[Stanisław Bereś, Katarzyna Batorowicz-Wołowiec: Wojaczek wielokrotny. Wspomnienia, relacje, świadectwa. Biuro Literackie, Wrocław 2008, ss. 624 + DVD (ponad 10 godzin nagrań na płycie w formacie odczytywalnym tylko przez kodeki firmy Macromedia, ale odczytać je warto; recenzenci, którzy płytę chwalą, pewnie jej nie włożyli nawet do komputera, bo nie ma na niej hiperłączy, o których piszą; to upchana kolanem walizka)]
Bogusław Kierc: Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera. WAB, Warszawa 2007, seria "Fortuna i Fatum", ss. 340]
Tam na błoniu błyszczy kwiecie,
A tam ułan na wedecie;
Tuż dziewczyna
Jak malina
Niesie koszyk róż.
(Franciszek Kowalski)
1. Widziałem
Adama Ważyka. Jeszcze dane mi było go widzieć. Gdy zaczynałem pracować w "Twórczości", przychodził do redakcji omszały jak kobold, wystylizowany na świeckiego rabina. Nie pamiętam, co wtedy mówił. Dziś tego żałuję, bo po latach nie
Miłosz i
Wat, nie
Bobkowski i nie
Jeleński, ale właśnie on wygląda mi na świadka artystycznych przygód minionego wieku; na dodatek potrafił je zapisywać i o nich opowiadać. Jaśniej mówiąc: uważam Adama Ważyka za mistrza słowa. Umiał się nim posłużyć. Ale cóż, człowiek młody i głupi bywa tylko raz i nieodwracalnie. Szkoda, że nie słuchałem, co miał do powiedzenia, a miał. Ale nawet gdybym go wtedy słuchał i tak na pamięci nie zostałyby odciski.
W 1979 roku ukazała się książka Adama Ważyka Cudowny kantorek (teksty w niej zawarte drukowane były wcześniej na naszych łamach). Do dziś pamiętam, co mnie w niej tak poruszyło - że można na t o s a m o spojrzeć z d w ó c h odmiennych punktów widzenia, religijnego i medycznego:
Gustaw wpadł w obłęd. Konrad po Improwizacji ma atak epilepsji. [...] Pierwotne sakrum rozpadło się tedy na dwa ujęcia tego samego stanu Konrada. W ujęciu świeckim, medycznym - jest to epilepsja, w ujęciu religijnym - opętanie.
Toczący pianę z ust Konrad może być zatem albo leczony (ujęcie świeckie, medyczne), albo egzorcyzmowany (ujęcie religijne). Bo stan toczącego pianę z ust Konrada jest albo epilepsją (padaczką, grand mal), albo opętaniem. Tylko dlatego, że znalazł się na podorędziu klecha, wygłaszający dyrdymały o czterdziestu i czterech, wydarzenia wpisane zostały w porządek religijny; inaczej zamiast Mickiewiczowskich Dziadów pojawiłby się - czemu nie? - Büchnerowski Woyzeck.
Albo - albo. Jeszcze trwa romantyczna równowaga po rozpadzie czegoś, co Ważyk nazywa "pierwotnym sakrum". Za chwilę ktoś, kogo bardziej podnieca widok szalonego fryzjera niż nieogolony suchotnik w kibitce, zacznie manipulować belkami u wagi.
2. Są różne obrazy Ważyka: w najśmieszniejszym i najgroźniejszym z nich Ważyk chodzi z za wielkim pistoletem. Potem nie komentował tego obrazu, powiedział jedno słowo: "zwariowałem". I straszył nim następców.
