał francuskim, włoskim, niemieckim i rosyjskim). Więcej nawet - w twórczości jednego autora. Dla niego takim pisarzem stał się Ernest Hemingway.
Trzeba trwać
Jak wyjaśniał, w przeciwieństwie do Faulknera w Hemingwayu zauroczyło go wszystko: osobowość i twórczość. Spodobał mu się styl - szorstki, niebawiący się w zbytnie ozdobniki. A także romantyzm, ale nie ten ckliwy i przesłodzony.
Literatura Hemingwaya przyniosła Zielińskiemu potwierdzenie tego, co przeczuwał. Tak samo patrzyli na świat, na życie. Wyznawali jedną filozofię, ale to pisarz znalazł dla niej słowa: "Trzeba trwać". Pierwszą książką tego autora, jaką przełożył Zieliński, był Stary człowiek i morze. To z niej zaczerpnął swoje życiowe motto: "Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać". Za najpełniejszego spośród bohaterów Hemingwaya uważał sportretowanego w Komu bije dzwon Roberta Jordana. Imponowało mu, że mężczyźni opisani przez autora Mieć i nie mieć cierpią milcząc, kpiąc z tragedii. Takie sytuacje pamiętał z własnego życia.
- Przed wojną brał kiedyś udział w konkursach hippicznych pewien oficer kawalerii, w pięknym mundurze i wyglansowanych butach. Po skoku przez przeszkodę koń padł, zrzucając jeźdźca, który złamał nogę tak fatalnie, że kość goleniowa przebiła cholewę. Oficer, jak przystało na prawdziwego mężczyznę, nie podnosi krzyku, nie histeryzuje. Przeciera monokl, zerka na wystającą kość i spokojnie powiada: - O psiakrew, szkoda buta. Powiedziałbym dzisiaj: - Zachował się iście po Hemingwayowsku.
Jesienią 1958 roku Bronisław Zieliński wyjechał do Stanów Zjednoczonych na stypendium Fundacji Forda. Organizatorów pobytu poprosił o umożliwienie spotkania z Johnem Steinbeckiem, Trumanem Capote i Ernestem Hemingwayem. To ostatnie życzenie uznano za pobożne. Hemingway unikał rozgłosu i najchętniej przebywał w którejś ze swych wspaniałych posiadłości: na Florydzie, Kubie czy w Idaho.
Tym razem zrobił wyjątek. Okazało się, że spore wrażenie zrobił na nim list Zielińskiego. Przeczytał tam: "Proszę przyjąć wyrazy oddania i wdzięczności za wszystkie wspaniałe chwile spędzone na tłumaczeniu Pańskich książek".
Na koniec poprzedzającej spotkanie rozmowy telefonicznej pisarz upewnił się tylko: "Panie Zieliński, czy jako dobry Polak przybędzie pan trzeźwy czy pijany?". Gdy zaś usłyszał, że gość postara się wcześniej nie pić, odparł: "Cóż, zajmiemy się tym później".
Stary Wilk z Warszawy
Do trudno dostępnego Ketchum w Idaho doleciał wynajętym przez Hemingwaya małym jednosilnikowym samolotem. Lądowali o zmierzchu na polanie. Pisarz wyszedł na spotkanie gościa, schwycił jego walizki i pomógł je nieść.
- Był to człowiek, któremu obce były wszelkie maniery gwiazdora, mistrza. Cenił sobie prostotę, nie uznawał żadnych konwenansów. Byłem w domu Hemingwaya trzy i pół dnia. Przez ten czas tylko raz włożył krawat, a to z okazji uroczystej pożegnalnej kolacji. Wytrzymał w krawacie jednak tylko pół godziny. Był wielkim pisarzem, miał pełną świadomość swojej wartości i swojej pozycji we współczesnej literaturze światowej, a jednocześnie nie zdradzał żadnego "zepsucia" sławą. Potrafił niezwykle uważnie i cierpliwie słuchać rozmówcy.
W Ketchum panowie gawędzili o literaturze, pokrzepiając się kalifornijskim chianti. W przerwach polowali na bażanty, kuropatwy i króliki. Hemingway od razu przezwał Zielińskiego Magnetic Pole, co stanowi grę słów. Można to odczytać jako "biegun magnetyczny" lub "magnetyczny Polak". W listach zwracał się zaś do niego "Stary Wilku".
