Lektura eseju o dawnej bibliotece uniwersyteckiej w jej nowym budynku musi być doświadczeniem osobliwym. Dwa egzemplarze książki można znaleźć na półce w Czytelni Ogólnej, na poziomie drugim gmachu BUW na Powiślu. Gdy powstaje niniejsza recenzja, oba są wypożyczone i ożywają w innej przestrzeni. Ta fizyczna – zlokalizowana na kampusie przy Krakowskim Przedmieściu – jest dla Matywieckiego nie tylko miejscem spotkania czytelnika z książką lub czytelnika z drugim czytelnikiem, lecz także impulsem do głębszej refleksji nad kulturą czytania.
Czym zatem jest biblioteka? Jeśli dla Jorge Luisa Borgesa była wszechświatem czy labiryntem ("Biblioteka Babel"), a dla Umberto Eco – przygodą ("O bibliotece"), to u Matywieckiego jest ona ruchem: wędrówką spojrzeń, gonitwą myśli, pojedynkiem wrażeń. Sam poeta określa ją jako mikrokosmos, "uniwersum losów ludzkich, kultury, rzeczy, przestrzeni". Nie opisuje jej, tylko o niej opowiada. Omija martwe przymiotniki, oddając pole czasownikom. Tutaj błąka się między półkami, przegląda czas (czytając czasopisma), nurkuje w czeluściach magazynu. "Stary gmach" nie jest więc sentymentalnym szkicem, a raczej reanimacją wspomnień. Dodajmy – skuteczną.
Matywiecki wciela się w rolę przewodnika po starym BUW-ie, lecz jest to wycieczka bardzo osobista. Historia budynku splata się z historią ludzi. Z intertekstualnej sieci łatwo wyłowić barwne anegdoty z udziałem autora. Choćby tę o "poecie przeklętym": niestroniący od alkoholu liryk wyprosił wypożyczenie "Podróży do kresu nocy" Céline'a, bez której nie stworzyłby poematu. Wbrew obawom bibliotekarza, powieść oddał następnego dnia. Wiele miesięcy później zjawił się ponownie. Szlochając tłumaczył, że po pijaku książkę zgubił, ale za punkt honoru przyjął sobie jej odkupienie. Na podróże w poszukiwaniu straconego egzemplarza wydał ostatni grosz – na darmo. Gdy go zobaczył w bibliotece, nie uwierzył, że to ten sam.
Książki w tych opowieściach są tłem lub punktem wyjścia do rozmów czy spotkania. Zawsze wyczekiwanego, nigdy spodziewanego. Bohaterką jednego ze wspomnień jest wagarująca licealistka, przesiadująca w pobliżu działu biologii. Dziś ma stałe miejsce w dziale literatury – wypisała na nie rewers swoją twórczością (mowa o Magdalenie Tulli). W "Starym gmachu" najważniejsza jest właśnie obecność ludzi: tych, którzy czegoś w książkach szukają i tych, którzy coś znajdują, okazjonalnie odwiedzających i stałych bywalców oraz pracowników odbywających "służbę biblioteczną". Matywiecki tworzy swoisty katalog czytelniczych osobowości, nikogo nie wywyższając.
Autora znamy doskonale jako poetę, eseistę tudzież krytyka literackiego. A jakim był bibliotekarzem? Z pewnością uważnym, traktującym swoje zajęcie bardziej jako przywilej niż obowiązek. Przenikliwym i nieco filozofującym. Humanistą, zaczytującym się z taką samą pasją w drukach, co umysłach. "Czułem się jak w środku fabularnego wiru jakiejś zwariowanej, awangardowej powieści" – wspomina. Chociaż w eseju zakłada maskę obserwatora, w opowieściach innych jest autorytetem, pogodnym, dowcipnym człowiekiem. Marek Michalski w czułej notce zatytułowanej "Pan Piotruś" (fragment książki "Poczęty w BUW") napisał: "Pracując z Piotrem miałem okazję doświadczyć prawdy, że praca bibliotekarza (…) może być niekończącym się przeżyciem artystycznym i przygodą intelektualną".
Jeśli ktoś miałby zburzyć stereotyp nudnego zawodu bibliotekarza, to tylko Matywiecki. Tym bardziej, że w dziejach BUW osobny rozdział stanowi "Solidarność". Jak wspomina Michalski, na czele rewolucji bibliotekarzy stanął poeta. Choć ten w swoim eseju usuwa się nieco w cień tamtych wydarzeń, gdy je relacjonuje, nie kryje emocji. Na zrozumiały patos można jednak przymknąć oko.
O przestrzeni, o czasie, o ludziach, o historii autor pisze w sposób magiczny. Pierwszy z brzegu przykład: "W introligatorni nie tylko oprawiano książki. Dokonywał się tam także obrzęd wskrzeszania materii". O ile Borges nakreślił wizję biblioteki nierealnej, o tyle Matywiecki rzeczywistą przestrzeń starego gmachu przedstawia trochę tak, jakby była wyimaginowana. A przynajmniej sprzyjała twórczej wyobraźni. Nawet jeśli unika górnolotnych fraz, to kolejne myśli układają się w sentencje. Ułożone ciasno, jak księgi na bibliotecznych regałach. Dlatego ten esej czyta się jak poezję. Nie ze względu na język, nieobecny tutaj skrót, lecz z uwagi na powolną kontemplację słów, zatrzymanie – jedni określą je jako wirtuozerskie, innym mogą się wydać zbyt drażniące.
Opowieść tę przepełnia melancholia, ale nie w ckliwym wydaniu. Wrażenie bezpowrotnej straty potęguje zestawienie starego budynku z nowym, jakby bezosobowym, zautomatyzowanym. U Matywieckiego pojawiają się również wspomnienia spisane przez inne osoby związane z biblioteką – "miejscem kontynuacji". To utrwalony na papierze dialog pokoleń, który ukazuje nie wprost zmieniającą się rolę książki w kulturze.
"Dni w Bibliotece, kiedy je wspominam, są dla mnie woluminami o porannych i wieczornych okładkach" – pisze poeta, który niemal cały dorobek liryczny ujął w tomie "Zdarte okładki". Można w nim znaleźć ślad dawnego gmachu, bibliotecznych doświadczeń, które ukształtowały Matywieckiego jako twórcę. Jeden z utworów nosi tytuł "Czytelnia" (pierwodruk: "Anioł z ognia i lodu", 1986) – być może to ukłon w stronę dawnego miejsca pracy? Przeglądając ten egzemplarz w dziale literatury, znalazłam między kartkami wydruk potwierdzający jego wypożyczenie. Zatem pamięć o starym BUW-ie trwa i odżywa w umysłach czytelników zapisanych do biblioteki uniwersyteckiej w jej nowej odsłonie.
Autorka: Agnieszka Warnke, lipiec 2017
Piotr Matywiecki
„Stary gmach”
Wyd.: Biblioteka „WIĘZI”
Warszawa 2016
Liczba stron: 240
ISBN: 978-83-62610-97-6