Zdzisław Najder
ŻYCIE JOSEPHA CONRADA KORZENIOWSKIEGO
Conrad w Galicji
naukowego przyjaciół oświaty, 'Mrówki' i 'Muzy', straży ochotniczej otaczali trumnę; kilka tysięcy publiczności postępowało za nią w milczeniu". Wszyscy ci ludzie "przyszli [...] oddać hołd żarliwej wierności tego, czyje życie było nieustraszonym wyznawaniem, w słowie i czynie, wiary znajdującej oddźwięk i zrozumienie w sercu najprostszego człowieka w tym tłumie".
[...]
Tak więc w połowie dwunastego roku życia skończyło się dzieciństwo Konrada. Śmierć ojca, mimo iż od paru lat wisząca w powietrzu, musiała być dla uczuciowego chłopca dotkliwym ciosem. Wiemy, że - wbrew temu, co napisał później w szkicu Jeszcze raz w Polsce prostym w Zakonie Polskim. Zamknąłem myśl moją w ciasną celę patriotyzmu; to tylko mię porusza, co bezpośrednio mię i moich prowadzi do upragnionego celu".
Trzydzieści lat później Conrad tak przedstawiał ojca: "Człowiek o wielkiej delikatności uczuć, egzaltowanym i marzycielskim usposobieniu, ze straszliwym darem ironii i inklinacją do ponurości, a ponadto pełen silnych uczuć religijnych, które po śmierci żony przerodziły się stopniowo w mistycyzm zaprawiony rozpaczą. Wyglądał nobliwie; w rozmowie był fascynujący; jego twarz, zwykle posępna, nabierała blasku i jasności, kiedy się uśmiechał".
Prędzej czy później ojcowska puścizna zderzyć się musiała z wpływem Tadeusza Bobrowskiego, który wkrótce wziął chłopca pod opiekę. Bobrowski był człowiekiem mądrym i uczciwym, ale też chłodnym i zarozumiałym. Wedle własnej oceny budził poważanie raczej niż sympatię: "Nie mogąc posiąść obojga, wolę być szanowanym niż kochanym." "...doktryner najczystszej wody, przeświadczony głęboko o niewzruszonych i nieprzedawnionych nigdy prawach i obowiązkach rozumu, krytyki i wolnej woli, czyniących człowieka panem własnego losu i historii, a wszelkie uboczne wpływy, jako to uczuć, namiętności i otoczenia, odrzucający, posiadający na wszelkie zagadnienia życia gotowe formułki, z pomocą oderwanego myślenia zdobyte" - tak się sam przedstawia, wyniośle a naiwnie, w stroju osiemnastowiecznego racjonalisty.
Czym dla Apollona były literatura i polityka - tym dla Tadeusza przepisy prawne i rachunki. Spisywany przez niego latami memoriał Dla wiadomości Kochanego Siostrzeńca Mojego Konrada Korzeniowskiego składa się w ogromnej części z długich szeregów cyfr, przerywanych uwagami, że z winy Apollona czy - później - jego syna poniesiono straty finansowe lub przekroczony został planowany budżet. Rachunki występują we wszystkich niemal wczesnych listach do Konrada, przemieszane z biadaniem nad właściwą Korzeniowskim rozrzutnością. Dyskretną niechęć wuja Tadeusza do Apollona musiał Konrad odczuć. Bobrowski nie szczędził aluzji, że wady siostrzeńca odziedziczone są po ojcu i po Nałęczach w ogólności. Natomiast własną rodzinę gloryfikował, wychwalając jej trzeźwość, chociaż nawet z jego Pamiętników dowiedzieć się można, że Józef Bobrowski stracił przez własny upór trzydzieści tysięcy rubli przy zakupie majątku, że on sam przebałaganił dwa lata studiów, a jego brat Stanisław, letkiewicz i kobieciarz, zjawił się raz w domu, urlopowany z wojska - bez sprzedanych koni, z kwitem za zastawiony mundur i trzema tysiącami długów. Ledwie napomykał o głośnych z awanturniczego życia wujach Pilchowskich, Adolfie i Sewerynie, (którym nota bene skonfiskowano majątki za udział w Powstaniu Listopadowym). Przeciwstawiając zapaleńcom Nałęczom rozsądnych "Bobroszczuków", zapominał, że wszyscy jego bracia też byli zapaleńcami, a Kazimierz i Stefan mieli poglądy polityczne zbliżone do Apollona. Kontrastując siebie z Apollonem - nawet w olbrzymim pamiętniku swoim nie wspomniał nigdy, że razem z nim był współ-sygnatariuszem odrzuconego podania o zgodę na wydawanie wspomnianego wyżej "Kuriera na Wieś". Powołując się na to, że zastępuje Konradowi rodziców, przyzywał zwykle pamięć jego matki - której postawę ideową zacierał. Charakterystyczne, że we wspomnianym memoriale, w zdaniu: "...ażebyś wiedział, jakeśmy wszyscy Matkę Twoją kochali, a przez Nią i Ciebie - i Twojego Ojca", trzy ostatnie wyrazy zostały dopisane później. Myślę, że formułę o "mistycyzmie zaprawionym rozpaczą" w cytowanej powyżej charakterystyce ojca musiał Conradowi podsunąć wuj Bobrowski - trudno sobie bowiem wyobrazić, by taki osąd sformułował niespełna dwunastoletni chłopiec. To, co wiemy o Apollonie na podstawie zachowanych listów i artykułów, formuły tej nie potwierdza.
