Powieść Wiesława Helaka daje bogaty, nieomal epicki obraz znaczącej dziejowej chwili, w której to Lwów, tradycyjna ostoja polskości – na skutek paktu Ribbentrop-Mołotow oraz w konsekwencji późniejszych działań wojennych – zaczął przechodzić na przemian w ręce bolszewików lub hitlerowców, przy pomocy ukraińskich nacjonalistów, bratających się to z jednym, to z drugim okupantem. Mocno zarysowane tło historyczne pozwala prześledzić gehennę polskich mieszkańców tych ziem. Autor swoją imponującą znajomość faktów w dużej mierze zawdzięcza rodzinnym wspomnieniom dziadków i rodziców.
Wiesław Helak, znany dotąd głównie jako scenarzysta i reżyser filmów – między innymi "Opowieści Harleya" i "Złodzieja" – swoją powieścią "Lwowska noc" udowodnił, że po mistrzowsku włada piórem. Jego książka zaskakuje choćby tym, że losy głównego bohatera – polskiego nauczyciela z Kresów Wschodnich, Józefa Sztendery, jego żony Marii i ich dzieci – jakkolwiek tragicznie wplątane w tryby wielkiej historii, zostały przedstawione bez cienia patosu czy martyrologicznego koturnu.
Z dramaturgicznym zacięciem oddaje autor podjazdową grę ludzkich, albo i nieludzkich namiętności. Buzowania ambicji. Etnicznych, narodowościowych, kulturowych, wyznaniowych, cywilizacyjnych, ideowych, politycznych. Powikłane relacje oraz zmagania żywiołów: polskiego, ukraińskiego, rosyjskiego, żydowskiego, niemieckiego, przedstawia autor w sposób równie rzetelny, jak pasjonujący, co przebija nawet z banalnych opisów pierwszego zetknięcia bohatera z czerwonoarmiejcami:
[...] oto na końcu ulicy pojawiła się nagle grupa obcych żołnierzy. Skradali się czujnie, rozglądając się na boki. Mieli na sobie krótkie, sięgające tuż nad kolana, postrzępione od dołu ni to koszule, ni to kurtki w kolorze przybrudzonej gliny. Przed sobą trzymali wysunięte daleko długie karabiny, przypominające francuskie lebele, które zamiast pasów naramiennych miały sznurki, a na lufach nasadzone długie piki. Józef z niedowierzaniem pokręcił głową. Wygląd tych żołnierzy z jednej strony śmieszył go, z drugiej zaś, z powodu azjatyckiej dzikości ich twarzy, przejmował lękiem, ale i bliżej niepojętym dla niego samego uczuciem pogardy.
W opisie przed- i wojennych dziejów typowej inteligenckiej rodziny ze Lwowa, Helak uderza się nie tylko w obce piersi. Konfliktogenny układ wzajemnie wypierających się wpływów nie był wolny od pogardy okazywanej rdzennej, rusińskiej ludności przez katolicki kler, anektujący dla potrzeb swoich wiernych prawosławne cerkwie. Jakże gorzko brzmią słowa jednego z autochtonów, skierowane do głównego bohatera.
Kiedyś była tu piękna świątynia unicka, a dziś Ukraińcy nie mają się gdzie modlić. W pierwszych latach, kiedy tylko nastała tu Polska odrodzona, zamknięto ją, a potem zamieniono na kościół rzymski. Choć tu nigdy nie było rzymskiego kościoła… I nie stało wówczas ani jednego księdza, który by się za nami ujął. […] Co więcej, gdy unici, nie mając już swojego miejsca, zaczęli modlić się w kaplicy na cmentarzu, starosta zabronił tego. I wtedy też żaden z księży rzymskokatolickich nie znalazł się, aby nas poprzeć publicznie i stanąć w naszej obronie… [...] Doszło do tego, że miejscowi unici zaczęli się modlić pod gołym niebem. Wówczas władze polskie zaczęły prześladować księdza ukraińskiego wysokimi karami pieniężnymi, a sąd Rzeczypospolitej zatwierdził te kary.
Rachunek wzajemnych urazów, pretensji i wzajemnie wytykanych krzywd, przynosił w efekcie zadziwiająco dużo przelanej krwi. Płynęła na ogół z żył przypadkowych, bezbronnych, absolutnie niewinnych ludzi.
