W kolejnych częściach mitów pojawia się jeszcze więcej, ale Nowicki cierpliwie tłumaczy ich genezę i prostuje znaczenia. "Zapis socjologiczny" swój tytuł zawdzięcza pewnemu profesorowi. Sama Rydet, jak się okazuje, nie miała pomysłu, jak zatytułować projekt, więc przyklasnęła temu naukowcowi. W ten sposób chciała pożenić fotografię z erudycją. Nowicki przywołuje słowa jednego z dawnych kolegów Rydet:
Tytuł miał wymyślić jakoś profesor z Katowic, a Zosi spodobało się, że to takie naukowe.
Autor wstępu zauważa jednak, że przymiotnik "socjologiczny" jest tu nie na miejscu. Dzieło Rydet, owszem, romansuje z etnografią czy antropologią, ale do socjologii jest mu daleko. Dlaczego? Fotografka nie przeprowadziła badań na próbce reprezentatywnej. W jednej wsi potrafiła zrobić kilkadziesiąt zdjęć, a z kolejnej przywieźć jeden kadr. Wybiórczo podróżowała po Polsce, ograniczona swoją emeryturą i wiekiem. Dlatego Nowicki na okładce umieszcza tylko dwa słowa: "Rydet. Zapis".
Rozprawia się z monumentem zbudowanym przez wielu krytyków, mówiąc, że wielkość projektu Rydet absolutnie nie polegała na jego socjologicznym ujęciu.
Na zdjęciach z "Zapisu" człowiek staje się częścią scenografii. Jest jak kubek, krzesło czy piec kaflowy – niewzruszony, statyczny i wpisany w pomieszczenie na stałe.
Zmagania z materią
Autor przedmowy szczerze analizuje także warsztat artystki. Zauważa jej braki. Prześwietlone zdjęcia, które potem ratowała w ciemni. Złamana perspektywa, odchodzenie od pierwotnego zamysłu, uleganie pokusom fotografowania wszystkiego. Nowicki wypunktowuje Rydet jak profesor pouczający studenta podczas egzaminu. W połowie wstępu można odnieść wrażenie, że Nowicki wcale Rydet nie lubił. Jakby jej warsztat i podejście go irytowały. Wystarczy jednak przewrócić kilka kartek.
Pod koniec swojego tekstu Wojciech Nowicki wszystkie te niedociągnięcia usprawiedliwia i wyjaśnia. Podsumowuje:
Owszem, wali się perspektywa i lampa błyskowa nie działa, jak trzeba, ale na zdjęciach zawsze rzuca się w oczy właśnie to, co trzeba zobaczyć.
Okazuje się, że w swojej kategoryczności i szczerości Wojciech Nowicki buduje przed odbiorcą Zofię Rydet na nowo. Artystka o której wcześniej mówiono jak o postaci mitycznej, nagle staje się człowiekiem z krwi i kości. Jest stara i zmęczona, podróżuje tam, gdzie ma znajomych i kąt, żeby się zatrzymać. Używa tylko jednej małej lampy błyskowej, bo zmęczone stawy nie byłyby w stanie utrzymać kilkunastu kilogramów dodatkowego sprzętu.
Nade wszystko z tekstu wprowadzającego w świat "Zapisu" wyłania się Zofia Rydet nieustępliwa, która uporczywie odwiedza kolejne domy. Choć niektórzy biorą ją za dziwaczkę, Rydet jest sobie wierna. Nad środki wybiera przekaz. Autor przytacza słowa Rydet we wstępie:
"Żyję tym i zapominam o wszystkim. Działa to jak opium" – miała powiedzieć sama artystka o swojej pracy.
Jeden procent z dwudziestu tysięcy
Kiedy Zofia Rydet wyruszyła po raz pierwszy na polską wieś, żeby uwiecznić jej mieszkańców, zbliżała się do siedemdziesiątych urodzin. Wcześniej z powodzeniem wydała album "Mały człowiek", który zapewnił jej rozpoznawalność i miejsce wśród fotograficznego świata ówczesnej Polski. Podczas swojej podróży artystka wykonała ponad 20 tys. negatywów. Wojciech Nowicki wybrał z nich niespełna 200. Selekcji dokonał jednak w sposób mistrzowski. Tak, aby odbiorca mógł poczuć i ogrom projektu, i jego niejednolitość. Nowicki wyjaśnia we wstępie:
Pierwsze zdjęcie z "Zapisu socjologicznego" wpadło mi w ręce przypadkiem, po nim drugie i trzecie, i porwały mnie, tak jak w dzieciństwie porywa książka czytana nocą pod kołdrą albo czasem muzyka.
Z tej fascynacji powstała wierna reprezentacja. Choć w albumie znalazł się zaledwie 1 procent ze wszystkich wykonanych w ramach "Zapisu" fotografii, jest to wybór niezwykle trafny. Nowicki poniekąd oddaje w nim kontrolę samej autorce. Nie pojawiają się tam szare skany, które udostępnione są na stronie Fundacji Zofii Rydet (zofiarydet.com), ale obrazy przez artystkę przetworzone. Nie ma tam szarzyzny czy perforacji, które zeskanowała maszyna. Obrazy są wykadrowane i wywołane ręką Rydet.
Wiejskie i miejskie wnętrza sprzed kilkudziesięciu lat są tu zinterpretowane przez autorkę, jakby razem z Nowickim tę książkę zaplanowała. Razem pokazują ludzi w otoczeniu dorobku ich życia. Modele otoczeni są przedmiotami, które stanowią dowód ich społecznego statusu. Pojawiają się: telewizor, święte obrazki, kubki, dywany, ubrania, wzory na ścianach czy zdjęcia małżonków.
Zofia Rydet w ultramarynie
Za oprawę graficzną albumu odpowiedzialny jest Witold Siemaszkiewicz, który za motyw wiodący wybrał intensywny kolor ultramaryny. Samą Rydet ciężko jest wyobrazić sobie w kolorze. Tworzyła w czerni i bieli, i tak też sama została uwieczniona. Intensywny odcień nadaje publikacji nowoczesną formę. Album jest bardzo wyrazisty. Na czarnej kredowej obwolucie pojawiają się duże bezszeryfowe litery. W środku wklejka, także w tej samej kolorystyce, a potem ponad trzysta białych kart, na których spokojnie wybrzmiewają kolejne fotografie z "Zapisu".
Całość kończy skrótowe kalendarium życia Zofii Rydet opatrzone jej portretami, dokumentami, okładkami książek i fragmentami zapisków. Chronologiczny spis nie kończy się jednak wraz ze śmiercią artystki w sierpniu 1997 roku. Kalendarium biegnie dalej, aż do dziś.
Album "Zofia Rydet. Zapis socjologiczny 1978–1990" to dzieło kompletne. Historia łączy się w nim z nowoczesnością tak jak głos Nowickiego łączy się z głosem Rydet, będąc jej najlepszym adwokatem.