Wszechświat zwany blokiem
Rzeczywistość bloku jest surrealistyczna. Śmieszność, absurdalność mieszają się w niej z elementami przypominającymi senny koszmar – takimi jak tupanie wojskowych butów na korytarzu. Stłoczeni w budynku mieszkańcy, których fragmenty historii, przefiltrowane przez osiedlowe plotki, poznajemy niekiedy dzięki Tadeuszowi, noszą, co zabawne, nazwiska o arystokratycznych lub artystycznych konotacjach (Czartoryska, Potoccy, Opalińscy, Chełmońscy, Lanckorońska, Szostakowicz). Z mniej lub większym humorem, najczęściej jednak ze smutną rezygnacją znoszą liczne niegodności, takie jak częste braki prądu i bieżącej wody. To spowodowane przez częste awarie i usterki oraz klaustrofobicznie małe metraże nieustanne konfrontowanie się z brakiem prywatności, materialnością rzeczy i własną cielesnością sprawia, że koegzystencja w bloku nie przypomina sielanki i ujawnia często te cechy ich osobowości, o których woleliby nie wiedzieć. Jak mówi Tadeusz:
Nie wiem, ile osób mieszkało w naszym bloku. Zważywszy, że niemal się nie kończył, wybiegając daleko na zachód (co najmniej siedemset siedemdziesiąt siedem metrów), było ich grubo ponad tysiąc. Dodajmy do tego wiele tysięcy zwierząt i zobaczymy go na kształt arki podróżującej pośród błotnych fal, wykrotów napełnionych deszczówką, ogromnych rozjechanych kołami ciężarówek kałuż i porośniętych ostem i łopuchami porzuconych placów budowy w kierunku nicości.
Nie wszyscy mieszkańcy znoszą tą dziwną rzeczywistość, w której przyszło im żyć. Dlatego ogromną pokusę w wysokim bloku stanowią niepokojąco unoszące się w powietrzu, zawieszone w przestrzeni balkony:
Z balkonów można było nie tylko pluć: rzucano stamtąd woreczki z wodą w dyngusa, ale także i w inne, pokojowe czasy, ponieważ były balkony czystą pokusą, aby z nich cokolwiek zrzucić. Niekiedy spadali z nich także mieszkańcy, ci niepotrafiący tej pokusie przeciwstawić żadnej życiowej energii, która pozwoliłaby im utrzymać się nadal w górze, w pozycji oderwania od ziemskiego gruntu.
Na ogół jednak rozpacz i frustracja wyraża się w mniej drastyczny, bardziej przyziemny sposób. Nie dość, że w tej arce, jaką stanowi blok, nic nie funkcjonuje tak, jak trzeba, to jeszcze jej mieszkańcy nieustannie odczuwają potrzebę niszczenia, podpalania i osmalania powierzchni (klamek, koszy na śmieci, windy, guzików w windzie, świeżo odmalowanych ścian). Korytarze, które przemierza nasz bohater, są tak ciemne, bo w czasach kiedy brakuje najbardziej podstawowych towarów, żarówki są nieustannie kradzione:
Żarówki (…) wykręcano wszędzie: na półpiętrach, na schodach, na korytarzach, na piętrach, w piwnicach i na strychach – słowem: gdzie tylko można było je znaleźć. W związku z tym w okresie jesienno-zimowym, charakteryzującym się w tych warunkach klimatycznych szybkim i beznadziejnym zmrokiem często już od godzin porannych, ogromna większość życia w przestrzeni publicznej toczyła się w ciemnościach jak za czasów pierwszych chrześcijan ukrywających się w katakumbach.
Przemiany ognia, czyli pokusy piromanii
Tadeusz sam odczuwa dziwne i tajemnicze pokusy piromanii: fascynują go zapałki i ogień. Wrażliwego chłopca niezwykle interesuje Heraklit z Efezu, melancholijny starożytny filozof, wedle którego świat "jest i będzie ogniem wiecznie żywym, zapalającym się według miar i według miar gasnącym". Filozofia Heraklita, o której nasz bohater dowiedział się z niewielkiej książki w twardej oprawie znalezionej u sąsiada Ossolińskiego, służy mu jako usprawiedliwienie jego piromańskich popędów, a zarazem jako klucz do odnalezienia porządku w nieustannej zmianie, nadania sensu chaotycznej, nieprzewidywalnej rzeczywistości i nieprzewidywalnym zachowaniom dorosłych. Nie zapominajmy też, że jedno z "ciemnych", być może celowo enigmatycznych stwierdzeń Heraklita głosi: "nawet gdybyś przewędrował wszystkie ścieżki, nie odkryjesz granic duszy – tak głęboki jest jej logos". Wędrówka Tadeusza przez ponure korytarze bloku to zarazem podróż po meandrach pamięci. Jego reminiscencje to przede wszystkim wspomnienia z wieku przedszkolnego i podstawówkowego, czyli, jak się zdaje, z końca lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych ("Była tam jednak książka, tajemnicza książka z okładką z papieru pakowego (…) może »Rok 1984«? Czy to akurat był ten rok?"). Czasami jednak pojawiają się inne plany czasowe i słyszymy dorosłego już bohatera przywołującego ze smutkiem utracony czas, ludzi, uczucia i rzeczy, których już nie ma. Przypominając sobie braki w dostawach wody zimą, narrator mówi:
Na dodatek brak wody powodował także zimne kaloryfery. W zimie było to szalenie malownicze – wystarczyło kilka dni bez wody i siedzieliśmy pozawijani w kołdry i koce, ubrani w brudne ubrania, zmarznięci, zakatarzeni, nieumyci, nie pijąc herbaty z lepiących się do palców szklanek i nie spłukując po sobie w toalecie. Tak to zapamiętałem, ponieważ najważniejsze są wspomnienia z dzieciństwa.
Nostalgia w "Złodziejach żarówek" to nostalgia za dzieciństwem, za ludźmi, których się kocha, a nie za PRL-em. Genialnie i niejednoznacznie odmalowana przez Różyckiego rzeczywistość końca lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych w opolskim bloku, przedstawiona jest często w sposób humorystyczny i umowny. Zarazem bardzo dużo w niej napięcia, przemilczanych tragedii, wiszącej w powietrzu grozy. Chyba jest to bardziej rzeczywistość przerażająca niż zabawna.