Najgłośniejsza książka ostatnich lat. O niezrównanej liczbie cytowań. Od jesieni 2000 roku do jesieni 2002 roku nie było dnia, w którym media nie omawiałyby poruszonych w niej spraw. Wywołała narodową debatę na temat relacji polsko-żydowskich w czasie wojny, a w konsekwencji duże zmiany w świadomości społecznej.
"Historia zagłady żydowskiego miasteczka" (podtytuł Sąsiadów, mowa w nim o Jedwabnem koło Łomży) ukazała się w maju 2000 roku. Fakt unicestwienia całej żydowskiej społeczności miasta był tam od trzydziestu kilku lat upamiętniony. Skromnie bo skromnie, ale warto to podkreślić, bo nie jest to przecież powszechna praktyka w niezliczonych polskich miejscowościach, w których wielowiekowa obecność Żydów została podczas wojny gwałtownie zakończona. Był więc pomnik i dość nieporadna inskrypcja: "Miejsce kaźni ludności żydowskiej. Gestapo i żandarmeria hitlerowska spaliła żywcem 1600 osób 10 VII 1941".
Książka Jana Tomasza Grossa tej wersji zagłady zaprzeczyła. Sprawcami masowego mordu nie byli Niemcy, tylko Polacy. Nie zbrojni umundurowani okupanci, ale cywile, miejscowi. I nie na rozkaz, a ochotniczo. Mieszkańcy Jedwabnego. W dwuipółtysięcznym miasteczku wszyscy do wszystkich mają blisko, wszyscy wszystkich znają. I zabójcy, i ofiary to sąsiedzi. Znajomi: ze szkoły, z podwórka, ze sklepu. Zapewne oprawcy nie rozpoznawali najmłodszych. Ale dzieci nieśli lub prowadzili za rękę starsi, nie było zresztą ważne, kto jest czyj i jak się nazywa. Mordercy nikogo o nic nie pytali. Wyrok śmierci zapadł nie za indywidualne czyny, nie na poszczególne osoby, lecz na zbiorowość. Na Żydów. Na wszystkich Żydów. Od rana wypędzali ich z domów, wyłapywali na ulicach, wyciągali z kryjówek, zawracali uciekających z miasta. Nie mieli, jak Niemcy, trudności w rozpoznawaniu, kto jest Żydem. Nikomu nie przepuścili. Kto stawiał opór, naraził się niegdyś komuś z nagonki, trafił na szczególnie zapalczywego napastnika, był bez pardonu bity, albo i zabijany. Punkt zborny był na rynku. Nie było ucieczki; wokół prześladowcy, pełno gapiów. Po kilku godzinach dręczenia, upokarzania i bicia, oprawcy uprowadzili czterdziestoosobową grupę, głównie młodych, silnych, zdolnych stawić opór mężczyzn. Za miastem, na polach koło kirkutu, wszystkich uśmiercili prymitywnymi narzędziami - pałką, nożem, siekierą. Potem pognali resztę na to samo miejsce. Zapędzili do stodoły, którą po oblaniu łatwopalnym płynem podpalili. Nikt z pożogi nie uszedł z życiem. 10 lipca 1941 roku żydowska społeczność Jedwabnego została unicestwiona.
Dwa tygodnie wcześniej miasto zajęli Niemcy; przedtem Jedwabne znajdowało się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Władzę okupacyjną na co dzień reprezentował posterunek niemieckiej żandarmerii o jedenastoosobowej załodze. 10 lipca żandarmi pokazywali się w mieście, ale w pogromie nie brali czynnego udziału. Innych Niemców w mieście tego dnia nie było. Dzień wcześniej do Jedwabnego przyjechało kilku gestapowców. Spotkali się z burmistrzem, zarządem miasta oraz kilkoma znaczniejszymi obywatelami, po czym odjechali. A nazajutrz ich rozmówcy sprawowali przywództwo w grupie wykonawców pogromu. Najwyraźniej otrzymali od gestapowców zachętę i zgodę na rozprawienie się z Żydami, może i wytyczne. Kilka dni wcześniej w Białymstoku Niemcy podpalili synagogę, do której zapędzili wcześniej znaczną liczbę Żydów. 7 lipca w niedalekim Radziłowie polscy mieszkańcy spalili w stodole kilkuset żydowskich sąsiadów; tam również poprzedniego dnia gestapowcy konferowali z organizatorami pogromu. Niewątpliwie - napisał Gross - bez wiedzy, zgody i zapewne inspiracji Niemców nie mogłoby dojść w Jedwabnem do masowego mordu na Żydach. Ale nie ulega również wątpliwości, że sprawcami tej zbrodni, bezpośrednimi jej wykonawcami od początku do końca, byli wyłącznie Polacy. Przez nikogo z zewnątrz nieprzymuszeni ani niekontrolowani.
