Piszę Dariusza Bitnera nie jest utworem, który by się domagał - czy potrzebował - jakiegokolwiek posłowia. Bo jak tu pisać posłowie do posłowia? Bo chciałoby się powiedzieć, że Piszę jest właściwie samo w sobie posłowiem do całej twórczości Bitnera, gdyby nie przeświadczenie, że przecież - jakkolwiek imponująca, również ilościowo - wcale twórczość ta zamknięta nie jest, być nie musi. Choć tak się składa, że po lekturze Piszę zostają nam w pamięci również te słowa:
"Zaprawdę powiadam wam, gdzieś tak po czterdziestce nie powinno się już brać za bary z rzeczywistością. Piszę te słowa wbijając sobie nóż w serce. Bo przeciw sobie. Bo powinienem przestać pisać i nie starać się już robić czegoś, czego do tej pory nie zrobiłem."
i one zostają w pamięci bardziej niż końcowe:
"Być może, całe nasze życie jest wielką irracjonalnością, a ja, naiwny, niepotrzebnie próbuję nadać temu sens. Zasłaniam się więc jak tarczą swoją naiwnością nieuleczalnego pisarza."
Może dlatego bardziej tamte pamiętamy, że ostatnie, chociaż zapowiadają kontynuację przygody, są formułowane jakby pasywnym językiem (tarcza, nieuleczalność)? A może wzmacnia je pamięć ostatnich akapitów przedmowy Henryka Berezy do Psich dni?
"Całą twórczość Dariusza Bitnera sprzed dziesięciu i więcej lat jest dzisiaj bardziej na czasie (mam na myśli czas artystyczny) niż lansowana literatura z hochsztaplerskich nominacji.
Bohaterstwo twórcze Dariusza Bitnera dało artystyczne rezultaty, które próbę czasu wytrzymują bez szkody, świadcząc i o tym, że nawet czas marny może być płodny dla sztuki, gdy nie ma zgody na jej degradację.Czas płodności Dariusza Bitnera, jeśli miałby się nie powtórzyć, oznaczałby szczyt jego pisarskich osiągnięć."
Bohaterstwo twórcze? Nie przepadając za żadnym z tych słów, nie sądzę jednak, aby Bereza użył ich w sposób nieuprawniony. Uzasadnia je i charakter, i rozmiar tego, jakby się dzisiejszym językiem powiedziało, projektu pisarskiego, i determinacja, z jaką jest on realizowany, wbrew rozlicznym przeciwnościom losu (pod ten los podstawić można rezerwę znacznej części krytyki, dostrzegającej w Bitnerze obrazoburcę i skandalistę, i krach na rynku wydawniczym w latach osiemdziesiątych, który sprawił, że jego książki ukazują się z dziesięcioletnim opóźnieniem, a gigantycznych rozmiarów dzieło "Sam w śmietniku słów", rozpadło się na fragmenty; ślad po całości został tylko w opisie cytowanego przed chwilą krytyka, który je czytał w maszynopisie, bagatela, 20 lat temu). Patrząc na bibliografię Bitnera można by sądzić, że jego droga pisarska toczyła się gładko. Bajka, 1979, Ptak, 1981, Cyt, 1982, Owszem, 1984, Ciąg dalszy, 1989, Kfazimodo, 1989, Opowieści Chrystoma, 1992, Trzy razy, 1995, Chcę, żądam, rozkazuję, 1995, Bulgulula, 1996, Pst, 1997, Rak, 1998, Hm... Chcę, żądam, rozkazuję II, 1995, Na strychu, 1999, Mna... Chcę, żądam, rozkazuję III, 2000, Psie dni, 2001. Jednak kto zna choć trochę psychiczną konstrukcję Bitnera i wie, że poczynając od Chcę, żądam, rozkazuję wszystkie te książki ukazały się w wydawnictwie "Basil", potrafi ocenić stopień desperacji pisarza zakładającego własną firmę dla publikacji własnych dzieł w czasie, kiedy nie było to jeszcze praktykowane.
Można by się zastanawiać, czemu to pisarstwo nie zyskało uznania odpowiedniego do jego rangi. Zapewne nie odpowiadało wyobrażeniom o literaturze i przed, i po zmianie ustroju. Nie było nigdy zaangażowane ideologicznie. Ktoś o tomie opowiadań Bulgulula pisał, że jego bohaterami są osobnicy odbiegający od normy i stwierdzał, że "narratorzy jego utworów, nie umiejący czy nie mogący zdobyć się, jak sadzę, na w miarę obiektywny raport o stanie rzeczywistości, na własną diagnozę kryzysu ideowo-moralnego ogarniającego pseudototalitarne społeczeństwo lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, przenoszą cały impet swej weny i energii krytycznej na podstawione, kompensacyjne obszary analiz, na rozdęte ponad miarę peryferyjne domeny zła... Denerwuje przy tym tradycyjny narrator, spoufalający się z czytelnikiem w myśl tradycji realistyczno-mieszczańskiej, pointujący scenki obyczajowe truizmami pochodzącymi często z dzisiejszej nowomowy." Jeśli od literatury oczekuje się w miarę obiektywnego raportu o stanie rzeczywistości, to to wyjaśnia bardzo wiele. Na marginesie lektury tej samej Bulgululi przyszło mi do głowy, że Bitner spełnia jedną z definicji, w myśl której człowiek to "zwierzę snujące opowieści" i że porusza się pośród słów, jak Niki Lauda poruszał się po wyścigowym torze - słowa są jego naturalnym środowiskiem, wie, co z nimi robić albo one wiedzą, jak kierować jego ręką. I że nie da się tu znaleźć bodaj jednego chybionego, brzmiącego językowym fałszem zdania.
Lektura Piszę była dla mnie w znacznej mierze lekturą repetycyjną, to utwór przecież bardziej skomponowany niż zupełnie nowy, skomponowany z fragmentów tych rzeczy, które mieszczą się - by określeniem Henryka Berezy się posłużyć - w planie konfesji artysty (metafikcji) a nie w planie fikcji. Ale tego fragmentu nie znałem:
"Szperam w szafie z książkami (...) a tu wypada na podłogę, prosto pod moje stopy, mała broszurka, z okładką w paskudnym szaroniebieskim kolorze. Podnoszę i oczom nie wierzę. "Archipelag kłamstw" autorstwa niejakiego Nikołaja Jakowlewa, który w pierwszym zdaniu pisze o sobie per 'zawodowy historyk'.
No tak, sam sobie tę broszurę kupiłem, pamiętam przecież. Był rok 1974, zapłaciłem 30 złotych (cena oryginalna 9 kopiejek, bo książeczkę wydała Agencja Nowosti) a ja nie miałem innej możliwości, by dowiedzieć się czegoś o dysydencie Sołżenicynie."
Mała rzecz, a jak cieszy - bo to wypisz-wymaluj ta sama historia, jaka mnie się przydarzyła, tyle tylko, że ja w regale, a nie w szafie szperałem i nie szukałem "Wyznań św. Augustyna".
Piszę tyleż jest - jak napisałem na początku - posłowiem do całej twórczości Bitnera, co wstępem. Tak znakomitym wstępem do wieczoru autorskiego, że kiedy ten wieczór w Salonie Polskim, z okazji którego Piszę zostało wydane, się skończy, w każdej chwili dzięki tej książeczce można będzie do niego wrócić.