Wyobrażam sobie, że spisywanie rzeczywistości w sposób, w jaki czyni to Cichy – niespiesznie i w szczegółach – musi być pracochłonnym i w gruncie rzeczy nudnym zadaniem. Jednak autor potrafi czerpać z tego radość. Co więcej, ta leniwa lektura sprawia przyjemność także czytelnikowi. Takie liryczne uprawianie prozy wymaga od twórcy czasu, ten z kolei płynie w książce wolniej, uważniej. Na początku trzeba się oswoić z osobliwą narracją, dostroić zmysły. Dopiero później przyzwyczajenie może stać się uzależnieniem – bez skutków ubocznych, może z wyjątkiem wyrobienia w sobie nawyku dostrzegania.
Cichy zabiera czytelnika w podróż, a raczej kontynuuje tę rozpoczętą w "Zawsze jest dzisiaj". Ponownie są to wędrówki dalsze, czyli po Ochocie (już nie zapuszcza się w inne dzielnice Warszawy) oraz bliższe – w głąb siebie. Bez mapy, bez celu, beztrosko, za to z pasją odkrywania. Wprawdzie wiemy, gdzie i kiedy odbywa się ten spacer, ale ani miejsce, ani czas nie odgrywają większej roli, bo każdy może mieć własny mikroświat. Cichy prezentuje swój w skali makro i wskazuje, jak go szukać.
Ochota Cichego jest magiczna. Tę "wyspę w mieście" o kształcie migdała otaczają "rzeki samochodów", przecinają ulice z małymi zakładami rzemieślniczymi. Ma swój rytm, zapach, koloryt. I taką autor przyjmuje bez mrugnięcia okiem, taką Ochotą żyje. Oniryczna aura przypomina nieco świat opowiadań Brunona Schulza, tyle że bardziej namacalny i prostszy. Jedyne fragmenty, w których autor pozwala sobie na skargę czy ironię, to te opisujące jak w przedwojenny klimat wkrada się nowoczesność. W jego prozie jest sporo kontrastów i paradoksów, chociażby: "Piszę po to, żeby zachęcić do zaprzestania lektury i do wyjrzenia na świat". (Warto jednak tej kołysanki dla nieznajomego czytelnika wysłuchać do końca.)
"Pozwól rzece płynąć" jest dziełem, do którego to odbiorca musi się dostosować, a nie odwrotnie; tak jak człowiek powinien w jakimś stopniu dopasować się do świata. Cichy proponuje zastąpić bunt zgodą, rozproszenie kontemplacją. Sam także wykonuje gest odrzucenia pośpiechu, rutyny, mechanizmów prowadzących do zatracania podmiotowości. Wewnętrzną harmonię odnajduje w przyrodzie i naturze miasta, które razem tworzą spójny, sprawnie działający organizm ("Życie tego organizmu zaznacza się na planie jak przyrost słojów w pniu drzewa"). Udziela korepetycji z życia ze światem i w nim, a nie obok.
Czytając książkę, odnosi się wrażenie, że powstała ona z potrzeby zachwytu. Cichy pisze myślami: złożonymi i prostymi (szanując intelekt czytelnika), ujętymi w kontekście i samotnymi, które same proszą się o wynotowanie i zapamiętanie. A myśli zmysłami. Jest wciąż nienasycony, odczuwa głód barw i pragnienie dźwięków, choć są to raczej delikatne drgania, echo. Mimo że nadał swoim impresjom i spostrzeżeniom określony porządek, to jest on niezobowiązujący. Lekturę można otworzyć na dowolnej stronie, przerwać w każdym momencie, odłożyć i powrócić do fragmentów, nic przy tym nie tracąc. W tej afirmacji życia i twórczej epizodyczności widać podobieństwo do Macieja Malickiego, autora m.in. "Wszystko jest", z którym również można było się włóczyć godzinami.
Opowieść Cichego składa się z usłyszanych cytatów rzeczywistości, ujrzanych stopklatek, które zapisuje, a następnie przeplata westchnieniami, prześwitami, skrawkami codzienności. Rzeczy banalne wkłada w literacką formę i sprzedaje jako niepowtarzalne. W ten sposób uczy obserwacji bez obsesyjnego patrzenia i zauważania rzeczy z pozoru nieważnych: "Spojrzeć na rzeczy świata pierwszym okiem. Widzenie bez wypatrywania, wiedza bez myślenia, odpowiedź bez stawiania pytań". Tę metodę z powodzeniem stosował w "Zawsze jest dzisiaj", utrzymuje ją w "Pozwól rzece płynąć". Pod względem koncepcji lektura drugiego tomu jest więc przewidywalna i brakuje jej elementu zaskoczenia (poza ostatnim akordem), jaki towarzyszy przy pierwszym zetknięciu z prozą Cichego. Choć z drugiej strony, po co poprawiać coś, co jest dobre?
Pozostając wierny swojemu stylowi – jakby na przekór zmieniającej się rzeczywistości – autor powołuje do życia więcej postaci niż poprzednio. A tak naprawdę, to przenosi ich losy z życia na papier. Należy przy tym pamiętać, że zwierzęta są tak samo równoprawnymi bohaterami literackimi jak ludzie. To książka o zgodzie i o relacjach z otoczeniem, drugim człowiekiem, samym sobą. W pierwszej wersji tytuł miał brzmieć "Przyjaźń z istnieniem". Adekwatnie do tego, co autor prezentuje: przygląda się, poznaje i dąży do bliskości z bezdomnymi, sklepikarzami, przypadkowo spotkanymi osobami.
Wydaje się również, że Cichy głębiej i śmielej wchodzi w strukturę myśli. W "Pozwól rzece płynąć" jest więcej filozofii, trafnych konstatacji unikających osądów, lecz w paru miejscach im ulegających. Ulotne wrażenia poddane refleksji wypełniają się więc rozmowami z pozoru o niczym, z których jednak może coś wyniknąć. Albo i nie. (Chciałoby się jeszcze dodać, że nadają one prozie dynamiki, ale nie warto psuć nastroju marzenia sennego tym niepotrzebnym ruchem.)
"Pozwól rzece płynąć" można podsumować jednym słowem: to książka wolna. Wolna od krzyku i pośpiechu, wolno pisana i czytana, o wolności patrzenia i słuchania. W końcu wolna od ram gatunkowych, dowolnie interpretowana i uwalniająca myśli. Dosyć już tych epitetów, gdyż – jak przekonuje autor – "rzeczywistość zaczyna się tam, gdzie kończą się przymiotniki".
Agnieszka Warnke, marzec 2017
- Michał Cichy, "Pozwól rzece płynąć"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017
Liczba stron: 128
ISBN: 978-83-8049-428-2