Jej bohaterem jest współczesny warszawiak, ironiczny everyman bez imienia i właściwości. Choć ukończył studia i legitymuje się tytułem magistra, zarabia na życie układając płytki. Jest żywcem utkany z narodowych stereotypów. Czasem nie zapłaci podatków, by poczuć się sprytniejszym od płacących frajerów, wierzy, że jest lepszy od gryzipiórków zza biurek, a w związku ze swym wykształceniem pała też uczuciem wyższości wobec klasy robotniczej. Mieszka na Muranowie, warszawskiej dzielnicy zbudowanej na gruzach getta.
"Urodziłem się i mieszkam w mieście poszukiwaczy złota. Zjechali tu kiedyś z całej wypalonej równiny. Poszukiwacze złotych zębów i srebrnych łyżeczek. Przyciągnął ich dym ruin i swąd ciał bogatych mieszczan, którym tak poprzewracało się w głowach, że zapomnieli, jak przyjemne jest przetrwanie. Nie rozpamiętujemy własnych nieszczęść, więc nie musimy o nich pamiętać, kiedy słodzimy herbatę naszym dzieciom. Warszawa nie jest ładnym miastem, ale kocha się tu życie w najczystszej jego postaci" – tymi słowami otwiera swą powieść Igor Ostachowicz.
W tym świecie admiracja życia wyklucza pamięć o tych, co umarli. Rozpędzeni w konsumpcyjnym biegu, mieszkańcy ostachowiczowskiej Polski zapominają o tych, którzy zginęli, a przed laty zamieszkiwali te same ulice. Zmarli przypominają jednak o swojej obecności. Pewnego dnia wyłażą z piwnic muranowskich kamienic. Młoda Żydówka w podartych łachmanach, jej ojciec-powstaniec, bezwzględny doktor i rozbrykani żydowscy chłopcy trafiają do świata żywych. Ich przewodnikiem mimo woli zostaje główny bohater powieści. To dzięki niemu żydowscy zombie odkryją swoje nowe ulubione miejsce – centrum handlowe Arkadia.
Spóźniony kadisz
Mimo, że napisana z dezynwolturą literackiego anarchisty, "Noc żywych Żydów" okazuje się przejmującym zaproszeniem do żałoby, opowieścią o miejscu, gdzie wciąż żywe jest wspomnienie Holocaustu: "Te wszystkie jęki i krzyki, te łzy i krew, jedni odeszli, inni się błąkają, tu każdy atom jest zbrukany złem. Jeśli świat jest pełen rudy zła, to tu u nas została wytopiona w piecu. Wielka produkcja najczystszego zła w piecach, w których ludzie palą ludźmi".
W "Nocy żywych Żydów" współczesność obwiązana jest ściśle pnączem historii. "Polska to jedno wielkie cmentarzysko" – pisze Ostachowicz i kreśli zbiorowy portret społeczeństwa, które wyparło z pamięci traumę Holocaustu. Wyłażący z podziemi martwi Żydzi są groteskowym echem przeszłości zasypanej warstwą niepamięci.
Tak jak w filmowym "Pokłosiu" Pasikowskiego w "Nocy…" mamy do czynienia z próbą poruszenia narodowego sumienia skrupulatnie wypierającego swe winy. Powieść Ostachowicza jest jednak dziełem nieporównanie bardziej subtelnym. Choć tak jak Pasikowski, autor "Nocy…" posługuje się popkulturowym kodem, stawia pytania dużo trudniejsze, o to, czy pamięć jest jedynie powinnością winnych, czy też powszechnym obowiązkiem żywych.
"Człowiek po śmierci potrzebuje trochę ciepła, zainteresowania, szczególnie po tragicznej śmierci. No a jak cała rodzina, od mamy po najdalszych kuzynów w piachu, wszyscy znajomi w piachu, cóż, nie da się tak leżeć (…) wstajesz, otrzepujesz się z ziemi i idziesz się rozejrzeć. Polacy są napasieni zniczami, kwiatami, modlitwami, wspominkami. Jeśli nawet komuś mało, bo go coś dręczy, to i tak chce uciekać z cmentarza jak najdalej od tych wszystkich apeli poległych, uroczystych mszy, przemówień, akademii, salw armatnich…" – smutno ironizuje autor powieści.