Niechęć do szwagra łączyła się u Tadeusza z wrogością wobec postawy politycznej, jaką Korzeniowski reprezentował. Był przeciwnikiem tradycji walk wyzwoleńczych. Uważał, że gdyby nie powstanie 1863 roku ("poczęte w fałszu i upadłe w fałszu"), car Aleksander II mnożyłby coraz liberalniejsze ustawy. Jego polityczny "realizm" był więc jednostronny: Bobrowski umiał przenikliwie krytykować błędy konspiratorów, ale nie dostrzegał, jak utopijne były programy ugody i liczenie na dobroduszność zaborcy. Chociaż uważał się za patriotę i z lubością wykazywał wyższość kulturalną Polaków nad Rosjanami, jego patriotyzm zasadzał się głównie na przywiązaniu do tradycji i języka, nie prowadził natomiast do jakichkolwiek wniosków praktycznych. Wiemy z wyznań Conrada, że wuj Tadeusz wywarł na niego ogromny wpływ i że wychowanek, nie bez słuszności, uważał ten wpływ za pożyteczny. Ale nietrudno zauważyć, że autorytet i przykład wuja przeciwstawiane były, i to świadomie, autorytetowi i przykładowi ojca. Ileż zadrażnień i kompleksów musiało pojawić się w psychice Konrada podczas tej walki, zanim duch ojca ustąpił przed wymogami życia i głosem opiekuna!
Początkowo życie Konrada toczyło się wedle zaleceń zmarłego. Zaopiekował się nim najpierw Stefan Buszczyński, najbliższy przyjaciel i druh ideowy ojca, wybitny publicysta polityczno-społeczny, którego ciekawą książkę o "upadku Europy" (La Décadence de l’Europe, 1867) chwalili Hugo i Michelet. Umieszczono chłopca na pensji prowadzonej przez Ludwika Georgeona, w domu Fajlla na ulicy Floriańskiej. Wybór był z pewnością nieprzypadkowy, bo Georgeon również brał udział w powstaniu styczniowym. Parę tygodni po pogrzebie przyjechała do Krakowa babka Konrada, Teofila Bobrowska. Informowała potem Kaszewskiego, że chłopiec "dla braku znajomości niemieckiego i łaciny nie mógł pójść, jak do drugiej klasy [gimnazjum], mamy nadzieję, że za rok pójdzie do 4 klasy - bo i przełożony, i każden nauczyciel przedmiotów dawanych chwalą Go z pilności, objęcia i pracowitości - byle Bóg dał zdrowie - którym to staraniom poświęca czas przerwy od nauk. Opiekun zaś Jego mówi, że nie ma dziecka łatwiejszego do prowadzenia - szlachetniejszego serca - otaczał czułą zasługą biednego Ojca". Conrad wspominał później, że chodził w tym czasie do szkoły przygotowawczej na ul. Floriańskiej; zapewne były to lekcje zorganizowane w ramach pensji Georgeona. W lecie babka zabrała go na kurację wodną do Wartenbergu w Bawarii.