Zaczynam od Adama Ważyka w tekście o
Rafale Wojaczku dlatego, że nie ma jednego Ważyka: jest Ważyk awangardowy, jest Ważyk-komunista, jest Ważyk-tłumacz Rimbauda i Ważyk-tłumacz Horacego. Bardzo różnie zapamiętywali go ludzie. Tak samo jest z Wojaczkiem: na tę rozbieżność świadectw pamięci zdroworozsądkowo zwraca uwagę Stanisław Bereś we "Wstępie" i - szczerze mówiąc - wymusza deklarację o kameleonowatości Wojaczka na
Bogusławie Kiercu (to jedne z najciekawszych nagrań na płytce: część z nich była chyba fotografowana w lustrze):
Tak się złożyło, że co jakiś czas zagadywali go: a to ktoś prosił o ogień, a to ktoś domagał się poinformowania, jak gdzieś dojść. W każdym razie były to najrozmaitsze typy ludzkie, o różnych temperamentach, zachowaniach i twarzach. Rafał rozmawiał z nimi jak równy z równym, a co najciekawsze z każdym z nich rozmawiał inaczej, to znaczy dla każdego był kimś innym. Dziwiło mnie, jak wiele możliwości ludzkich relacji może współistnieć w jednym człowieku. Najbardziej jednak uderzyła mnie niesamowita plastyczność przemieniania się Rafała wobec każdej z tych osób. On był taki, jak - przypuszczam - nieświadomie ci ludzie sobie życzyli.
Wojaczek wielokrotny. Świetny tytuł. Problem w tym, że "ci ludzie" chyba "sobie życzyli" spójnego obrazu Wojaczka. I on im w nadmiarze go dostarczał. Bite lagą, cierpiące na niedostatek uczuć wieczne dziecko, nie bardzo wiedzące, jak obchodzić się z dziewczynami i ze swoją misiowatością, pozbawione prawa do studiów (w tamtych czasach, żeby studiować, trzeba było mieć orzeczenie lekarskie o nieposzlakowanym zdrowiu psychicznym), ożeniło się, bo pojawiła się ciąża, a potem piło spirytus salicylowy tak, jak się dzisiaj popija redbula. Nic w tym dziwnego nie ma: zwykła kolej losu, na którą w latach sześćdziesiątych byliśmy skazani (pamiętam tę nieprawdopodobną gomułkowską biedę, to ideologiczne dzielenie zapałki na czworo...) i zwyczajna - mało sympatyczna - chuligańska biografia, którą z uporem godnym lepszej sprawy drążą wywiadowcy. Zastanawiać w niej może to, że paru osobom, na których mu zależało, Rafał Wojaczek pokazywał inną twarz (z
Bogusławem Kiercem pijał tylko sok porzeczkowy;
Jerzy Kronhold, mimo że mieszkał z nim w akademiku w jednym pokoju, nie zauważył na jego ciele sznytów i dziargań spod celi...). Że w krótkim czasie napisał wiele wspaniałych wierszy (uważam tak samo jak Kierc, że był genialnym poetą). Zastanawiać może też to, że wszyscy rozmówcy potępiają w czambuł film
Lecha Majewskiego Wojaczek (akurat moim zdaniem dobry), będący próbą prywatnej mitologizacji tej biografii - i zachowują się trochę tak, jak Anna Walentynowicz wobec filmu Volkera Schlöndorffa o niej: w imię obrony "prawdy" sami nieznośnie mitologizują.
Ale pytania zostały postawione (są stawiane w każdym chyba wywiadzie): czy Rafał Wojaczek był chory psychicznie i czy był alkoholikiem? Można przed nimi uchylać się, nie da się uciec od twierdzącej odpowiedzi na oba. Tak, był: był osobą o zachwianym poczuciu tożsamości
1, zachowywał się kompulsywnie (wypowiedź matki:
"Kąpał się codziennie, a ręce mył kilka razy w ciągu godziny. [...] Ja mu zawsze mówiłam: 'Rafuś, czy ty nie przesadzasz z tą higieną?' ") i wykazywał skłonność do autoagresji (ciął się żyletką), źle tolerował alkohol, a mimo to pijał różne wynalazki (np. spirytus salicylowy z dżemem truskawkowym), zachowywał się - to jego określenie - jak skurwysyn, obrażał znajomych i rodzinę. Wierzę Jackowi Łukasiewiczowi, gdy mówi, że "większość jego ekscesów nie była świadoma":
Pamiętam dokładnie scenę, która utkwiła mi głęboko w pamięci. Któregoś dnia zobaczyłem Wojaczka, stojącego na podeście schodów prowadzących do Klubu Związków Twórczych. To było w środku dnia, niepóźnym popołudniem, więc ludzie wchodzili i wychodzili, a Rafał stał nieruchomo na tych schodach - prosto, na baczność, bez ruchu, dosłownie jak słup. Ani drgnął. Normalny człowiek nie wytrzymałby w takiej pozycji nawet pięciu minut. Nie wiem, jak długo trwał ten jego stan, ale ja także, jak inni, wchodziłem, wychodziłem i wracałem, a on wciąż stał. Był ciężko chorym człowiekiem, a to jego stanie miało charakter autystyczny. To nie było świadome zachowanie, tego nawet nie dałoby się zagrać, udawać.
