Pierwsza kobieta w kosmosie była włókniarką. O robotniczych strajkach w Łodzi w lutym 1971 r. mógł przeczytać Richard Nixon w raporcie CIA (niedawno odtajnionym), dostarczanym codziennie prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Wówczas zniesiono podwyżki cen żywności z grudnia 1970 r. "Fabryczne dziewczyny" protestowały już wcześniej: podczas buntu łódzkiego w 1892 r., powstania czerwcowego 1905 r., wielkiego strajku włókniarzy w 1933 r., tuż po II wojnie światowej. A także później – w 1981 r. – gdy ulicą Piotrkowską przeszedł wielotysięczny marsz głodowy, a wydarzenie to relacjonowały zagraniczne media, m.in. "The Washington Post" i "New York Times". Nie godziły się na obniżki płac, podwyżki cen czy wydłużanie czasu pracy. Na słynne gierkowskie hasło: "Pomożecie?" odpowiedziały przecząco. Walczyły w imieniu wszystkich robotników i kobiet w Polsce. Dlaczego więc podręczniki szkolne o nich milczą? Kim były? Co osiągnęły?
Te pytania zadaje Madejska. Mając do dyspozycji skromne archiwa, stare zdjęcia, propagandowe kroniki filmowe, reportaże prasowe i literaturę, z której wyłuskuje strzępki obrazów z fabrycznych sal, krok po kroku odtwarza drogę, jaką musiały przejść łódzkie włókniarki. Krętą, żmudną, heroiczną. "To jest harówa. Przędzalnia to… ech… Jak ten zegarek cyka, tak i ta prządka musi tak chodzić. Jak koń w kieracie…" – mówi autorce Genowefa, która obsługiwała "trzy przędzarki na szynie, sześć stron, trzynaście metrów" w Łódzkiej Fabryce Nici. W tej opowieści wątek oplata osnowę, a zegar wybija "wrzecionogodziny".
Trudno wyobrazić sobie tę "ziemię obiecaną" bez dymu z kominów i zimnych murów zakładów przemysłowych. Dojrzały mężczyzna wyglądający z okna szarego budynku, powiewająca na wietrze marynarka na tle obdrapanej ściany, dzieci bawiące się na ulicy czy w parku – to kilka kadrów z filmu dyplomowego Krzysztofa Kieślowskiego. Sam twórca mówił o mieście, w którym "jedni pracują, a drudzy kręcą się… w poszukiwaniu nie wiadomo właściwie czego. Miasto, które jest pełne dziwactw… kontrastów… ruin". Reżyser wchodzi też z kamerą do wnętrza fabryk. Ukazuje w zbliżeniu maszyny włókiennicze i pracujące przy nich kobiety, które zrobiły sobie przerwę na ćwiczenia gimnastyczne. Dokument "Z miasta Łodzi" to obraz ciepły, zabawny i ironiczny, a krytycy określają go mianem "relacji życzliwego obserwatora".
Z podobną serdecznością i wrażliwością spotykamy się w narracji "Alei Włókniarek". W tym reportażu nie ma jednak beztroski, którą wyczuwa się u Kieślowskiego. Są za to trzaski w tkalni i szumy w przędzalni, niemiłosierny upał i wilgoć. Cierpliwość niejednokrotnie zostaje wystawiona na próbę, a trzeba przyznać, że Madejska potrafi tupnąć nogą. Reporterce nie można też odmówić zaangażowania i wnikliwości oraz uporu w poszukiwaniu brakujących elementów układanki. Po lekturze książki nie ulega wątpliwości, że Łodzi nie byłoby bez włókniarek. Nie sposób też oprzeć się wrażeniu, że one czekały właśnie na taką kronikarkę.
Madejska zgrabnie łączy reportaż z esejem historycznym. Śledzi historię łódzkich pracownic od pierwszych włókien, które "zmieniano w nici, nici w tkaninę, tkaninę w ruble, ruble w kolejne fabryki", po ostatnią działającą w kraju przędzalnię bawełny. To właśnie w tej przestrzeni, kilka lat po likwidacji fabryki, grano spektakl "Oplątane", oparty na motywach opowieści włókniarek. Przedstawienie "wypełnione kobiecą siłą i pasją" – o czym przekonują artyści z grupy LineAct – podobnie jak "Aleja Włókniarek". Książka ta utkana jest z emocji: lęku, bólu, irytacji, gniewu. Autorka zwraca jednak uwagę, że w rozmowach z bohaterkami nie słychać narzekań. Odpowiadają, że to kwestia przyzwyczajenia. Tymczasem ich postawa wcale nie świadczy o rezygnacji.
Energię włókniarek najwyraźniej widać w opisach strajków – to zarazem najbarwniejsze fragmenty tej opowieści. Zdarzały się masowe omdlenia (udawane), które wprawiały w konsternację kierownictwo, sprowokowane pracownice wyrzucały majstrów za bramę, uzbrojone w butelki, noże i siekiery pilnowały fabrycznych wejść. W czasie protestów przebywały w fabryce przez szesnaście godzin ("jedna zmiana drugą pilnuje, aby nie przerwać strajku"). "One się nie poddawały. Mimo że spędzały te osiem godzin przy maszynie, chodziły na szpilkach" – wspomina córka włókniarki i dodaje – "One potrafiły się bawić, nie tylko praca i znój. Natomiast ich domy były bardzo dobrze zorganizowane, okna czyste, firany wykrochmalone, obiad na piecu".
"Aleja Włókniarek" ukazuje się w stulecie uzyskania przez Polki praw wyborczych, które miało być symbolicznym potwierdzeniem ich równości i wolności. Madejska pokazuje, w jaki sposób włókniarki walczyły w imię tych wartości przed i jeszcze długo po roku 1918. Jak broniły się przed wykorzystywaniem seksualnym i wyzyskiem. Bohaterkami jej reportażu wcale nie są prządki, tkaczki, szpularki, zgrzeblarki, pończoszarki czy cerowaczki, lecz kobiety, matki i żony, córki i przyjaciółki. Buntowniczki? Raczej heroiny. Łódzkie włókniarki to ważna część naszej wspólnej, polskiej historii, czy może lepiej – herstorii.
Każdego dnia, w samo południe, w Łodzi wybrzmiewa melodia "Prząśniczki" skomponowanej przez Stanisława Moniuszkę do tekstu Jana Czeczota.
"U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki,
przędą sobie, przędą jedwabne niteczki.
Kręć się, kręć wrzeciono, wić się tobie, wić!
Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić"
– tak zaczyna się historia dziewczyny – młodej prządki, która po wyjeździe ukochanego szybko znajduje pocieszenie w ramionach innego młodzieńca. Ciekawe, czy wsłuchując się w dynamiczny rytm pieśni, przypominający ruch kołowrotka (prząśniczka to część tego urządzenia), ktoś zastanawia się nad losem łódzkich włókniarek?
Marta Madejska
"Aleja Włókniarek"
Wyd. Czarne, Wołowiec 2018
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-8049-708-5
Autorka: Agnieszka Warnke, sierpień 2018