Następne pięć lat to najmniej znany okres w życiu Conrada. W zapiskach Bobrowskiego mamy odnotowane wydatki na utrzymanie chłopca, wiemy o jego wakacyjnych wyjazdach, posiadamy pewne informacje o paru jeszcze osobnych faktach - ale pełny obraz złożyć z tego trudno. Tym trudniej, że brak nam danych na temat tego, czym się wówczas głównie zajmował: nauki. W roku 1914 Conrad powiedział, że wyjechał z Polski "prosto z piątej klasy gimnazjum Świętej Anny w Krakowie". Być może istotnie "prosto z piątej klasy" - ale na pewno ani z Krakowa, ani z gimnazjum Świętej Anny. Jeżeli za czasów krakowskich uczęszczał do szkoły (co wątpliwe, zważywszy jego chorobę i brak jakichkolwiek wzmianek i dokumentów), to może do Św. Jacka przy ul. Siennej, gdzie Georgeon był profesorem francuskiego. Najprawdopodobniej uczył się tylko prywatnie, pod opieką stałego korepetytora, studenta - rzecz znamienna - medycyny, Adama Marka Pulmana. Spędzał także z Pulmanem wakacje w Krynicy, od czerwca do września, w latach 1870, 1871 i 1872. Od roku 1871 radą i pomocą w nauce służył mu dawny znajomy ojca, "czerwony" konspirator z Ukrainy i powstaniec 1863 roku, wybitny antropolog Izydor Kopernicki. Na podstawie wszystkich znanych przekazów domyślać się wolno, że uczniem był co najwyżej średnim. Jak sam później twierdził, najbardziej interesowała go geografia.
Babka Teofila, która przebywała w Krakowie do stycznia 1870 roku stale doglądała chorego Konrada. Wróciła znowu do Krakowa w listopadzie 1870 roku i tym razem pozostała tam na blisko trzy lata. 2 sierpnia 1870 roku sąd miejski w Krakowie mianował Teofilę Bobrowską opiekunką "Jej małoletniego wnuka Konrada Nałęcz-Korzeniowskiego, dodając Onejże na współopiekuna P. Władysława hr. Mniszka" - wdowca po Marii Czarneckiej, przyjaciółce Ewy. Tym samym odsunięty został od opieki Stefan Buszczyński, który zresztą wyjechał w tym czasie na parę lat do Drezna.
Tadeusz Bobrowski, który łożył na utrzymanie chłopca, miał w tej sprawie z pewnością głos decydujący. Jego stosunek do siostrzeńca był z początku oschły i oficjalny. Pierwszy list, jaki napisał do Konradka po śmierci ojca, nosi datę dopiero 20 września 1869 roku i ułożony jest w duchu kazania - zaskakującym wobec niespełna dwunastoletniego sieroty. "Podobało się Bogu dotknąć Cię największym nieszczęściem, jakie Dziecko dotknąć może - stratą Rodziców! Wszakże w dobroci swojej Bóg łaskawie pozwolił Twojej Najlepszej Babce i mnie czuwać nad Tobą, nad Twoim zdrowiem, nauką i przyszłym losem. [...] Bez gruntownej nauki nie będziesz nigdy nic znaczył na świecie, nie będziesz nigdy mógł sam sobie wystarczyć [...] A więc nie to, co łatwe i zajmujące, a to, co pożyteczne, chociaż czasami trudne, przekładać powinieneś - bo mężczyzna, który nic gruntownie nie umie, nie ma mocy charakteru i wytrwałości, nie umie sam pracować i kierować sobą, przestaje być mężczyzną, a staje się lalką do niczego nieprzydatną! Staraj się więc, moje Dziecię, nie być i nie zostać tą lalką, a pożytecznym, pracowitym, umiejętnym, a tym samym zacnym człowiekiem, a wynagrodzisz nam za trudy i niepokoje koło wychowania Twego łożone.
Nauki Twoje przez nas obmyślone, potrzeby opatrzone - pozostaje Ci tylko uczyć się i być zdrowym - a i w tym nawet, acz głównie zawisłym od Woli Boga, słuchając rad starszych możesz dojść do zupełnego zdrowia, nie poddając się zbytecznie wrażeniom uczuć i myśli wiekowi Twemu niewłaściwych!"
Chociaż w późniejszym okresie Konrad niejednokrotnie zasłużył na takie admonicje - wolno wątpić, aby już wówczas zdołał się narazić wujowi niestałością czy brakiem systematycznej pracowitości. Znamienna jest natomiast uwaga Bobrowskiego na temat kłopotów zdrowotnych, przypisywanych nadmiernej wrażliwości siostrzeńca.
