Na powstanie książki miały też wpływ "Róża" Wojciecha Smarzowskiego oraz odwołująca się do myśli Pierre’a Teilharda de Chardina praca "The Better Angles of Our Nature. The Decline of Violence in History and Its Causes" autorstwa Stevena Pinkera. W efekcie Krajewski stworzył kryminał o bardzo misternej konstrukcji, w którym więcej jest odniesień do filozofii niż do tradycyjnych dla dotychczasowej twórczości wrocławskiego pisarza motywów grecko-łacińskich.
W "W otchłani mroku" pobrzmiewają echa poprzedniej książki Krajewskiego "Rzeki Hadesu". Jest rok 1946, niemiecki Breslau stał się polskim Wrocławiem. Popielski wciąż nie może spać spokojnie z obawy przed nową władzą, przeciw której walczył pod koniec wojny w szeregach antykomunistycznej partyzantki. Pozbawiony stałego dochodu dawny lwowski komisarz z konieczności wchodzi w rolę prywatnego detektywa. Przyjmuje zlecenie od profesora Stefanusa prowadzącego we Wrocławiu tajne komplety. Nauczyciel obawia się, że wśród jego uczniów znajduje się ubecki agent, który może storpedować edukacyjne przedsięwzięcie. W tym samym czasie po mieście krąży szajka dezerterów z Armii Czerwonej polująca na młode dziewczyny. Ich ofiarą padają uczennice wspomnianego podziemnego liceum. Oba wątki się zazębiają, ponadto niepokornymi sołdatami zaczyna się interesować lokalne dowództwo Armii Czerwonej i NKWD.
Krajewski nie byłby sobą, gdyby nie próbował wszystkiego dodatkowo skomplikować. Obudowuje więc dominujący wątek w strukturę szkatułkową. W 2012 roku filozof Wacław Remus proponuje pewnej pani naukowiec objęcie posady w nowopowstającym prywatnym Gymnasium Subterraneum, które ma odwoływać się do etosu dawnego liceum Stefanusa. Uczona ma jednak wstępne zastrzeżenia. Próbując ją przekonać, Remus zaczyna opowiadać, jak to przed dwudziestu paru laty zdemaskował plagiatora. Filozof został mianowicie poproszony przez niemieckiego wydawcę, aby sprawdził przypis do książki swojego zwierzchnika, szanowanego profesora Instytutu Filozofii. Przypis odnosił się do rękopisu pewnego średniowiecznego scholastyka, którego jedyny egzemplarz znajduje się w Bibliotece Kapitulnej we Wrocławiu. Jednak zamiast rozprawy filozoficznej z zamierzchłych czasów, Remus natrafia na pamiętnik Edwarda Popielskiego dotyczący śledztwa z 1946 roku. Tak zaczyna się główna opowieść "Otchłani", której narracja prowadzona jest na przemian to w pierwszej, to w trzeciej osobie.
Niebezpodstawnie krytycy uważają Krajewskiego za mistrza erudycyjnego kryminału retro. Doktor i (były już) wykładowca filologii klasycznej stworzył niezapomniany cykl (sześć tomów) z Eberhardem Mockiem, rozgrywający się w międzywojennym niemieckim Wrocławiu. Potem wydał dwie publikacje ze
"współczesnym" Jarosławem Paterem, które nie były już tak udane. Cyklem o Edwardzie Popielskim i przedwojennym Lwowie Krajewski wrócił do sprawdzonego schematu.
Ale Popielski to nie Mock, choć bardzo są do siebie podobni (lubią szachy, dobrą kuchnię, łacinę i damy lekkich obyczajów). Może przesadą byłoby pisać, że cykl o polskim komisarzu to tylko zmiana scenerii w stosunku do pierwszej serii Krajewskiego. Jednak powieściom z Popielskim brakuje tego świeżego klimatu, z którym mieliśmy do czynienia, śledząc losy Mocka. Niemiecki Breslau był mroczny i przede wszystkim – tak! – egzotyczny, fascynujący i zarazem nieznany polskiemu czytelnikowi. Przeniesienie akcji do Lwowa pozbawiło pisarstwo Krajewskiego tego "elementu zaskoczenia". Lwów też jest mroczny, ale jednak jakiś taki bardziej "swój". Nic w tym oczywiście złego, ale do takiej zmiany scenerii dołącza się brak dystansu, sentymenty za "straconymi kresami", a także konflikty polityczno-historyczne z tego okresu, które to dzisiaj – jak pisała Maria Janion o tkwiących w nas "trumnach Dmowskiego i Piłsudskiego" – tlą się w naszej narodowej wyobraźni.