Na bocznicy stał długi skład pociągu towarowego. Kręcili się kolo niego czerwonoarmiści, którzy sprawdzali zamki na drzwiach, i tam, gdzie słabo trzymały, skręcali je grubym drutem, poprawiali zapięcia między wagonami, kończąc przygotowania do odjazdu. Dowódca eszelonu, lejtnant NKWD, dał znak i kilkunastu bojców ruszyło do ostatniego sprawdzenia. Młotkami na długich styliskach obstukiwali deski wagonów, szukając tych obluzowanych, które mogłyby ułatwić ucieczkę. Rozległ się dźwięk przypominający stukanie wielu kołatek naraz [...]. Kiedy młotki przestały stukać, zapadła taka cisza, że nikt nie domyśliłby się, że w bydlęcych wagonach są ludzie.
Wiesław Helak w "Lwowskiej nocy" nie ubiera się w szaty Katona i nie rozstrzyga, po czyjej stronie była "jedynie słuszna racja". Pokazuje, że lwowską ziemię – jak i inne zakątki naszej planety – zamieszkiwali rozmaici ludzie. Nie zabrakło wśród nich sprawiedliwych, czy zwyczajnie przyzwoitych, niosących – często z narażeniem życia – pomoc potrzebującym, bez względu na ich pochodzenie, przynależność czy wyznanie. Ale trafiali się i tacy, którzy korzystali z ideologicznego przyzwolenia i ustanawiali własne "porządki", dalekie od wszelkich norm prawnych przyjętych w cywilizowanych społecznościach.
Młodych bili do utraty przytomności, starszych pogrążali w rozpaczy, oznajmiając im, że ich majątek zagrabiono, a całą rodzinę wywieziono na Syberię – relacjonował cudem wyratowany z sowieckiego więzienia ojciec bohatera, profesor lwowskiego uniwersytetu. – Jeden chłop ukraiński po takim przesłuchaniu powiesił się w nocy na siedząco. A mnie przez osiem tygodni mówili, że nie podaje mi się paczek, żebym myślał, że wszyscy o mnie zapomnieli i żebym się załamał... I nawet śledczy wprost mi powiedział, że na wikcie więziennym długo nie pociągnę i się przyznam. Tylko nie wiedziałem, do czego mam się przyznać. I do dzisiaj nie wiem, dlaczego mnie aresztowano, w końcu powiedzieli, że z paragrafu 50. IA, za "knowania przeciw państwu"... ale jakiemu państwu?
W splądrowanym przez NKWD domu profesor gorączkowo szukał swojej dopiero co ukończonej pracy o teatrze greckim. Znalazł tylko kilka poplamionych stron. Dostrzegł w tym dodatkową, wyrafinowaną szykanę.
Teraz będą nas nękać i prześladować, żebyśmy tylko sami stąd wyjechali, żeby mogli powiedzieć wszystkim, że zabrali te ziemie, bo Polaków tu już nie ma. Ale ja nie wyjadę do tej ich Polski, gdzie rządzą nasłani z Moskwy patrioci. Moja Polska jest tutaj... a tam jest Polszcza.
W powieści Wiesława Helaka przewija się niezwykła panorama wojennych losów kresowian, szykanowanych przez sowieckich i hitlerowskich okupantów. Wykorzystywali oni i celowo podsycali narodowościowe dążenia ukraińskie, co z polskich lwowian szybko uczyniło enklawę osaczoną przez trzech wrogów. W takim położeniu za umiejętność zachowania godności, czy też tylko humanitarnych odruchów, płaciło się szczególną cenę, także – stanowczo za często – tę najwyższą.
Doświadczyli tego najbliżsi głównego bohatera. On sam, przeszedłszy przez bezmiar krzywd, bliski załamania i utraty wiary w Boga, odnalazł się w pracy dla innych – wojennych sierot, nie pytanych o pochodzenia czy wyznanie. Pozwoliło to bohaterowi przejść duchową przemianę, a jej kulminacją było przebaczenie win jego najzajadliwszemu ukraińskiemu prześladowcy, którego wojenna zawierucha uczyniła kalekim strzępem człowieka, żebrzącym, bo niezdolnym do aktywnego życia.