Anna Hrund Másdóttir & Sigríður Torfadóttir Tulinius, "The Garden Project", fot. Ingvar Ragnarsson
Jak podaje islandzka prasa, na wyspie mieszka więcej owiec niż ludzi. Statystyki nie podają, ilu muzyków czy artystów przypada na stu mieszkańców. Z pewnością w takiej kategorii Islandia znalazłaby się w czołówce.
Islandczycy wykazują się ogromną kreatywnością. Głównie z powodu geograficznego oddalenia nieczęsto zdarza się jednak, że na Islandię zjeżdżają się artyści z Europy. Tak stało się w tym roku. Z inicjatywy
Rastra do Reykjaviku zawitały czołowe europejskie galerie, które na miesiąc opuściły swe stałe siedziby (od Stambułu i Wilna, przez Pragę i Wilno, po Paryż i Londyn) i przeniosły się do islandzkiej stolicy.
O Islandii było w ostatnim czasie głośno, po pierwsze z powodu kryzysu finansowego (nazywanego tu kreppa), który nawiedził ten kraj, po drugie - z powodu niesławnego wulkanu Eyjafjallajökull, który spowodował wstrzymanie ruchu powietrznego nad Europą i którego nazwa łamała języki dziennikarzy z całego świata. Ale, jak pisze islandzki komentator Egill Helgason, Islandia nauczyła się z własnych katastrof uczynić produkt eksportowy. Wulkaniczny pył, który pokrył Europę, w zasadzie nie dotknął samej Islandii.
"Villa Reykjavik", projekt wymyślony przez Michała Kaczyńskiego i Łukasza Gorczycę wspólnie z ich islandzkimi przyjaciółmi, zrealizowany we współpracy z reykjavickimi galeriami i8 oraz Kling & Bang, nie jest odpowiedzią na islandzkie problemy. Wpisuje się jednak w czas i miejsce.
Obok centrum Reykjaviku w latach tuż przed kryzysem wyrosła nowa dzielnica, którą zapełnić miały nowe instytucje finansowe i luksusowe mieszkania. Inwestorzy przeliczyli się, a Islandczycy odetchnęli z ulgą - wyspę opuścił koncern McDonald, a z wielkiego placu budowy pozostała jedynie Harpa, nowa sala koncertowa, budowana z przedkryzysowym rozmachem, której fasadę zaprojektował Olafur Eliasson.
Wiele z nowych budynków ze stali i szkła, jak wielka wieża, nazywana z angielskiego The Tower, pozostaje pustych. Kilka niewykorzystywanych lokali zasiedliły galerie z "Villi Reykjavik". W nigdy niezamieszkałym budynku z czarnego granitu przy Tryggvagata 18 znalazły swe tymczasowe siedziby
Fundacja Galerii Foksal z Warszawy i Galerie Jocelyn Wolff z Paryża. Na sąsiedniej Vesturgata wystawiony na sprzedaż tradycyjny islandzki dom zasiedliły: Raster, IBID Projects (Londyn), Zero (Mediolan) i Croy Nielsen (Berlin). Kilka kroków stąd, w portowej hali rybnej zainstalowały się Hollybush Gardens (Londyn), Johann König (Berlin) i Rodeo (Istambuł). Ich wystawy otwarte zostały wieczorem 9 lipca.
Obecność galerii Jana Mota z Brukseli zaznaczona została w sposób bardziej konceptualny. Artysta Pierre Bismuth przysłał do Reykjaviku kilka litrów deszczówki, którą zbierał w Brukseli. Na zewnątrz hali rybnej woda została odparowana i powróciła do naturalnego obiegu. Czynności tej dokonała Edda Kristín Sigurjónsdóttir, koordynatorka "Villi Reykjavik" ze strony islandzkiej. Edda, która z całą grupą Islandczyków zaangażowała się w projekt, mówi, że "Villa Reykjavik" nie ma precedensu w Islandii w ostatnich latach.
Łukasz Gorczyca wskazuje na niezwykle ważny dla tego przedsięwzięcia aspekt przemieszczenia i zmiany kontekstu. Ważny nie tylko ze względu na nieco wakacyjną atmosferę, ale przede wszystkim z uwagi na problematykę prezentowanych dzieł sztuki. Ogromny pompowany T 72 Johannesa Wohnseifera, przywieziony przez Johanna Königa to prawdopodobnie jedyny w tej chwili czołg na Islandii, której armia straciła na strategicznym znaczeniu z końcem zimnej wojny i wycofała się z NATO. Naturalnej wielkości czołg stojący w ogromnej hali rybnej napełnia się powietrzem, by po chwili je z siebie wypuścić, stawiając na baczność lufę, to znowu ją opuszczając w bezwładzie.
Na Martynice ma swoje korzenie rzeźba
Rafała Bujnowskiego, wykonany z wulkanicznego pyłu biust przedstawia Cyparisa, który jako jedyny przeżył wybuch tamtejszego wulkanu, zamknięty w lokalnym areszcie. Zafascynowany tą historią artysta postanowił wykonać jego popiersie. Pomnik stanie na Martynice, a jego "wędrująca" kopia, także w Reykjaviku.
Sobota przywitała zwiedzających deszczem. Tym chętniej wszyscy schronili się w muzeum, gdzie salwy śmiechu wzbudzały na sali filmy prezentowane przez Łukasza Gorczycę i Łukasza Rondudę, zebrane pod wspólnym tytułem "Art Makes Us Drunk", zainspirowanym pracą Gilberta & George'a. W typowej dla Islandii pochmurnej aurze, Kling & Bang, galeria skupiająca i kierowana przez islandzkich artystów, zaprosiła gości "Villi Reykjavik" na przyjęcie na dachu, gdzie Anna Hrund Másdóttir and Sigríður Torfadóttir Tulinius przygotowali ogród. Przy rabarbarowych przysmakach i dźwiękach islandzkiego Quadroplus oraz szwedzkiego zespołu Cloud and Lightning, goście wymieszali się wśród gospodarzy.
Oskar Dawicki zgubił się w tłumie na dobre. Następnego dnia, w niedzielę, nie pojawił się na własnym performensie, do czego zdążył już zresztą przyzwyczaić polską publiczność. Czoła zgromadzonym musiała stawić Thoro, nie potrafiąca telefonicznie naprowadzić artysty do odpowiedniego miejsca. Za zaistniałą sytuację nikt nikogo nie przepraszał.
Autor: Karol Sienkiewicz (Reykjavik, 12 lipca 2010)