Emigranci zarzucali mu kolaborację z PRL-owskim reżimem. Władza ludowa nie zapomniała mu wierszy gloryfikujących Piłsudskiego ani ochotniczego udziału w wojnie polsko-radzieckiej lat 1920–1921. Sam Brzechwa uważał się za liryka, choć krytycy wypominali mu stylistyczną wtórność wobec strof stryjecznego brata Bolesława Leśmiana. Pedagodzy sarkali na absurd utworów Brzechwy, niezrozumiały dla dzieci. One zaś, nic o tym nie wiedząc, pochłaniały żarty słowne ulubionego autora.
Jan Brzechwa to pseudonim podpowiedziany kuzynowi przez starszego o około dwadzieścia lat Bolesława Leśmiana: "jakie to piękne: opierzona część strzały", który naprawdę nazywał się Jan Wiktor Lesman. Był z zawodu prawnikiem, wybitnym specjalistą od prawa autorskiego, jednym z założycieli i długoletnim prezesem Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych. Rzeczowo logiczny w poważnej argumentacji – reprezentował w sądzie choćby Zenona Przesmyckiego, właściciela praw autorskich do dzieł Cypriana Kamila Norwida, którego niechlujne pirackie wydanie wypuścił na rynek Tadeusz Pini – w twórczości dla dzieci był niezrównanym fantastą.
Jako bajkopisarz zadebiutował późno, kiedy dobijał czterdziestki – przed gwiazdką 1937 roku pojawił się w księgarniach zbiorek "Tańcowała igła z nitką". Nie uważał zresztą tych wierszy za przeznaczone dla dzieci. W wywiadach opowiadał później o chęci rozerwania nimi znajomych, a jednemu z nich puścił farbę, że układał je w celach uwodzenia rymowanymi dowcipami pewnej "niepozbawionej wdzięku i urody" otwockiej przedszkolanki.
W pisarstwie dla najmłodszych dawał także upust ciągotom satyrycznym, gdyż ezopowy język bajki - szczególnie w powojennej rzeczywistości – o wiele łatwiej przechodził przez cenzorskie sita. Wspaniałe opowieści dla małolatów wychodziły mu spod pióra zdecydowanie lepiej niż utwory dla dorosłych, które pisane były często na doraźne zamówienie państwowego mecenasa. Ich propagandowe ostrze budzi dziś tym większe zażenowanie, że pod względem warsztatowym trudno tym wyzłośliwianiom się cokolwiek zarzucić.
Ale od czego byliby rozmaici fachowcy, gdyby nie próbowali. W periodyku "Wychowanie Przedszkolne" zarzucano poecie, że pisze niezrozumiałe wiersze, (jakby je akurat adresował do malców):
Bo są zbyt skomplikowane (w "Kłótni rzek" padają nazwy aż 24 rzek, zarzucił poecie recenzent, choć naprawdę pojawia się ich 16) i abstrakcyjne, za dużo w nich groteski i absurdalnego humoru ("panie sumie, w sumie pan niewiele umie"). Ponadto poeta za często posługuje się niezrozumiałą dla dzieci grą słów ("ślepy przeoczył", "niemowa opowiedział", "głuchy streścił to, co słyszał") i zbyt trudnymi zwrotami, jak "besztać" czy "pypeć". A przede wszystkim […] wiersze Brzechwy są niepedagogiczne. Nie kończyły się chwalebnym morałem, promowały niewłaściwe zachowania, a opisywane w nich zwierzęta nie budziły sympatii. "Przykrym pomysłem jest zrobienie ze stonogi eleganckiej damy […]."
W jednym z endeckich dzienników poeta został zaatakowany za "deprawowanie dzieci i przemycanie pod pozorem niewinnych wierszyków pornografii". W wierszu "Nie pieprz Pietrze" miał jakoby sugerować dzieciom "inne, bardziej dosadne" znaczenie czasownika "pieprzyć". Podobnie, zdaniem recenzenta, miałoby być z rymami do słów: zupa ("Na co wasze swary głupie, wnet i tak zginiemy w zupie…") oraz twierdzi ("siedzi sroka na żerdzi i…") – słowem, wyobraźnia Brzechwy blednie wobec spekulacji umysłowych niektórych dojrzałych (?) czytelników jego wierszy.
Jan Brzechwa wspominany jest jako wysoki, elegancki i szarmancki mężczyzna, który nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Wykonując obowiązki prawnika kilku związków twórczych miał na co dzień tyle zobowiązań, że w końcu – w ogłoszonym w "Szpilkach" wierszu "W domu literatów" – wyznał, iż nie ma ani chwili na pisanie. Nieustannie obciążany sprawami innych, oddał się wreszcie dobrowolnie w ręce milicji: "I przez kilka dni w areszcie / Popracować mogłem wreszcie".
Nagabywania, prośby, żądania, zarówno przyjacielskie, jak i służbowe – w ZAiKS-ie, ZLP i Pen Clubie – tak mu w końcu dojadły, że ogłosił "Bunt anioła":
Wił się nasz anioł jak mucha w smole,
Wreszcie miał dosyć. Zdjął aureolę,
Na złom ją oddał, zaklął złowrogo
I tupnął gniewnie anielską nogą.