Zatem w kategoriach medycznych "był ciężko chorym człowiekiem". Wierzę świadkom - nawet wbrew temu, że za kilkanaście lat pojawią się na ulicach europejskich miast podobne, umalowane na biało, autystyczne figury w pozach, w jakich "normalny człowiek nie wytrzymałby [...] nawet pięciu minut", i kłaniają się za każdą monetę wrzuconą na piwo do żebraczej miseczki.
Podkreślam - jest to diagnoza medyczna.
3. Co wystał? Za czym stał? Wystał poezję. Stał za diagnozą swojego losu - ale nie w kategoriach medycznych.
To drugi z powodów, dla którego zacząłem od Adama Ważyka, który w Cudownym kantorku napisał, że Wielką Improwizację można traktować a l b o jako bełkot epileptyka (ujęcie medyczne), a l b o jako tekst mistyczny (ujęcie religijne). Ważyk - ten omszały kobold, świecki rabin - dowodził, że nie da się i tak, i tak, równocześnie. Jak możliwe to było jeszcze za czasów Berniniego, którego Ekstaza św. Teresy jest przedstawieniem i ekstazy, i orgazmu, i ataku padaczki.
Ważyk miał rację; świadectwem "rozpadu pierwotnego sakrum" jest nie tylko Wielka Improwizacja
Mickiewicza, ale i książki-kamienie węgielne nowoczesnej kultury. Idiota Fiodora Dostojewskiego, Doktor Faustus Tomasza Manna dowodzą, że nie da się ujęcia medycznego z ujęciem religijnym pogodzić.
Obie powieści należały do ulubionych lektur Rafała Wojaczka, który próbował "rozpadowi pierwotnego sakrum" zapobiec. A nawet więcej - pójść pod prąd czasu. I nabierać innych na język, którego nie było - język rajski, sprzed "rozpadu pierwotnego sakrum".
4. Bogusław Kierc, który jest, świadomie dał się nabrać na ten język, by odgrywać przy Wojaczku rolę księdza Piotra. A nadaje się do tej roli znakomicie z wielu powodów. Po pierwsze: jego własna poezja zafascynowana jest kręgiem cielesności i próbuje łączyć sferę sakrum i profanum, erotykę i religię. Po drugie: Kierc śladem swego mistrza
Przybosia uważa, że poezja jest śmiertelnie poważną rzeczą i trzeba pisać tak, jakby każdy wiersz miał być wierszem ostatnim. Po trzecie: w jego pisaniu o poezji jest empatyczna bezwzględność, zawsze występująca w masce czułości.
Najstraszliwszym przeżyciem Rafała Wojaczka, jakiego doznał na tej ziemi, było urodzenie się. Jestem świadomy niestosowności i, co gorsza, pretensjonalności tego zdania. Nieprzyzwoitością zresztą są dywagacje na ten temat. Moje mówienie o nim też jest jakoś nieprzyzwoite. A przecież wiem, wiem to po wiernej lekturze wierszy Rafała. Wiem, bo potwierdza mi tę wiedzę moje własne ciało.
Taka jest zatem ta książka: niestosowna i nieprzyzwoita, pretensjonalna i ryzykowna, ale będąca wierną lekturą wierszy Rafała i doświadczona cieleśnie. Książka - co tu ukrywać - znakomita. Kierc przekonany jest, że prawdziwym życiem Wojaczka nie są wypominki jego podejrzanych kolegów, ale to, co naprawdę przeżyło to życie - wiersze. Poddaje zatem te wiersze lekturze najpierw po to, aby zarysować obecną w nich osobliwą strukturę psychicznej depersonalizacji (wydrążonego "ja", w którym nie ma "mnie", bo to "mnie" jest na zewnątrz - jako Król Olch, śmierć, Królowa Polski, Salome, Kobieta), później zaś połączyć to doświadczenie z mistycznym transem. Bo główna teza tej książki brzmi: Rafał Wojaczek był poetą mistycznym. Nie w konfesyjnym sensie - dlatego nigdy nie znajdzie się w religijnych czytankach - ale w najgłębszych uwarunkowaniach wyobraźni:
Kierunek Wojaczkowego transu uwarunkowany jest przyciąganiem tego światełka-głosu dochodzącego s t a m t ą d; wzywającego T a m. T a m jest w niebie. Jeśli kobieta jest "jedno" z niebem, to będąc jednym ciałem z kobietą - jestem niebem (niebem w niebie). Jestem T a m, skąd jestem. Skąd pochodzę. Wracam do siebie. Przyjmuje mnie j a. Odzyskuję tożsamość.
