Local Heroes biorą tę chorągiew i zatykają ją głęboko w internetowy krajobraz. Ich T-shirty cytują to, co pisze się w komentarzach, na twitterze, na FB i w mediach społeczenościowych. Niegdyś nastolatkowie nosili koszulki z wizerunkami zespołów muzycznych albo wypisywali sobie hasła z manifestów ideologicznych swojego pokolenia czy poprzedzającej generacji. Teraz manifesty pisze się w Internecie. Pisze się je szybko i szybko tracą ważność. Nie dotyczą polityki, losów świata, nie dotyczą nawet preferencji muzycznych czy literackich. Nie są też prostymi dowcipasami z bazarowych koszulek w rodzaju "Piwo to moje paliwo" czy "Seks instruktor". To wypiski z Internetu, jego aforyzmy, efemeryczne jak muszka owocówka. Żeby się podobały, trzeba złapać je w odpowiednim momencie, zanim przeminą. Dotyczą jednostek, prywatnych upodobań, prywatnych przyjemności. To ekstrakt, który miesza ze sobą nostalgię, cuteness, kicz, kamp w słodkim sosie przesady i nie boi się beztroski, infantylizmu i uciekania w świat fantazji.
O dziwo, proste t-shirty ze sloganami – najmniej modowy produkt odzieżowy, jak to tylko możliwe, są więc produktem najbardziej modowym. Materializują bowiem pierwsze przykazanie mody – żeby opowiadać nam inne historie o sobie samych, zabierać do innego świata. To uniformy dla generacji, która czuje się o wiele bardziej obywatelami tumblra niż jakiegokolwiek kraju.
T-shirty Locals to też pierwszy modowy pomost porozumienia przerzucony między przeciętnym nastolatkiem z niezbyt dużego miasta a wielką gwiazdą pop czy topmodelką. Piętnasto, czy szesnastolatkę, która uczy się w szkole, stać nagle na to samo, co nosi Rihanna czy Cara Delevingne. Moda z plotkarskich stron gazet stała się dostępna dla wszystkich. Nawet, jeśli trzeba na niego trochę pooszczędzać, t-shirt Local Heroes kosztuje od 60 do maksimum 120 zł.
Streetwear stał się dziś na tyle popularny, że szacowne polskie marki, celujące w dużo starsze grupy wiekowe także poczuły, że czas stworzyć swoje podkoszulki – wystarczy wspomnieć o Paprockim i Brzozowskim czy Joannie Klimas. Na drugim zaś końcu polskiego modowego łańcucha pokarmowego zaczęły zaś pojawiać się kopiujące pomysły dziewczyn młode marki-klony, które wypuszczały kilka t-shirtów ze sloganem i liczyły na krociowe zyski. Szybko też interes zwęszyły sieciówki – jak ZARA, Reserved, HM. Dziś Local Heroes rozmyślają nad tym, jak nie produkować już t-shirtów ze sloganami. Nie znaczy to, że zamierzają być mniej wyraziste w przekazie – ale bardzo nie lubią robić tego, co wszyscy.
Autorka: Karolina Sulej, wrzesień 2014