Potem na balkon wyszedł i wołał:
'Skończył się anioł! Nie ma anioła!
Niech całe miasto obleci fama,
Że od tej chwili jestem za chama,
Jestem chuligan, gbur aspołeczny,
Zły, proszę państwa, zły i niegrzeczny!
Do diabła wszystko! Diabeł ma rację!
Zwracam anielską legitymację!
Jeśli w grę wchodziło dobro kolegów pisarzy, nie wahał się wchodzić w starcia z władzą, choćby podczas zjazdu literatów w 1946 roku Brzechwa przypomniał, że Manifest Lipcowy zapowiadał przywileje dla ludzi kultury, którzy "mieli przecież odbudowywać polską kulturę za siebie i za tych, którzy zginęli podczas wojny. Posłowie do Krajowej Rady Narodowej potwierdzili, że tak właśnie będzie, a rządowi dygnitarze »głosili ten mit«, kiedy było im to potrzebne".
Od chwili ogłoszenia manifestu PKWN upłynęły dwa lata – mówił poeta. – I rzeczywistość pozwala nam dzisiaj stwierdzić, że otrzymaliśmy czek, który nie ma pokrycia.
O uczciwości i cywilnej odwadze pisarza świadczy fakt, że z początkiem lat pięćdziesiątych, podczas aresztowania przez władze bezpieczeństwa pod sfingowanym zarzutem dyrektora ZAiKS-u Walerego Jastrzębca-Rudnickiego, Brzechwa odmówił swego udziału w rozpętanej nagonce. Nie pomogły naciski Julii Bristigierowej, zwanej "krwawą Luną" przedstawicielki Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego czy Adama Ważyka, bredzącego o "niskim uświadomieniu i ideowej ślepocie niektórych członków partii".
Nie było – mam wrażenie takiej instancji ludzkiej, która zdolna by go była skłonić do krzywdzenia ludzi ze strachu czy na rozkaz – wspominał Brzechwę Ryszard Matuszewski.
Niewątpliwe osiągnięcia poety, z których na czoło wybija się twórczość dziecięca – także prozatorska, choćby cykl o Panu Kleksie – nie przez wszystkich jednak są dziś uznawane. Jan Brzechwa, wybierany przez młodych czytelników, ich rodziców i nauczycieli jako patron szkół czy instytucji kultury, wielokrotnie przechodził piekło swoistych kampanii lustracyjnych, podczas których całe grona rozmaitych weryfikatorów historii zbijały kapitał polityczny na kwestionowaniu zasług pisarza. Zaciekłość ataków za te czy inne utwory socrealistyczne – w ocenie całego dorobku autora "Kaczki dziwaczki" równie niepotrzebne, co marginalne – każe się zastanowić, czy sami nie czynią tego z czysto koniunkturalnej przyczyny: żeby ich nazwiska mogły choć przez chwilę zaistnieć w zestawieniu z dużo bardziej popularnym pseudonimem.
Ryszard Matuszewski był jednak przekonany, że we wspierających władzę ludową utworach Brzechwy nie było wyrachowania. Pisał panegiryki o planie sześcioletnim nie dlatego – a na pewno nie wyłącznie dlatego – że liczył na jakieś szczególne względy partii. Chyba także nie ze strachu, że jeśli czegoś nie napisze, to jego życie zamieni się w piekło. Robił to, bo był przekonany, że tak trzeba, że to jego zadanie, "nie wypierał się swego zapału dla nowego budownictwa w powojennej Polsce."
To nie pierwsza doskonała biografia pisarza w dorobku Mariusza Urbanka. Autor do tego stopnia "wchodzi w buty" swoich bohaterów, że chcąc nie chcąc udziela mu się ich styl. W przypadku Brzechwy – niezawodnie dowcipny.
Mariusz Urbanek (ur. 1960) – publicysta i pisarz, z wykształcenia prawnik. Autor kilkunastu książek, w tym licznych biografii: "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" (1991), "Zły Tyrmand" (1992), "Kisiel" (1997), "Tuwim" (2004), "Waldorff. Ostatni baron Peerelu" (2008), "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" (2011), a także wyboru felietonów publikowanych w miesięczniku "Odra" – "Przecieki niekontrolowane" (2001). Napisał również dwa tomy bajek – "Mostek czarownic. Baśnie wrocławskie" (1996) i "Baśnie dolnośląskie" (2005), satyryczną historię Wrocławia – "Zrób sobie Wrocław" (1997, z ilustracjami Tomasza Brody) oraz subiektywny przewodnik – "Dolny Śląsk. Siedem stron świata".
Mariusz Urbanek
"Brzechwa nie dla dzieci"
opracowanie graficzne: Andrzej Barecki
Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013
wymiary: 150 x 240 mm, liczba stron: 354
oprawa: twarda w obwolucie
ISBN: 978-83-244-0311-0
ISBN wersji elektronicznej: 978-83-244-0320-2