Zacznijmy od końca, bo to tam znajduje się klucz do filozofii poezji Piotra Janickiego. Przekręcający się w skomplikowanym zamku tej poezji z oporem, ale przy tak autonomicznej i szalonej materii poetyckiej, innego nie znajdziemy. "Poezja jest też zabawą, zabawą a zabawą powtórzeń, slalomem między bramkami" – pisze w ostatnim wierszu nagrodzonego tomiku. Ta poezja to na podstawowym poziomie zestawianie słownych klocków, feerie nieoczywistych skojarzeń, nagłych wybuchów semantycznych.
I na tym można by się zatrzymać, gdybyśmy złośliwie podejrzewali twórczość autora o głuche słowne gierki i hermetyzm. Mamy jednak do czynienia z czymś więcej. Za tą liryką ukrywa się oko wyostrzone na rzeczywistość i kryjącą się za nią niespodziankę. "Czym jest... patrzenie? Jest... nakrętką" – pisze autor załatwiając od razu dwie sprawy – własnego warsztatu poetyckiego i ludzkiej percepcji. Janicki dokręca nakrętkę do granic rzeczywistości wyciskając z niej tyle, na ile pozwala jego poezja. A pozwala na wiele, mimo że zbudowana jest na oczywistym paradoksie: przystawiania niezbornego, niedoskonałego i kalekiego języka do ogromnej materii świata.
Przychodzi na myśl tutaj Lec, filozof-pisarz niesłusznie zaszufladkowany jako aforysta, który pisał: "powiedzianym wytyczać granicę przemilczanego". I taka wydaje mi się poezja Janickiego. Ważne to, co dzieje się w samej substancji wiersza, ale na równych prawach funkcjonuje w niej, to co się nie dzieje. Podskórnie czuje się w tej poezji pewien paradoks, a dokładnie napięcie między istnieniem i nieistnieniem. Istnienie firmuje nieistnienie i odwrotnie: w nieistnieniu pojawia się mała szczelina, która martwym światłem powołuje do życia to pierwsze. Jak wtedy, kiedy
"paraliżuje mi zmysły i kiedy mnie obwąchuje n
icość, to ja wtedy jestem już w transie.
Nie wiem nic więcej o takich chwilach.
Z ciemności wyłania się coś i znika w ciemnościach."
– pisze Janicki.
Nawet najbardziej wyrafinowana słowna ekwilibrystyka pozostaje martwa, jeśli nie ma w niej przejmujących prób nazwania świata. W poezji Janickiego jest mnóstwo zestawień, które uparcie utrzymują się w myślach długi czas, kleją się do wyobraźni: "Zdziwienie jest jak odrąbana od prognozy pogody chmura, 'Plakat Morse’a'" , "innym razem śniło mi się, że ostukuję pączka z nadmiernego lukru", żeby przypomnieć tylko kilka. Trzymając się terminologii piłkarskiej, każde odjechane skojarzenie to brawurowy strzał w okienko rzeczywistości. Przyłapanie na pracy jej cichego pulsu, bezbłędnie wyczuwalnego przez autora. To głęboka próba oswojenia całej magmy wrażeń i doznań, które niewypowiedziane ciążą coraz bardziej. Janicki wziął sobie do serca słowa Osipa Mandelsztama z eseju "O naturze słowa", w którym pisał o "odważnym wołaniu o poezję i poetykę, w której centrum stoi człowiek […], gospodarujący we własnym domu, otoczony symbolami, to znaczy sprzętami". Intensywność wyłapywania ze świata różnych wątków i poddawania ich jej językowej obróbce dzieje się w tej poezji nieustannie. Janicki tworzy obrazy, które karmią rzeczywistość sensem, zadomowiają świat. I posiadają cechę – obezwładniają swoją siłą. To małe miniatury, który mimo całkiem oszczędnych środków odczuwa się niemal somatycznie : czy to łysina małego człowieczka na wielkiej tafli jeziora czy powrót ze sklepu z pełnymi siatami. Nie przypadkiem co jakiś czas powraca w tych wierszach wątek malarstwa i malarzy.
"CHCIAŁEM powiedzieć
coś zupełnie innego,
w czym byłbym bliższy Rembrandtowi albo
Materze"
– pisze Janicki.
Wszystko w tych obrazach odbywa się niemal jednocześnie, na pierwszym planie i w jednej chwili. Wspólnym mianownikiem tych wierszy jest natarczywe "teraz", które wykonuje nieustanną pracę – w wierszach Janickiego dziwaczną, surrealistyczno-filozoficzną, odpychającą i przyciągającą zarazem.
Dodatkowym walorem tej poezji jest zaprzęgnięcie do tej sprawnej, poetyckiej maszynki gwar, idiomów i archaizmów. Rzuca na nie nowe światło, zestawia je w nieoczywisty sposób, nadaje im nowe znaczenia, pobudza do życia wyrazy pozornie martwe i puste. Zabieg dość oklepany, ale kiedy mamy do czynienia z tak porządną robotą, ciągle zaskakuje i bawi.
Przy lekturze tych wierszy ma się wrażenie, że ich cały kosmos jest nie do ogarnięcia z pomieszaniem nastrojów i tonów. Być może ciasne interpretacje, które im narzucamy, okaleczają jej znaczenie, ale, powstałe w konwulsjach poetyckiej fantazji, nie pozostawiają obojętnymi i prowokują. Mnożą znaczenia i sensy, jak "wymyłem kineskop i zapaliłem tylne światło". To poezja, która pracuje cały czas, wiersze, które nie stygną.