Podobnie jest w "odzyskanym" polskim Wrocławiu, ale ów dystans jest nawet jeszcze mniejszy niż w przypadku Lwowa. Radzieckie wojsko oraz usługująca mu polska ubecja są niczym wojenni okupanci – tym bardziej, że w "Otchłani" reprezentują ich głównie prymitywni i niemogący powstrzymać swych seksualnych popędów zdegenerowani sołdaci. Jeśli zdarza się jakiś dobry "Rusek", to jest to pamiętający carskie czasy inteligent z wyższym wykształceniem i znajomością Mickiewicza, jak np. kapitan Czernikow, który pomaga Popielskiemu w śledztwie. Reszta Rosjan jest z kolei nieznośnie stereotypowa – to barbarzyńskie, azjatyckie hordy okupujące wyższą cywilizacyjnie i kulturowo Polskę. A przynajmniej tak to wygląda z perspektywy Popielskiego. W jego przypadku też zresztą trąci kliszą i prowokuje do antagonizowania. Nie każdemu współczesnemu czytelnikowi przypadną do gustu wojenne losy lwowskiego komisarza, "żołnierza wyklętego":
Jako kapitan AK szkolił pan we Lwowie zajętym przez Niemców młodych żołnierzy armii podziemnej. Uczył ich pan policyjnego rzemiosła: jak mają śledzić […] i jak rozpoznawać szpicli i zdrajców. Był pan katem tych ostatnich jako szef plutonu egzekucyjnego. Później gromił pan Ukraińców, którzy współpracowali z UPA i mordowali Polaków. Potem już pan walczył przeciwko komunistom. W tej walce sprzymierzył się nawet ze swoimi niedawnymi wrogami z UPA."
Breslau Krajewskiego był mrocznym jądrem ciemności, nie zdarzały się tam szlachetne, jaskrawo pozytywne postaci (a jeśli były, to szybko ginęły). Każdy miał skazę na sumieniu, którą niezawodnie wykorzystywał Mock za pomocą "imadła". Powojenny Wrocław przybiera barwy czarno-białe: na historię zbrodni i konfliktów moralnych nakładają się wciąż obecne Polakach klisze polityczno-historyczne. A od kiedy Krajewski zainteresował się filozofią, brakuje również "mitologiczności", jaka charakteryzowała niemiecki Breslau. Popielski, choć też ma skazy na duszy, jawi się jednak niczym "ostatni sprawiedliwy" na "dzikim zachodzie". Jeśli skrzywdzi kogoś niewinnego, to szybko robi sobie z tego wyrzuty i się kaja. Mock nie miał problemów z wykorzystywaniem i parciem do celu bez względu na środki.
Niewątpliwym plusem książki jest rozpięcie akcji w czasie. Opowieść Wacława Remusa i powiązanie wydarzeń współczesnych z dawno minionymi trzymają czytelnika w większym napięciu i niewiadomej niż powojenne śledztwo, którego finału nieporównywalnie łatwiej można się domyślić. Tu też czytelnik zostanie najpełniej zaskoczony. Wątek radzieckich gwałcicieli (którzy mają przeciw sobie Popielskiego, NKWD, UB i całe miasto) oraz poszukiwanie ubeckiego szpicla długo się rozkręcają, a poza tym śledzwo rozpływa się w dysputach filozoficznych Stefanusa, Popielskiego i jego uczniów, którzy zapamiętale dyskutują na temat unde malum? (skąd zło?). Filozofia oczywiście na wszystko znajdzie wyjaśnienia. W Breslau nie filozofowano, za to był tam klimat jak z greckiej tragedii. Tego właśnie najbardziej mi brakuje w "Otchłani". Choć – jak to u Krajewskiego – czyta się ją świetnie.
Marek Krajewski
"W otchłani mroku"
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013
wymiary: 136x205, liczba stron: 320
okładka: twarda
ISBN: 978-83-240-2054-6
znak.com.pl
Autor: Jakub Nikodem, wrzesień 2013