Pisząc o żydowskich zombie, stawia na makabreskę. Gdy wraz z bohaterem przenosimy się w czasie do powojennej Warszawy, na ulicach widzimy rumowiska pełne zwęglonych ciał, gdzieś na szubienicy wisi ciało człowieka, a sikorki nauczone wydziobywania słoniny z balkonowych karmników "obsiadły truchło wisielca i energicznie wydłubują mu tłuszcz spod żeber". "Noc…" jest powieścią przesyconą okrucieństwem, a zarazem bardzo dowcipną. Choćby wtedy, gdy Ostachowicz opisuje przygody martwego Szymka gubiącego rękę podczas wizyty w centrum handlowym, albo wtedy, gdy kreśli obrazek jadącego na motocyklu staruszka, który zamiast gałek ocznych ma piłeczki pingpongowe ukradzione ze sportowego sklepu.
Świat jest formą
"Noc żywych Żydów" w całości utkana jest z popkulturowych cytatów i zapożyczeń. Już sam tytuł powieści odsyła do klasycznej serii horrorów George’e A. Romero. Nie jest to jedynie efekciarskie nawiązanie, ale komentarz do współczesności. Tak jak filmy Romero z lat 60-tych i 70-tych czytane były jako zawoalowana krytyka amerykańskiego konsumpcjonizmu, tak i w powieści Ostachowicza znajdujemy jej echa.
Spotykają się tu ze sobą kultura wysoka i niska, różne epoki kina, skrajnie różne literackie inspiracje. Obraz Holocaustu z "Nocy żywych Żydów" zbudowany jest ze wspomnień szkolnych lektur o II wojnie światowej, ale znajdziemy w nim także echo filmów o Wietnamie. Spisek nazistów, którzy chcą zabić żydowskich zombies, przypomina tu chłopięce zabawy "Chłopców z placu broni" Ferenca Molnára. Obrona Arkadii, której Żydzi bronią przed neofaszystami, budzi skojarzenie z filmowym "Kevinem samym w domu", a pojedynek z diabłem przypomina starcie Bruce’a Lee i O’Hary w "Wejściu smoka".
Wszystkie postaci mają swe popkulturowe prototypy. Narrator powieści jest "czołzenłanem", wybrańcem-mesjaszem z filmów science-fiction (z serią "Gwiezdnych wojen" na czele), a mała Chirico raz przypomina rezolutne dziewczynki z mang, kiedy indziej zaś – upiorne dzieci z japońskich horrorów. Nawet diabeł odwołuje się do archaicznej ikonografii i cyrografów podpisywanych krwią.
Ostachowicz niczym Quentin Tarantino mnoży cytaty i wywraca narracyjne schematy, by pokazać, że zarówno w życiu jak i w kulturze wszystko jest formą. Nawet pamięć Auschwitz to "sekłel albo rodzaj franczyzy", a heroizm jest jedynie rolą narzuconą przez społeczeństwo i jego instytucje. Nie ma w polskiej powieści ostatnich lat książki, którą można by zestawić z dziełem Ostachowicza. Słychać tu wprawdzie ten sam tumult wyobraźni, który porywał w szalonych narracjach "Niehalo" Ignacego Karpowicza czy "Radiu Armageddon" Jakuba Żulczyka. Ale pod intertekstualnym palimpsestem kryje się prawda o wiele głębsza.
W debiutanckiej powieści, "Potworze i pannie" wydanej pod pseudonimem Julian Rebes, Ostachowicz łączył literaturę grozy z romansem i makabreską, bawił się formą. W "Nocy żywych Żydów" podnosi poprzeczkę. W przewrotny, dowcipny sposób mówi o nieprzetrawionej winie i traumie wypieranej ze zbiorowej pamięci. Jest barbarzyńcą, który wtargnął do cmentarnego ogrodu sztuk i wykrzykuje w nim prawdę ukrytą za wygodnymi schematami i oswojonymi intelektualnymi kliszami.
Igor Ostachowicz
"Noc Żywych Żydów"
Wydawnictwo WAB, Warszawa 2012
12,3 × 19,5 cm, ss. 254, oprawa miękka ze skrzydełkami
ISBN:978-83-7747-700-7
www.wab.com.pl
Autor: Bartosz Staszczyszyn, grudzień 2012.