W jednym kadrze na tej samej ulicy spotykają się powstańcy i dzisiejsi przechodnie, a ruiny przenikają się z nowoczesną zabudową.
Najpierw wybrałem kilkadziesiąt fotografii, które ma w swojej kolekcji Muzeum [Powstania Warszawskiego], podzieliłem je na różne kategorie – mówi Marcin Dziedzic. – Ważny był dla mnie konkretny dzień wykonania, ze względu na światło. Czyli robienie zdjęć wchodziło w rachubę tylko w sierpniu i wrześniu, przy takiej samej pogodzie, jaka była 70 lat wcześniej. No i o tej samej porze dnia. Tu akurat przyszła mi z pomocą technologia. Istnieje już aplikacja, można ją sobie ściągnąć na telefon. Dzięki niej po długości cienia mogłem ustalić porę dnia, w którym dane zdjęcie było zrobione. Wbijałem miejsce, datę, np. początek września, zaznaczałem długość cienia, jaki padał koło postaci i po sekundzie miałem wynik: godzina 17.40. I o tej godzinie (dla pewności 10 minut wcześniej) zjawiałem się w konkretnym miejscu i robiłem zdjęcie.
Odległe wydarzenia stają się przez to niepokojąco bliskie.
Zburzona szkoła na Chłodnej róg Waliców
[…] miałem taką obawę, czy aby moja praca nie banalizuje historii – zastanawia się Marcin Dziedzic. – Z drugiej jednak strony pomyślałem, że powstanie jest tak ważnym punktem odniesienia dla dzisiejszych warszawiaków, że warto te emocje czy uczucia jakoś złapać w kadr. Sfotografować je. To rzeczywiście może wyglądać jak świętokradztwo, ale we mnie buzowały i wciąż buzują takie emocje, że jednak podjąłem decyzję, by ingerować w tę świętość, jaką jest prawdziwe powstanie. Nie wiem, na ile mi się udało. […] Powiedzmy to tak: tablica pamiątkowa w miejscu walk powstańczych jest ważna, ale wyobraźni raczej nie uruchomi. A pamięć tak naprawdę nie żyje w kamieniu, ale w naszej wyobraźni. Jeśli uda się ją przenieść dalej w przyszłość, w kolejne pokolenia, to fajnie.
Podporucznik "Żbik" na Placu Trzech Krzyży
Zauważyłem też w wielu reakcjach, jak zmienia się podejście do miasta – dopowiada Marcin Dziedzic. – […] "O rany, ja codziennie idę do pracy tą drogą, codziennie przechodzę tą uliczką! Od teraz zawsze w tym miejscu będę widział powstańca z pistoletem, opartego o mur". I o to też w tym wszystkim chodzi – o Warszawę. To nie tylko uliczki, budynki, te wciąż istniejące i nowe, ale też pokolenia, ludzie, którzy przecież walczyli tylko czasem, a w większości żyli tu, kochali się, nie cierpieli, pracowali, leniuchowali, płakali, bywali szczęśliwi… Warszawa to takie mrowie zmieniających się budowli w jeszcze większym mrowiu ludzkich emocji, które nieustannie płyną wraz z czasem.
Niebezpieczne przejście okopem
Przedziwnie w tym zestawieniu wygląda "nasza" rzeczywistość – kamery monitoringu i światło na przejściu dla pieszych. A powstańcy i tak przechodzą na czerwonym.
Pierwszeństwo przejścia mieli żołnierze, cywile mający przepustki musieli czekać do zmroku. Nie było wyjątków. Każdy musiał czekać na swoją kolej – poza łączniczkami, które przechodziły bez kolejki. Musiały przecież zanieść rozkazy. W najniższej części barykady trzeba było biec w pozycji pochylonej, żeby nie zostać postrzelonym lub zabitym.
PAST-a zdobyta
Z militarnego punktu widzenia zdobycie PAST-y, czyli centrali telefonicznej na ul. Zielnej nie miało większego znaczenia. Wysoki na osiem pięter gmach, obsadzony początkowo przez 157 hitlerowców, był wprawdzie wyjątkowo dokuczliwym gniazdem niemieckiego oporu, ale nie był kluczowy dla prowadzenia działań.