Nikt przed Grossem nie opisał takiej historii. Nieodosobnionej; kilka stron Sąsiadów zajęła bowiem rekonstrukcja podobnego mordu w Radziłowie. Nie chodziło o wyczyny ludzi z marginesu, jak donosiciele, szantażyści czy szmalcownicy. W Jedwabnem zbrodni dopuściła się duża grupa obywateli (według przesadnego obliczenia Grossa - połowa mężczyzn), włącznie z burmistrzem. Jawnie, w zorganizowany sposób, metodycznie, przez cały dzień, na całym obszarze i na oczach całego miasta. I nikt im skutecznie w tym morderczym zajęciu nie przeszkodził.
Przez blisko sześćdziesiąt lat rzecz nie była znana opinii publicznej (oczywiście poza Jedwabnem, gdzie wszyscy znali prawdę, ale nie byli zainteresowani jej propagowaniem). Jan Tomasz Gross dysponował dwoma głównymi źródłami. Relacją jednego z kilkunastu zaledwie Żydów jedwabieńskich, którzy dożyli końca wojny, Szmula Wassersztejna, z 5 kwietnia 1945 roku, złożoną przed żydowską komisją historyczną. I aktami dwóch procesów karnych przeciwko uczestnikom pogromu w Jedwabnem, z 1949 i 1953 roku. Relacja Wassersztejna znana była gronu fachowców, a nawet bywała cytowana w piśmiennictwie historycznym, co jednak nie doprowadziło do ujawnienia prawdy o zbrodni. Także Gross przyznał, że upłynęło kilka lat, zanim w pełni zrozumiał sens tej relacji. Akta sądowe były mniej znane, ale przecież procesy w Łomży i Białymstoku nie były tajne, a jednak też poszły w zapomnienie. Dopiero publikacja Sąsiadów spowodowała przełom w historiografii i przeorała świadomość społeczną.
31 sierpnia 2000 roku Instytut Pamięci Narodowej wszczął śledztwo w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Wyniki ogłoszono po dwóch latach, ale już wcześniej pion śledczy IPN wstępnie zasygnalizował, że potwierdza się główna teza książki Grossa, że bezpośrednimi sprawcami masowego mordu byli miejscowi Polacy. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa podjęła pracę nad uporządkowaniem miejsca kaźni i zgodnym z prawdą historyczną upamiętnieniem ofiar zbrodni, oraz urządzeniem państwowej uroczystości w 60. rocznicę zagłady jedwabieńskich Żydów. 10 lipca 2001 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski w obecności międzynarodowego audytorium, w tym krewnych i ziomków zamordowanych, przeprosił "w imieniu tych, których sumienie poruszyła ta zbrodnia". Wcześniej, 27 maja 2001 roku, biskupi katoliccy, którzy postanowili nie uczestniczyć w obchodach rocznicy w Jedwabnem, a publiczną debatę o Sąsiadach postrzegali jako zagrażającą interesom Polski, odprawili w warszawskim kościele Wszystkich Świętych nabożeństwo pokutne za udział Polaków w zagładzie Żydów. Wszystkie te poczynania bardzo szczegółowo relacjonowały media - i elektroniczne, i papierowe.
Książka Grossa wywołała szok. Opinia publiczna nie była gotowa na przyjęcie do wiadomości, że byli Polacy, którzy swoimi działaniami przyczynili się do realizowanej przez niemieckiego okupanta zagłady Żydów. Wielu uczestników debaty przyjęło postawę obronną, a nawet atakującą: Grossa, jego książkę i wszystkich, którzy podjęli pracę nad usuwaniem z historii białych plam i zafałszowań. Rzeczowi krytycy Sąsiadów zgłosili wiele poprawek. Najważniejsza dotyczy liczby ofiar; podana przez Grossa liczba 1600 jest zawyżona; nie było wówczas tylu Żydów w Jedwabnem. IPN na podstawie odkrywkowego badania mogiły określił minimalną liczbę ofiar na 340; rzeczywista może być o kilkadziesiąt do stu pięćdziesięciu wyższa. Olbrzymią pracę wykonali historycy IPN, którzy jesienią 2002 roku opublikowali dwutomowy zbiór studiów i dokumentów Wokół Jedwabnego (pod redakcją Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka); 1500 stron. Odkryli m.in., że latem 1941 roku w Łomżyńskiem i na Podlasiu w przeszło dwudziestu miejscowościach doszło do pogromów Żydów. Rezultat własnego śledztwa dziennikarskiego ogłosiła Anna Bikont w książce My z Jedwabnego (Warszawa 2004); wiele nowych informacji o pogromach w Jedwabnem, w Radziłowie oraz (najmniej znanym) w Wąsoszu, 5 lipca 1941 roku. Z inspiracji Sąsiadów powstało ponad dwadzieścia książek. Dobre podsumowanie dyskusji prasowej dał Piotr Forecki: Od 'Shoah' do 'Strachu'. Spory o polsko-żydowską przeszłość i pamięć w debatach publicznych (Poznań 2010).
Autor: Andrzej Kaczyński, luty 2011