Pamiętam, że wtedy, dwudziestego piątego listopada, kiedy kurtyna poszła w górę, od razu poczuliśmy, że dzieje się coś szczególnego. Byliśmy przekonani, że publiczność przyszła nie tylko po to, by zobaczyć "Dziady", ale także by doświadczyć prawdy i mocy słów, tak kłamliwie wykorzystywanych w oficjalnym obiegu. To oczekiwanie osiągnęło kulminację, kiedy Kazimierz Opaliński zaczął drugą część przedstawienia recytacją Dedykacji: "Świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cyprianowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kółakowskiemu, współuczniom, współwięźniom, współwygnańcom; za miłość ku Ojczyźnie prześladowanym, z tęsknoty ku Ojczyźnie zmarłym w Archangielu, na Moskwie, Petersburgu, narodowej sprawy męczennikom". Rozpłakał się i nie mógł skończyć tekstu. Stałem za kulisami, czekając na wejście Konrada, i dygotałem z emocji. Nie byłem w stanie powstrzymać wzruszenia ogarniającego wspólnie widownię i scenę. Rzeczywiście, jak to opisał profesor [Zbigniew] Raszewski, w pierwszej fazie przedstawienia miałem taką tremę, że nie mogłem grać. No i zaczęło się coś, czego nigdy później nie doznałem w teatrze, całkowite unieważnienie dystansu między sceną a widownią, my, aktorzy, staliśmy się częścią publiczności.
Gustaw Holoubek w: Małgorzata Terlecka-Reksnis, "Holoubek. Rozmowy", Warszawa 2008.