Dowództwo AK uważało jednak, że trzeba go zdobyć, bo na przykład łączność telefoniczna przyda się do prowadzenia rokowań z Sowietami. Ważne były również honor i ambicja. Poza tym nie było milszego widoku dla oczu jak kolejny biało-czerwony sztandar powiewający na dachu.
Przy Ordenstrasse
To niemal symboliczna kompozycja – po jednej stronie powstanie, po drugiej czas dzisiejszy; po jednej spokój beztroska, rodziny z dziećmi, a po drugiej ci, którym to wszystko w jakimś sensie zawdzięczamy.
Podporucznik Stanisław Sasinowski "Żbik" patrzy uważnie. Ułożył się wygodnie, mierzy. Czy wstrzeli się w małe okienko niemieckiego bunkra? Betonowy potwór stoi na rogu brackiej i Alej Jerozolimskich i psuje krew powstańcom już ze trzy tygodnie. Do bunkra jest kilkadziesiąt metrów. Pistolet maszynowy to doskonała broń, ale… cel niestety za daleko.
Do akcji wkracza siedemnastoletni strzelec Paweł Borkowski "Cwaniak". Późnym wieczorem podczołguje się do bunkra, montuje ładunek, podłącza zapalnik i wycofuje się, ciągnąc równocześnie przewód elektryczny. W bezpiecznej odległości ładunek zostaje zdetonowany, niemiecki bunkier rozlatuje się na kawałki. Za tę akcję strzelec "Cwaniak" otrzyma Krzyż Walecznych.
"Iza" z cioteczną wnuczką
Na ramieniu Izabeli Wibik "Izy" spoczywa dłoń jej ciotecznej wnuczki, Małgorzaty Koszelew. To jedna z idei powstałych przy okazji projektu Teraz '44 – polegała na zmontowaniu zdjęć powstańców z ich żyjącymi dziś krewnymi.
Powstaniec został uwieczniony razem z członkiem rodziny – dziś właścicielem tego zdjęcia – którego w realu przecież nie miał prawa spotkać, bo ten po prostu jeszcze się nie urodził. I tu już pozwoliłem sobie na pełną magię – mówi Marcin Dziedzic.
Pani Małgorzata Koszelew wspomina, że wielokrotnie w swoim dzieciństwie rozpamiętywała odpowiedź piętnastoletniej wówczas Izy na uwagę babci, zgorszonej urządzoną przez dziewczynę domową potańcówką: "Isiu, wokół ludzie giną, a wy tańce sobie urządzacie? – Ciociu, ja nie wiem, czy jutro będę żyła".
Takie słowa w ustach piętnastolatki robią kolosalne wrażenie. "Iza", wydobyta spod gruzów zbombardowanego budynku, umarła 18 września w powstańczym szpitaliku na Wilanowskiej 24.
Prudential trafiony ponaddwutonowym pociskiem
Zdjęcie ikonę powstania z "cierniem Śródmieścia" zrobił Sylwester Braun "Kris". Cierniem powstańcy nazywali Prudential, słynny 68-metrowy drapacz chmur, najwyższy budynek w przedwojennej Polsce, dumę Warszawy. Ten symbol nowoczesności i zbytku "Kris" sfotografował 28 sierpnia 1944 roku w chwili, gdy budynek został trafiony z moździerza "Karl". Przyczajony na dachu kamienicy przy ul. Kopernika wykonał wtedy sześć zdjęć, które ułożyły się w ekspresyjną sekwencję. To główne, z malowniczym obłokiem gazów wybuchowych, różnie kadrowane, trafiło potem na okładki książek i czasopism. Do dziś jest jednym z symboli 63 dni heroicznego zrywu.
Pogoda piękna, czyste poranne słońce, czas biegnie – wspominał "Kris". – Godzina minęła na oczekiwaniu, gdy oko uchwyciło żółtą smugę pocisku na tle błękitnego nieba. W celowniku aparatu zobaczyłem trafienie Prudentialu i rozkwitanie eksplozji. W ciągu trzech sekund zrobiłem sześć zdjęć.
Żołnierze na Placu Dąbrowskiego
Na zdjęciu od lewej: kpr. Jerzy Sikorski "Sixton", kpr. Kazimierz Dąb "Kazik", sanitariuszka Henryka Wieczorek "Heniuta", ppor. Henryk Ożarek "Henio", kpr. Tadeusz Przybyłowski "Roma", kpr. pchor. Antoni Dobraczyński "Hel". "Sixton" trzyma w ręku powstańczą gazetę "Rzeczpospolita Polska" z informacją o pertraktacjach kapitulacyjnych.
