Jako doświadczony dydaktyk Maciej Gutowski dobrze wiedział, że słabnącą uwagę słuchaczy wykładów trzeba co pewien czas pobudzać do życia rzuconą od niechcenia dygresją, facecją czy żartem. Jeszcze lepiej anegdotą, w jakiś sposób nawiązującą do przedstawianych zagadnień. Trzeba zatem zawsze być czujnym i mieć na podorędziu odpowiedni zasób opowiastek zdolnych rozproszyć wkradającą się podstępnie nudę.
Książka "O Paniach, Panach i zdarzeniach" to zbiór takich właśnie przekornych, humorystycznych opowieści o ciekawych ludziach, poznanych przez autora w mniej lub bardziej niecodziennych okolicznościach. Głównie w czasach największej aktywności zawodowej Gutowskiego, czyli w PRL-u. Wybór najlepszych dykteryjek nie wchodzi jednak w rachubę, bo wszystkie się o to proszą.
Choćby opowieść o zdumieniu psa, paraliżującym go od czubka nosa do końca ogona. Przekonał się o tym pewien bokser, który autobusową podróż do Zakopanego skracał sobie wylizywaniem szyi i uszu siedzącego przed nim Krzysztofa Litwina. "– Dajesz się lizać psu?! A potem, gdy ktoś powie »pies ci mordę lizał«, jak się wytłumaczysz?" – pokpiwał zeń towarzysz podróży, Wiesław Dymny.
Kiedy za Chabówką czworonóg przelał swoje uczucia na Dymnego, ten obrócił się i dokładnie wylizał pysk psu, pozostawiając go na resztę drogi w bezbrzeżnym zdumieniu. Zdarzenie z gatunku sytuacyjnych, którego smak zawiera się jednak w odpowiednim ujęciu narracyjnym Gutowskiego. Pobieżne streszczenie gubi, niestety, niepowtarzalny klimat tej dykteryjki.
Obaj wspomniani artyści, bardziej znani z występów w Piwnicy pod Baranami byli plastykami. Podobnie jak Lucjan Mianowski, który osiągnął perfekcję w zaszczycaniu swoją osobą wszelkich możliwych plenerów malarskich, co pozwalało mu zupełnie dobrze przeżyć prawie okrągły rok. Zapytany, który z nich uważa za najlepszy, bez wahania wskazał ten w Spale: "to jest plener wspólny z lekkoatletami. Do najbliższego sklepu jest dokładnie pół kilometra. Zamykają go o siódmej wieczorem. Patrzysz, a to już za pięć siódma. Nie ma problemu, wysyła się średniodystansowca i on dokładnie minutę przed zamknięciem sklepu zdąża".
Mianowski był człowiekiem milkliwym, niewiele w tym względzie ustępował Kazimierzowi Mikulskiemu, z racji postury zwanemu Balzakiem. Autor książki obserwował ich kiedyś w Krzysztoforach, kawiarni Grupy Krakowskiej, której Mikulski był współzałożycielem. "Siedzieli, milczeli, wolniutko pili koniak". Jak się kończył, to dokupywali – na zmianę – po dwie pięćdziesiątki.
Siedzieli, milczeli. Po paru dniach spotkałem Lucjana, powiedział mi: "– Widziałeś, dopiero teraz poznałem bliżej Mikulskiego. Jakiż to wspaniały, ciekawy człowiek. Ten wieczór z nim w Krzysztoforach… niezapomniany".
W stanie wojennym jeden z kolegów autora w niezwykłej konspiracji wypytał go o jego rodzinny dom przy ul. Łobzowskiej w Krakowie. Czy wie o tym, że przed pierwszą wojną pięterko było odnajmowane "niby to studentkom, ale dorabiającym, jak się dało?". Tego autor nie wiedział, ale że wuj był pazerny na pieniądze, to i owszem.
– To bardzo ważne, koniecznie sprawdź w rodzinie, tylko dyskretnie, bo jak ktoś się dowie, że się pytałem, to ja z więzienia nie wyjdę, albo mnie na ulicy zabiją. […] Bo wiesz, do tych dziewcząt to Lenin przychodził i on się tam od nich kiłą zaraził, na którą potem umarł. To my, krakowianie, zabiliśmy Lenina! Tylko nikomu nie mów.