W miesiąc po wizycie w Idaho, Zieliński przy szklaneczce whisky and soda rozprawiał z Johnem Steinbeckiem o jego kraju lat dziecięcych: o Kalifornii. Odnotował, że autor Gron gniewu ma ruchy gwałtowne i nerwowe. W dzienniku zapisał, iż Steinbeck wytrzeszcza oczy, niespodziewanie się przygarbia i przechyla głowę. A gdy wybucha śmiechem, jego posępna, twardo ciosana twarz nagle się rozjaśnia.
Po raz drugi spotkali się w Warszawie. Pisarz przyjechał jesienią 1963 roku, wkrótce po otrzymaniu literackiego Nobla. Zatrzymał się w hotelu Bristol. W tym czasie w Dallas doszło do zamachu na prezydenta Kennedy'ego. Zieliński, który był umówiony ze Steinbeckiem, zastał go wstrząśniętego. Chwilę później pojawił się Jarosław Iwaszkiewicz, ówczesny prezes Związku Literatów, wraz z tłumaczem, by złożyć Steinbeckowi kondolencje w imieniu polskich pisarzy. Iwaszkiewicz począł wygłaszać orację. Był głęboko wsłuchany w siebie i nie zwracał uwagi na tłumacza, który co pewien czas bez powodzenia usiłował wtrącić fragment przekładu. Oczywiście, Steinbeck nie zrozumiał ani słowa, ale na brodę zaczynały mu spływać łzy. Zieliński, świadek tej sceny, uświadomił sobie, jak bardzo zbędne mogą być słowa, i o ile ważniejsze od nich są wspólne odczucia. "Ta rozmowa - podsumował - nasunęła mi pewne spostrzeżenie o ludziach. Otóż są zjednoczeni i bardziej bliscy sobie, niż mogłoby się wydawać".
O ile Steinbecka i Hemingwaya poznał w czasie, gdy ich najsłynniejsze dzieła zostały ukończone, z Trumanem Capote zetknął się w wyjątkowej chwili. Pisarz miał za sobą Śniadanie u Tiffany'ego i rozglądał się za kolejnym tematem. W 1959 w kansaskim Holocomb dwóch recydywistów zamordowało rodzinę Clutterów. Capote przeczytał o tym w gazecie i pojechał, aby zebrać materiał do reportażu. Na miejscu przekonał się, że to temat na książkę - pierwszą w dziejach literatury powieść faktu, w której każde słowo i każde zdarzenie będą prawdziwe.
Od czasu, gdy Zieliński przeczytał i przełożył Z zimną krwią, tradycyjne powieści pociągały go coraz mniej. W jego ocenie przyszłość należała nie do fikcji a do literatury faktu. Nie pomylił się.
Portret pisarza, jaki Zieliński naszkicował w dzienniku, w zdumiewający sposób przystaje do tego, jaki ukazano w znakomitym filmie Capote z Philipem Seymourem Hoffmanem w roli tytułowej. Spodziewał się, że Truman Capote to "wysoki efeb o oczach gazeli i twarzy upadłego anioła". Okazał się "tłustym kurdupelkiem w okularach". "Ruchy miał wężowe", a głos "superkobiecy".
Ciężar niedopowiedzenia
Zasługi Bronisława Zielińskiego dla polskiej literatury są ogromne. Jego przekłady docenili Leopold Tyrmand i Marek Hłasko. Ryszard Kapuściński powiedział:
- Wychowaliśmy się na socrealistycznych produkcyjniakach i do chwili, gdy, dzięki Bronisławowi Zielińskiemu, przeczytaliśmy opowiadania Hemingwaya, nie mieliśmy pojęcia, że można tak pisać. To było mocne doświadczenie.
W ten sposób polscy autorzy dowiadywali się, jak zbudować dialog, w którym słowa są tak samo ważne jak to, co przemilczane. Jak skonstruować tekst, który będzie przypominał górę lodową - tylko siódmą część można dostrzec nad wodą.