Chłopiec przyjaźnił się wówczas z synem Stefana Buszczyńskiego, starszym o rok "Kociem" (Konstantym), a także z licznym rodzeństwem Taubów, którzy zamieszkiwali tę samą posesję przy ul. Franciszkańskiej 43, dokąd przeniosła się pensja Georgeona. Legenda biograficzna głosi, że kochał się w jednej z sióstr Taubówien, Janinie (z którą potem korespondował), ale zajrzawszy do metryki musimy zaliczyć tę wieść do bajek, bo w chwili wyjazdu Konrada z Krakowa dziewczynka miała lat... osiem. Aluzje, rzucane wiele lat później przez Conrada na temat pierwszych miłości, nie pozwalają na zidentyfikowanie ich przedmiotów. Wiemy, że znał także starsze nieco od niego Karolinę Taube i Ofelię Buszczyńską, a również jakąś pannę Cezarynę, narzeczoną profesora - ale nie musiał przecież kochać się akurat w osobach, o których istnieniu posiadamy informacje. Zresztą nieszczęśliwą miłość, o której z taką goryczą pisze w porzuconym brulionie początku Złotej strzały, przeżyłby nie w Krakowie, ale podczas wakacji w Krynicy...
Ton zapisków i wczesnych listów Tadeusza Bobrowskiego wskazuje, że podopieczny sprawiał mu kłopoty. Dotyczyły one zapewne przede wszystkim zdrowia; do lat krakowskich właśnie odnoszą się bezpośrednio wiadomości na temat ataków nerwowych Konrada. Były jednak i inne problemy. Wątły chłopiec zdradzał "talent do cygar" i nie uznawał autorytetu dorosłych. Cechy usposobienia, odpowiednie w samotniczym współżyciu z ojcem, musiały okazać się niestosowne w codziennym obcowaniu z innymi ludźmi.
O powrocie Konrada w rodzinne strony nikt nawet nie myślał. Jako syn skazańców byłby tam narażony na rozliczne utrudnienia i wieloletnią służbę wojskową. Starano się natomiast o uzyskanie dlań obywatelstwa austriackiego, ale daremnie. Tymczasem zaś młody człowiek wyraził, jesienią 1872 roku, chęć zostania marynarzem. - Skąd mu to przyszło do głowy?
Kwestia ta została przez wielu autorów piszących o Conradzie, zwłaszcza Polaków, wyolbrzymiona: pomysł potraktowano jako wyjątkowy i nadzwyczajny. Ale wyjątkowa była tylko sytuacja rodzinna Konrada, a nadzwyczajna - jego późniejsza kariera pisarza. Myśli o dalekich podróżach i przygodach są raczej typowe dla kilkunastoletnich chłopców. Fascynacja dalekimi krajami była w tym okresie w ogóle bardzo silna: dość przejrzeć ówczesne pisma ilustrowane, chociażby ulubionego przez Konrada "Wędrowca".
W drugiej połowie XIX wieku rozwój nauk przyrodniczych wytworzył przekonanie, że zbadać i zrozumieć można wszystko; rozwój techniki zaś udostępniał odkrywcom stopniowo wszystkie części globu. Jednakże romantyzm poznawania jeszcze się nie ulotnił, wyprawy odkrywcze były nadal niebezpieczną próbą odwagi, inwencji, wytrzymałości. Prężny optymizm naukowy i cywilizacyjny pokrzepiał badaczy, ale ziemia nie bez oporu odsłaniała swoje tajemnice. Każde nowe odkrycie potęgowało zdobywczą fascynację, budząc zarazem lekki niepokój: na jak długo jeszcze starczy materiału do poszukiwań, okazji do przygód? Cały świat pasjonował się losami takich wypraw, jak ekspedycja Leopolda McClintocka (1857-1859) na "Foxie" w poszukiwaniu zaginionych statków "Erebus" i "Terror"; Conrad wspominał później, że i on jako dziecko czytał książkę McClintocka.
Wbrew obiegowym opiniom wśród ówczesnych podróżników nie brakło Polaków. O Pawle Edmundzie Strzeleckim Konrad musiał słyszeć chociażby od Kopernickiego; wiedział też zapewne i o Podolaku Sygurdzie Wiśniowskim, który w tym czasie dwukrotnie opłynął świat dokoła. W "Wędrowcu" czytał z pewnością o Janie Kubarym, eks-powstańcu z 1863 roku, który od 1869 roku badał wyspy Oceanii, zbierając eksponaty dla hamburskiego Muzeum Godeffroya. "Wędrowiec" z 28 listopada 1872 roku informował, iż Kubary, wyruszając na daleką wyprawę, pisał do matki z Oceanu Atlantyckiego, "że co dziś na lądzie się dzieje, samą wzgardę obudzą, tak że stokroć milsze to odosobnienie na morzu niż życie wśród ludzi". Dwudziestotrzyletni wówczas podróżnik stwierdzał, że woli śmierć "w łonie oceanów" niż na lądzie, bo - tutaj fragment wycięty przez cenzurę, ale myśl dokończają słowa: "leżysz w wolnym grobie". Zbieżność treści tych zdań - w których pobrzmiewa nastrój częsty w poezjach Apollona Korzeniowskiego - z powracającym wielokrotnie w twórczości Conrada przeciwstawieniem brudnej i znieprawionej ziemi czystemu i wolnemu morzu jest uderzająca. Więc może i takie myśli snuły się po głowie chłopca? W każdym razie inspiracji, i to rodzimych, do wyruszenia na morze nie brakowało.