2 października. Powstanie upadło. Trwa zawieszenie broni. Powstańcy opuszczają schrony i piwnice, schodzą z powierzonych sobie odcinków. Wychodzą na powierzchnię. Dopiero teraz widzą, jak wygląda miasto po dwóch miesiącach walk. Kto ma aparat, robi zdjęcia. Wiesław Chrzanowski "Wiesław" ma, więc pstryka. Na Placu Dąbrowskiego leży zwalone drzewo. Siadają na nim jego przyjaciele. Pozują. Za dzień lub dwa cała grupa pójdzie do niewoli. Na razie się śmieją. Przeżyli.
Czekanie na wymarsz do niewoli
Dziś, gdy patrzymy na zdjęcie Edwarda Wojciechowskiego, gdy widzimy idących do niewoli – w dość dobrej kondycji, trzeba przyznać – żołnierzy na ul. Śniadeckich, 4 października 1944 roku, uświadamiamy sobie, że to właśnie wojsko: pogodny okularnik odwrócony bokiem, uśmiechnięty właściciel walizki z czapką na bakier i zawadiaka w białej kurtce, oni wszyscy– jak przypuszczał generał Tadeusz Pełczyński – zginąć mieli dopiero z rąk Sowietów.
Liderzy AK widzieli to tak: powstanie potrwa trzy lub cztery dni. Najwyżej tydzień. Po tygodniu do miasta wchodzą Sowieci. Albo razem z AK walczą z Niemcami, albo zajmują opuszczone przez Niemców miasto, którego gospodarzem jest już generał "Bór" Komorowski. To dla Sowietów bardzo niekomfortowa sytuacja. I o to chodzi! Stalin nie może bowiem przełknąć takiej pigułki. Komisarze NKWD zaczynają rozbrajać AK. Ci oczywiście tym razem nie dają sobie odebrać broni. Dochodzi do wymiany ognia. W Warszawie wybucha kolejne powstanie. Tym razem przeciw Sowietom.
Porucznik "Stefan" z powstańczym żołdem w rękach
Jest 5 października 1944 roku. Warszawa już nie walczy. Porucznik Stefan Szempliński z kompanii "Anna" batalionu "Gustaw" stoi na środku ul. Jasnej w Warszawie. Żołnierz trzyma w ręku żołd: 10 dolarów i plik polskich banknotów, pewnie z nadrukiem AK. To jego pierwszy i ostatni żołd. Obok niego płonie samochód. Pewnie podpalili go powstańcy, żeby nie dostał się w niemieckie ręce. Za żołnierzem ruiny. Trudno odczytać neon nad bramą wejściową. Chyba hotel Victoria.
Prawdziwy żart historii. Właśnie ten budynek na Jasnej 26 obrał na swoją siedzibę na początku powstania generał (wtedy jeszcze pułkownik) Antoni Chruściel "Monter". Tu chciał doczekać zwycięstwa, może tu negocjować z Niemcami warunki kapitulacji, a potem z Sowietami – jako gospodarz – warunki koegzystencji. Nic z tego nie wyszło. Tego dnia, 5 października, wyjdą z Warszawy ostatnie kolumny polskich jeńców, teraz dopiero zacznie się prawdziwy pogrzeb miasta.
Marcin Dziedzic (ur. 1965) – dziennikarz, scenarzysta, twórca programów radiowych i telewizyjnych, reporter, copywriter, autor tekstów piosenek, satyryk, fotograf i photoshoper. Współtworzył Radio Zet (pracował w nim przez 25 lat) i program "Szymon Majewski Show". Drugi na świecie w 2005 r. w rankingu Advanced Photoshop według worth1000.
Michał Wójcik (ur. 1969) – historyk, dziennikarz. Pracował w Radiu Zet, tygodniku "Przekrój", był redaktorem naczelnym magazynów "Focus" i "Focus Historia". Współtworzył "Błyskawiczny Program Historyczny" w TVN Warszawa, cykl "Było / nie było" w Discovery Historia. Prowadził program "Cafe Historia" w TVP Historia. Współautor książki o Stanisławie Likierniku "Made in Poland" (Wielka Litera, 2014), wyróżnionej Nagrodą Historyczną tygodnika "Polityka" 2015.