Przekłady Bronisława Zielińskiego:
- Carlos Baker: Ernest Hemingway - historia życia, Warszawa 1971;
- Georg Gordon Byron: Listy i pamiętniki (razem z Zygmuntem Kubiakiem i Stanisławem Kryńskim), Warszawa 1960;
- Truman Capote: Inne głosy, inne ściany (wydanie polskie 1958), Śniadanie u Tiffany'ego (wydanie polskie 1962), Psy szczekają (wydanie polskie 1982), Harfa traw (wydanie polskie1962), Z zimną krwią (wydanie polskie 1968);
- Charles Chaplin: Moja autobiografia, Warszawa 1967;
- Joseph Conrad: Murzyn z załogi 'Narcyza', Warszawa 1961;
- Ernest Hemingway: Stary człowiek i morze (wydanie polskie 1956), Komu bije dzwon (wydanie polskie 1957), Zielone wzgórza Afryki (wydanie polskie 1959), Pożegnanie z bronią (wydanie polskie 1957), Słońce też wschodzi (wydanie polskie 1958), Za rzekę, w cień drzew (wydanie polskie 1961), 49 opowiadań (razem z Mirą Michałowską i Janem Zakrzewskim; wydanie polskie 1964), Ruchome święto (wydanie polskie 1966), Niepokonany (razem z Janem Zakrzewskim, wydanie polskie 1967), Śmierć po południu (wydanie polskie 1971), Sygnowano: Ernest Hemingway (wydanie polskie 1975);
- James Jones: Stąd do wieczności (wydanie polskie 1963), Cienka czerwona linia (wydanie polskie 1984);
- Jack London: Nowele (przekłady różnych tłumaczy, Bronisław Zieliński: Trędowaty Koolau, Dom Mapuhiego, Warszawa 1985); Jerry z wysp w: Syn Słońca, Jerry z wysp, wydanie pierwsze w tym układzie, przekład Tadeusz Jan Dehnel ("Syn słońca"), Bronisław Zieliński ("Jerry z wysp"), Warszawa 1986;
- Jack Lindsay: Łuny nad Smithfield (wydanie polskie 1951), Pastorałka (wydanie polskie 1954), Zdradzona wiosna (wydanie polskie 1954), Przypływ;
- Ford Madox Ford: Piąta królowa (wydanie polskie 1984);
- Herman Melville: Moby Dick czyli Biały Wieloryb (wydanie polskie 1954), Taipi (wydanie polskie 1963), Billy Budd (wydanie polskie 1964);
- Mario Puzo: Ojciec chrzestny, Warszawa 1976;
- John Steinbeck: Na wschód od Edenu (wydanie polskie 1958), Była raz wojna (wydanie polskie 1961), Podróże z Charleyem (wydanie polskie 1991), Zima naszej goryczy (wydanie polskie 1965);
- William Styron: Na pastwę płomieni (wydanie polskie 1967), Wyznania Nata Turnera (wydanie polskie 1973);
- Robert Penn Warren: Gubernator (wydanie polskie 1960), Puszcza (wydanie polskie 1964), Spotkajmy się w zielonej dolinie (wydanie polskie 1975).
Książki poświęcone Bronisławowi Zielińskiemu:
- Mira Michałowska: Do zobaczenia, Stary Wilku. Opowieść o przyjaźni Ernesta Hemingwaya z jego polskim tłumaczem - Bronisławem Zielińskim, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1999;
- Bartosz Marzec: Na wzgórzach Idaho. Opowieść o Bronisławie Zielińskim, tłumaczu i przyjacielu Ernesta Hemingwaya, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2008.
Przygotowując artykuł, autor korzystał z następujących publikacji prasowych:
- "Słowo za słowo", "Zarzewie" 9.03.1975;
- "Hemingway i inni... w oczach tłumacza". Z Bronisławem Zielińskim rozmawia Małgorzata Mokrzycka, "Dookoła świata";
- "Sztuka nie zawsze doceniana". Z Bronisławem Zielińskim rozmawia Kira Gałczyńska, "Trybuna Ludu" nr 41, 10.02.1974;
- "Emocje tłumacza". Z Bronisławem Zielińskim rozmawia Grażyna Banaszkiewicz. "Tydzień", styczeń 1976;
- "Twarze w 'Zwierciadle' Bronisław Zieliński", "Zwierciadło", nr 26, 1.07.1962;
- "Od Melville'a do Hemingwaya". Reportaż Henryka Tronowicza;
- "Stary Wilk z Warszawy. O Hemingwayu i innych pisarzach amerykańskich". Z Bronisławem Zielińskim rozmawia Henryk Ankiewicz. "Magazyn Lubuski", 8-9.07.1972.
Autor: Bartosz Marzec, grudzień 2010