Trudno nam odtworzyć, jak spędzał Konrad czas w Krakowie. Co czytał poza Cooperem i Marryatem? Czy bywał w teatrze? Teatr krakowski stał wówczas na dobrym poziomie; w ciągu tych paru lat mógłby obejrzeć większość sztuk Shakespeare'a. Był chyba zbyt młody, by oglądać przedstawienie Marion Delorme Hugo w przekładzie ojca, z Heleną Modrzejewską w roli głównej. Niełatwo też ustalić, w jakim stopniu dotarła do chłopca tak zgodna z poglądami wuja Tadeusza antyromantyczna, antypowstańcza i lojalistyczna kampania krakowskich stańczyków. Zapewne słyszał o niej - musiano o tym mówić u Buszczyńskich - ale czy zraniła jego uczucia, czy wywołała odruch pogardy, czy też zasiała ziarno gorzkiej rezygnacji? Nigdy się nie dowiemy. Ani o tym, jakie wrażenie wywarła na trzynastoletnim chłopcu klęska pod Sedanem, która w świadomości współczesnych przekreśliła nadzieje na pomyślną dla Polski koniunkturę międzynarodową i pogłębiła nastrój zniechęcenia.
W listopadzie lub grudniu 1870 roku Konrad odebrany został z pensji Georgeona i zamieszkał, do maja 1873 roku, razem z babką, przy ul. Szpitalnej 9. Konstanty Buszczyński wspominał, że jego towarzysz zabaw miał zwyczaj snucia fantastycznych opowieści. Ich akcja toczyła się zawsze na morzu, a przedstawiona była tak sugestywnie, że wydarzenia zdawały się rozgrywać na oczach słuchaczy. Natomiast uczniem był bardzo kiepskim, mimo pomocy korepetytora, i celował tylko w uwielbianej geografii. W tej ostatniej sprawie wyznania Conrada pokrywają się z relacjami jego znajomych.
Wuj Bobrowski mało mógł mu w tych latach poświęcać uwagi, spędzał bowiem dłuższe okresy za granicą, zajęty bezskutecznym leczeniem córki Józefy, która zmarła w roku 1871. Konrada też trzeba było kurować. Z polecenia lekarzy wysłany został w maju 1873 roku, znowu z Pulmanem, do Szwajcarii. Sześciotygodniowa wycieczka przeciągnęła się w dwójnasób z powodu wybuchłej w Krakowie epidemii cholery. Odwiedzili Wiedeń, Monachium i północne Włochy; Conrad twierdził, że po raz pierwszy zobaczył morze z wybrzeża weneckiego Lido, i wspominał katedrę w Mediolanie, oglądaną w świetle księżyca. W sierpniu zjechał do Krakowa Bobrowski i przejął sprawy w swoje ręce. Najwidoczniej uznawszy, że na opiece babki nie można już polegać i że dalszy pobyt w Krakowie jest niewskazany, odesłał chłopca do Lwowa, pod opiekę ciotecznego wuja, Antoniego Syroczyńskiego, który prowadził pensję męską dla sierot po powstańcach 1863 roku, założoną przez jego ojca, Ambrożego. Niewielka pensja, w której konwersacje zbiorowe toczyły się po francusku, mieściła się przy ul. Wronowskich 3, pod wzgórzem Cytadeli, na tyłach ogrodu Ossolineum. Bobrowski przewidywał, że "zacna opieka, której Cię powierzam, da Ci hartu, którego każdy mężczyzna potrzebuje w życiu, i da naukę regularniejszą". Wynika z tego, że w Krakowie Konrad nie uczył się systematycznie. Czy we Lwowie uczęszczał do jakiejś szkoły, czy też pobierał prywatne lekcje - tego stwierdzić nie możemy.