Matka autora wspominała, że ilekroć w domu była mowa o wodzu bolszewickiej rewolucji, nieodmiennie padały słowa: "Pamiętasz, jak bardzo się przestraszyłaś wtedy na Łobzowskiej? Ten, co szedł po schodach, to był właśnie Lenin". Kilkuletnia wówczas dziewczynka niewiele więcej wiedziała.
Polityka niejednokrotnie dawała się we znaki nawet ideowym komunistom. Podczas "desyjonizacji" w kwietniu czy maju 1968 roku Jonasz Stern wprost ze swego gabinetu udał się do kasy. Przeliczył pieniądze – za mało. Na uwagę, że nie wypłaciła mu dodatku funkcyjnego, kasjerka zareagowała szczerym zdziwieniem: "– To pan profesor nie wie, że już nie jest prorektorem?".
"– Bo życie wszystkich wali w mordę i to będzie temat mojego dzisiejszego wykładu" – tak Maciej Gutowski zapamiętał słowa, które padły z ust prof. Karola Estreichera bodaj w 1953 roku, jako wstęp do historii polskiej sztuki średniowiecznej. Z wielu nieortodoksyjnych wypowiedzi Estreichera warto przytoczyć jeszcze jedną, kiedy to szykany (za podpisanie protestu przeciw cenzurze zwanego Listem 34) zmusiły go do wielogodzinnego wyczekiwania na międzymiastowe połączenie. "– Do jasnej cholery, jak chcecie robić u mnie podsłuch, to albo kupcie drugi magnetofon, albo włączajcie mnie przed innymi, bo nogi z dupy powyrywam" – wykrzyczał w końcu do słuchawki. Połączenie natychmiast się odblokowało.
Kopalnią anegdot o ludziach sztuki był jeden z wychowanków i najbliższych współpracowników profesora, Ignacy Trybowski, zwany Igolem. Opowiadał, jak to dopiero studiujący Karol Estreicher dzielił wynajmowany mu przez rodziców pokój z niezwykle statecznym Józefem Dutkiewiczem. Nie minęło wiele czasu, kiedy stanęli do zawodów, który z nich sprowadzi najwyższej szarży policjantkę… z obyczajówki. Po kilku turach bezapelacyjnie wygrał Dutkiewicz. "Była cała piegowata, nakrapiana jak jajko", zapamiętał Estreicher przyprowadzoną komendantkę.
Czasy były trudne, PRL-owska władza dopieszczała twórców według własnego widzimisię. Któregoś razu, przed uroczystością rozdania nagród zakopiańskiego Festiwalu Filmów o Sztuce, Maciej Gutowski ujrzał szczególnie niski ukłon, jakim Tadeusz Brzozowski zaszczycił jednego z antypatycznych partyjnych bonzów. "– Nie dziw się, że ja się tak nisko kłaniam, ale nie chcę, aby widział, że mu język pokazuję" – wyznał autorowi malarz. Postęp w sztuce zaczynał się zawsze właśnie od tego – od twórców, pokazujących władzy język, na co w książce "O Paniach, Panach i zdarzeniach" można znaleźć o wiele więcej dowodów.
Maciej Gutowski (1931–1998). Historyk i krytyk sztuki. Pracował na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej, a następnie na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i na Politechnice Białostockiej, gdzie w 1993 roku został profesorem nadzwyczajnym. Od lat 60. uprawiał krytykę artystyczną, prowadząc między innymi stałą rubrykę w "Dzienniku Polskim" i "Kulturze" oraz publikując w innych czasopismach. Organizował i współorganizował wystawy sztuki, w tym – z Markiem Rostworowskim – Wystawy Jednego Dzieła w lokalu krakowskiego Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Najwięcej – w ruchu kultury niezależnej – w stanie wojennym. Otrzymał sporo odznaczeń, nagród i wyróżnień – między innymi Złoty Krzyż Zasługi (1981), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1990), Medal Komisji Edukacji Narodowej (1992).
-
Maciej Gutowski
"O Paniach, Panach i zdarzeniach"
Wydawnictwo Wysoki Zamek, Kraków 2012
wymiary: 145 x 205 mm
liczba stron: 256
oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-936117-0-6
www.wysokizamek.com.pl