Tak można by opowiedzieć tę bajkę w skrócie.
Ryzykowność tego pomysłu polega na tym, że tak odzyskana tożsamość niewiele ma wspólnego z tożsamością potwierdzaną przez Urząd Stanu Cywilnego, wiele natomiast z literacką tradycją z Adamem Mickiewiczem na czele. Bogusław Kierc zdaje się dowodzić, że Mickiewiczowski trup ("Gdy tu mój trup pośrodku was zasiada...") jest podstawową figurą tej poezji. I robi wiele, aby jej twórcę przed bluźnierstwem wybronić - bo czy to nie u Mickiewicza czytamy: "Nie mieszam się do wszystkich świętych z litaniji, Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi"? A przecież Rafałowa Królowa Polski na imię ma Maryja...
5. Wiem od Ważyka, że pierwotne sakrum rozpadło się na dwa ujęcia tego samego stanu. Wierzę Kiercowi, że
Rafał Wojaczek próbował, wzorem Mickiewicza, tę tendencję odwrócić. Wiem, że Bogusław Kierc napisał o tym znakomitą książkę. Nie wierzę, że to odwrócenie się udało. Wiem, że odkąd wkroczyliśmy na jałową Ziemię Ulro, jest to już niemożliwe.
Dlatego zawsze możliwe będą dwa opisy "prawdziwego życia bohatera": medyczny i religijny. A i sam bohater raz będzie "ułanem na wedecie", innym znów razem "aniołem na bidecie". A próba pogodzenia anielstwa z rynsztokiem pozostanie najwyższym poetyckim wyzwaniem, za które płaci się niekiedy, jak w tym przypadku, życiem. Bo i kto wzywa nas z tamtej strony: Królowa Polski czy Król Olch? Na to pytanie nie ma jasnej odpowiedzi: "światełko" może okazać się "ciemnym świecidłem".
1. Pro domo sua: zadebiutowałem tekstem o Wojaczku "Przywracanie symetrii". Widzę po latach, że głupim. Na swoje usprawiedliwienie chciałbym dodać, że nie znałem Rafała Wojaczka, a miałem zamiar przeciwstawić się odczytywaniu jego poezji w kategoriach środowiskowej legendy. O ileż mądrzejszy był
Bohdan Zadura, tytułując swój tekst "Zwichnięta symetria". Między "przywracaniem symetrii" a "zwichniętą symetrią" jest jednak zasadnicza różnica: pierwsze sformułowanie zakłada, że "symetria" niegdyś istniała i wystarczy ją "przywrócić", drugie nie podziela takiego optymizmu. Tekst Zadury, pisany w 1971 roku, jest zwyczajnie mądry i nie przypadkiem znalazł się w wygłosie jednego z końcowych rozdziałów książki Kierca:
"Pisała się w jego poezji inna bajka - okrutna, przerażająca, nie dla dzieci. Szła przez mroczne sfery niepokoju, lęku, okrucieństwa. Wydobywała na światło dzienne koszmary nocy, nazywała je, walczyła z nimi dystansem i ironią. Nie była to tylko bajka o niejakim Rafale Wojaczku. [...] Była to jedna z najodważniejszych prób określenia siebie, swojego miejsca w świecie i w czasie. Niepowodzenia bywają często bardziej kształcące niż sukcesy. Została po Wojaczku bajka katastrofisty. Jeśli mamy wobec zmarłych jakieś obowiązki, to pierwszym z nich jest chyba zrozumieć to, co chcieli nam przekazać". Jeszcze raz, inaczej: "przywracanie symetrii" jest inną bajką o powodzeniu - "zwichnięta symetria" jest świadoma niepowodzenia innej bajki.
Tadeusz Komendant
© by "Twórczość" 2008