Córka Antoniego Syroczyńskiego, Tekla, takie zachowała o nim wspomnienie: "Spędził u nas dziesięć miesięcy, przechodząc siódmą klasę gimnazjalną. Bardzo rozwinięty umysłowo, nie lubił trybu szkolnego, który go męczył i nudził; mówił, że ma wielki talent i że zostanie wielkim pisarzem. To, wraz z wyrazem twarzy sarkastyczno-ironicznym i licznymi krytycznymi uwagami, wywoływało zdziwienie u profesorów, a wyśmiewanie u kolegów. Nie lubił się nigdzie niczym krępować. W domu, szkole, salonie rozkładał się w półleżącej pozycji. Miewał wówczas bardzo ciężkie bóle głowy migrenowe i nerwowe ataki; lekarze orzekli, że może wyzdrowieć przez pobyt nad morzem." Uzupełnia ten obraz anegdotka zachowana w pamięci rodziny Syroczyńskich. Kiedy Konrad jechał raz powozem w towarzystwie paru czcigodnych panów, znajomych ojca, przerwał im dyskurs nieoczekiwanym pytaniem: "A co panowie myślą o mnie?" Odpowiedzieli: "Jesteś młody głuptas, który starszym przeszkadza w rozmowie". Inna ówczesna znajoma, starsza o rok od Konrada córka doktora Tokarskiego, Jadwiga, zapamiętała, że młody człowiek był nad wiek rozwinięty i poważny, chadzał na publiczne wykłady uniwersyteckie z literatury i nauk przyrodniczych, marzył o dalekich podróżach i lubił czytać "Wędrowca". Po sennym, zatopionym w przeszłości i całkiem wówczas prowincjonalnym Krakowie Lwów stanowił kontrast jako tętniące życiem centrum handlowe, ważny ośrodek kultury i nauki, stolica Galicji.
Kłopoty ze zdrowiem nie ustawały. W marcu 1874 roku musiał Konrad przerwać naukę. Dokuczały mu zwłaszcza bóle głowy. Pulman miał go zabrać na wędrowne wakacje wielkanocne gdzieś w Karpaty. "A zatem będziesz musiał stosować się do mego usposobienia, porzucić choroby i smutki we Lwowie, a prócz małej prowizji książek przywieźć znaczną dobrej woli do skakania, biegania, marszów forsownych, apetytu, etc., etc." Przewidywano wówczas, że pobyt we Lwowie potrwa jeszcze rok, półtora (co zgadzałoby się z twierdzeniem Tekli Syroczyńskiej o pobieraniu przez Konrada nauk w przedostatniej klasie gimnazjalnej); później młodzieniec miał "wejść do obranego przez siebie zawodu".
Stało się jednak inaczej. Może z powodu romansowania z Teklą (o którym mówi tradycja rodzinna Syroczyńskich), może na skutek innego zatargu z surowym i krytycznie do Konrada nastawionym panem Antonim, a może po prostu ze względów zdrowotnych Bobrowski odebrał siostrzeńca z lwowskiej pensji we wrześniu 1874 roku. 19 września przyjechali do Krakowa, a 13 października, odpowiednio przygotowany i wyposażony w ubrania i książki, niespełna siedemnastoletni Konrad wyprawiony został w podróż do Marsylii - nad upragnione morze.
Wyjazd Korzeniowskiego z Polski to najgoręcej dyskutowany moment zwrotny jego biografii. Jakie były motywy tej decyzji? Przede wszystkim przypomnieć trzeba, że decyzja należała do Tadeusza Bobrowskiego. Jego podopieczny mógł tylko prosić i nalegać. Dlaczego prosił? I dlaczego pozwolono mu wyjechać przed ukończeniem gimnazjum? Biografowie wysunęli kilka przypuszczeń, z których nie wszystkie zdają się sensowne. Nieszczęśliwa miłość, jeżeli istotnie ją przeżywał (a nic za tym nie przemawia), nie byłaby poważnym argumentem dla wuja. Jeszcze mniej przekonujące jest przypisywanie Konradowi chęci ucieczki od panującego w Krakowie nastroju narodowej celebracji, od życia przytłoczonego pamiątkami świetnej przeszłości, albo wręcz "świadome zerwanie z całym dręczącym dziedzictwem ojcowskim, z całym światem walk i tragedyj narodowych, jeśli nie ze światem kultury europejskiej". Nastrój we Lwowie był całkiem inny, a zresztą Konrad spędził dzieciństwo w atmosferze prześladowania i Galicja była dla niego krajem wielkiej swobody; nie ma ani cienia powodu, by przypuszczać, że traktował wyjazd do Francji jako zrywanie więzi narodowej; dla wuja takie argumenty byłyby absurdalne, a o ucieczce od kultury europejskiej Conradowi nigdy się nie śniło. Nie należy zapominać, że Polski w ogóle wówczas nie było na mapie i wyjazd "za granicę" na studia, do pracy czy po zdobycie doświadczenia był dla tysięcy młodzieży szlacheckiej i mieszczańskiej czymś zupełnie naturalnym. (Kiedy Apollo Korzeniowski miał lat dwadzieścia, też chciał wyjechać za granicę, na studia do Niemiec, ale odmówiono mu paszportu.) Hipoteza o świadomej "ucieczce" z Polski jest w istocie anachronizmem. Zrodziła się z wybiegania przez biografów w przyszłość i przenoszenia na rok 1874 późniejszej o lat kilkanaście innej decyzji Conrada: o rozpoczęciu pisania utworów literackich w języku angielskim.
