Muszę się przyznać, że po zapoznaniu się z tytułem i pobieżnym przeczytaniu pierwszego fragmentu, który porównuje Ikeę do obozu koncentracyjnego, miałem wątpliwości, czy nie trzymam w ręku literackiego niewypału. Szybko jednak przekonałem się, że tkwiłem w błędzie. Kiedy Albiński pisze, że "Oświęcim dzisiaj, co już zostało powiedziane tysiąc razy w uczonych książkach, jest metaforą wszystkiego", rzeczywiście można nabrać uzasadnionych podejrzeń, że hipermarket czy praca w korporacji są niczym Obóz. Na szczęście nie o to autorowi chodzi. Inna jest jego metoda. Choć Albiński ryzykownie balansuje na granicy kiczu, w większości przypadków udaje mu się pozostać bezpretensjonalnym, unikając – nieraz za cenę kilkukrotnej lektury – jałowej metaforyki.
Niemal każdy z tych krótkich utworów oparty jest na skojarzeniu, w którym współczesna codzienność splata się z echami Zagłady, wojny, minionych cierpień i prześladowań. Kolejka w Ikei niczym rampa w obozie śmierci, szpara między ścianami domu to kryjówka dla Żydów, niezliczona ilość ubrań po Openerze jako stosy odzieży zabranej więźniom, wahania waluty na giełdzie – niepozbawione nadziei oczekiwanie w komorze gazowej, zwolnienie z pracy – selekcja, pomysł na własną firmę – plan ucieczki. Dym z komina, wiersz Leopolda Staffa, pociąg, odliczanie w zabawie w chowanego ("zawsze od końca"), zgaśnięcie światła w restauracji, spływ kajakiem, przechadzka po Ursynowie. To skojarzenie nieraz bardzo odległe i zaskakujące. Demonstrują one – za pomocą dystansu, groteski, hiperbolizacji i zaskoczenia – jak bardzo Wojna i Zagłada tkwią w naszej zbiorowej podświadomości, w naszych słownikach, gestach i pamięci ciała. W miejscu, które na zawsze pozostanie kontekstem dla ludobójstwa.