Conrad twierdził później, że jego świadomym celem życiowym było wówczas zostać marynarzem, i to tylko angielskim - ale Jocelyn Baines zauważa słusznie, że oświadczenie to kłóci się ze znanymi nam faktami. Trzeba raczej traktować poważnie inną, i prawie sąsiadującą z zacytowaną, wypowiedź Conrada: chodziło mu o morze, nie o marynarkę. Inaczej mówiąc, chciał zakosztować przygód i podróży - nie trudów i rutyny wymagającego zawodu. Również wielokrotnie cytowana i przez niejednego brana dosłownie opowieść, także z tomu Ze wspomnień, o spotkanym w Szwajcarii na Furkapass Angliku, którego pojawienie się przeważyło szalę dyskusji na temat przyszłości chłopca - jest tylko uroczym obrazkiem literackim, nie dokumentem. Conrad modeluje tę scenę w sposób bardzo dla siebie charakterystyczny, mianowicie starając się ex post zasugerować, że jego życie było podporządkowane z góry wytyczonym celom.
Młodociany egocentryk i neurastenik, chorowity, a dumny marzyciel, nie mogący wybaczyć światu, że nie spełnia jego oczekiwań, spragniony przygód, a pewnie przede wszystkim swobody ruchów i niezależności - rwał się w szeroki, barwny i ciepły świat. Być może typowa młodzieńcza depresja - która natrafiła u niego na grunt wyjątkowo podatny, przygotowany przez ciężkie przeżycia dzieciństwa - przybrała postać buntowniczą: przeciwstawiania się naciskom otoczenia, biernego oporu, "cichej" agresji. Ale wuj, chłodny i rozważny, nastrojom ani sentymentom się nie poddawał, kaprysom i zachciankom kierować sobą nie pozwalał, rozpatrywał wszystko pod kątem trzeźwych przewidywań i poczucia obowiązku. Decyzję podjął na zimno, choć ze zniecierpliwieniem. Siostrzeniec chorował, nauka szła marnie, kłopoty wychowawcze wzrastały, a wydatkom nie było końca. Do chwili wyjazdu z Polski Konrad kosztował opiekuna cztery i pół tysiąca rubli, a więc tyle, co kilkuletnie niezłe utrzymanie dorosłego człowieka. Doglądający własnego, niezbyt wielkiego majątku, wyczerpany daremnym usiłowaniem ratowania córki, Bobrowski był tym wszystkim z pewnością znużony. Nie wiadomo było, co z chłopakiem zrobić, skoro Syroczyński trzymać go nie chciał, babka - nad grobem stojąca - rady dać nie mogła, zostawienie go zaś samemu sobie, bez konkretnego zajęcia, zdawało się grozić wykolejeniem. Na Ukrainę wracać nie mógł, bo mu groził pobór do wojska, nieunikniony dla dzieci skazańców. W Austrii też przyszłości jasnej nie miał, bo mu obywatelstwa odmówiono (z tego też zapewne powodu odpadł projekt umieszczenia Konrada w szkole morskiej w Pula). Uzyskanie zaś obywatelstwa innego niż poddaństwo rosyjskie było, jak zobaczymy, jednym z głównych celów, jakie Bobrowski stawiał przed siostrzeńcem.
Najczęściej wymienianym powodem wyjazdu Konrada nad morze był jego ówczesny stan zdrowia. Kałuska wspomina o grożącej gruźlicy, Buszczyński i Wojakowska piszą o migrenie i atakach nerwowych, Bobrowski w listach wielokrotnie i z naciskiem dopytuje o zdrowie. Myśl, że praca w zawodzie marynarza ma własności lecznicze, zdaje się naiwna. Ale nie o zwykłą pracę ani o zwyczajne leczenie chodziło. Konrad, jak zobaczymy, nie pojechał harować jako zwykły marynarz: wuj wyznaczył mu pensję równą prawie kosztom dobrego utrzymania i nauki we Lwowie. Ponieważ zaś jego dolegliwości posiadały wyraźnie tło nerwowe, przebywanie na świeżym powietrzu i zajęcia fizyczne miały widocznie, zdaniem lekarzy, zahartować wątłego młodzieńca. Wuj chciał zarazem, aby jasno określone i wymierne obowiązki i rygor pracy na morzu nauczyły chłopaka moresu.
Skoro uczyć się nie chciał czy nie mógł, a pracować na siebie musiał - konieczność zdobycia zawodu była oczywista. Sam Konrad miał niewątpliwie głowę pełną najróżniejszych projektów; natomiast trzeźwy Bobrowski widział go jako marynarza-handlowca, który umiejętności i kontakty morskie kojarzy z działalnością kupca, najlepiej - pośrednika w wielkim handlu produktami rolnymi. W niedalekiej przecież przeszłości ogromną fortunę (zagrabioną potem przez cara Mikołaja I) na takim handlu zrobił ziemianin podolski Teodor Mańkowski.
Taki najprawdopodobniej był tok rozumowania Bobrowskiego, takie zadecydowały argumenty.
Z jakim ekwipunkiem intelektualnym wyjeżdżał z Polski Konrad Korzeniowski? Mówił biegle po francusku; musiał - skoro przerabiał program gimnazjalny - znać jako tako łacinę i niemiecki, a także trochę greki (zaczynano jej uczyć od klasy III, w V czytano już Iliadę). Jak było z innymi przedmiotami szkolnymi, trudno powiedzieć, skoro nie wiemy, ile klas udało mu się przerobić. Musiał mieć sporo wiadomości z historii, zwłaszcza starożytnej, nieco z geografii (nauczanej łącznie z historią). Możliwe, że to z owych lat wyniósł zainteresowanie różnymi zagadnieniami fizyki, chociaż nauki przyrodnicze pozostawały w programie gimnazjalnym na drugim planie. Nacisk położony był na języki (na przykład w klasie IV siedemnaście godzin tygodniowo) i inne przedmioty humanistyczne. Był z pewnością nieźle oczytany w literaturze, zwłaszcza polskiej romantycznej. Wypisy szkolne zawierały jej sporo, a dzieła o treści patriotycznej podsunął mu niewątpliwie ojciec.
A jaki był jego bagaż psychiczny? Rozłąka z własnym środowiskiem naturalnym - rodziną, przyjaciółmi, społecznością, językiem - nawet wówczas, kiedy jest wynikiem świadomie podjętej decyzji, bywa zwykle przyczyną silnych napięć wewnętrznych. Sprawia, że człowiek staje się mniej pewny siebie, czuje się bardziej wystawiony na ciosy, nieufny co do własnej pozycji, siły swojego charakteru, wartości swoich osiągnięć. Zarazem jednak opuszczenie ojczyzny nie musi oznaczać, i dla Konrada Korzeniowskiego nie oznaczało, oderwania się od nawyków i powiązań obyczajowych. Szlachta polska była warstwą, w której reputacja, ocena człowieka w oczach innych, była odczuwana jako coś bardzo ważnego, wręcz istotnego dla poczucia własnej wartości. Członkowie tej warstwy dążyli uparcie do tego, by znaleźć potwierdzenie swojej godności, swojego obrazu samych siebie w osądach innych, nie opierając go po prostu na własnym poczuciu i świadomości. Takie dziedzictwo kulturowe stanowi zarówno bodziec dla ambicji, jak i źródło ciągłego stresu, zwłaszcza wtedy, gdy, jak w przypadku Konrada, tradycja rodzinna wpoiła danej osobie nakaz sprostania publicznym obowiązkom. Tak więc zarówno los emigranta, jak tradycja narodowa i rodzinna powodowały wzmocnienie tej presji, którą dla każdego myślącego człowieka wytwarzają pytania o własną wartość i sens własnego istnienia.
Skłonności i nawyki umysłowe młodzieńca poznamy później. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że należał do drugiego dopiero pokolenia w swojej rodzinie, które musiało zarabiać na życie pracując nie we własnym majątku. Od innej strony rzecz ujmując, był w drugim pokoleniu inteligentem, członkiem tej szczególnej warstwy społecznej, która w Europie środkowo-wschodniej zaczynała odgrywać tak ważną rolę. Do Marsylii wyjechał więc bezdomny syn zesłańców, kilkunastoletni polski inteligent.
Fragment książki prof. Zdzisława Najdera Życie Josepha Conrada Korzeniowskiego, tom I, strona 64-81, Wydawnictwo Gaudium 2007 | |