Reszta, a więc to co między okładkami, jest chimerą, kaprysem, wariacją. Nieoczywistą mozaiką znaczeń. Dotknięciem tajemnicy wszechbytu – poezją.
Zbiór dzieli się na dwie wyraźne części: pierwsza zawiera cykl wierszy, czy też raczej próz poetyckich, drugą wypełnia jednoaktówka "W pomroce". O ile w stałym zapętleniu znaczeń krótszych utworów trudno byłoby wskazać jeden wyraźny trop myślowy, o tyle w bardziej zdyscyplinowanej formie dramatycznej można się doszukać wciąż meandrującego, a jednak linearnego ciągu logicznego. Nie znaczy to wszakże, iż autor w swoich utworach poetyckich unika konkretu.
Poezja jako taka jest pogłębioną refleksją nad kondycją świata i okolic, a w szczególności miejsca, jakie w nim zajmuje człowiek. Krzysztof Siwczyk należy do grona na tyle dojrzałych twórców, żeby już być mężczyzną pozbawionym złudzeń. Jego po części eseistyczne, a po części filozoficzne przemyślenia czy konkluzje nie napawają optymizmem.
Pod względem formalnym tom jest bogaty w neologizmy, o czym na wstępie świadczy jego tytuł, zaczerpnięty z dedykowanego pamięci Stanisława Barańczaka utworu "Osobnikt". Nawiązanie do "osobnicości", motywu obecnego w całym zbiorze, najdobitniej ujawni się w utworze scenicznym, gdzie występują tylko dwie postacie: Osobnik Ogólny i Osobnik Poszczególny. Z kolei wśród znamiennych tytułów wierszy bądź próz poetyckich znalazły się choćby: "Przedżalenie" czy "Osobnienie" ("Odosobnienie" pojawi się zaś kilkanaście stron dalej).
Każdy z tych utworów jest mocno osadzony w rzeczywistości, a jednocześnie, w sensie zindywidualizowanego przekazu czy przesłania, wzbija się ponad doczesność. W bogatych od emocjonalnych odniesień "Lekcjach litanii" czytamy:
W nocy śnieg zapalił zszarzałą szmatę pól, biło od czwartej niezmienne, uparte światło, gdy wlazłeś pod pled, podwinąłeś go pod stopy, przypomniałeś sobie dalszy ciąg lekcji litanii, przerwanej jeżdżeniem kataru, w górę i w dół i smagnięciami drobnych dłoni ściskających twój serdeczny palec.
I dalej:
Jakie to musiało być ślepe dążenie, uparte poszukiwanie po omacku młodości, gdy zaczepiałeś ludzi w przekonaniu, że towarzyszyć ci będą równie uparcie, wierni zasadzie rozczarowania, jakie przynosi każda młodość, ślęcząca nad swoim, wibrującym jądrem rozdarcia – przeczytałeś kiedyś, żeby o tym nie zapominać, ale zapomniałeś szybko, w try miga, kiedy kimś wreszcie zostałeś: sam, pod własnym pledem, wyliczając pretensje pod własnym adresem, którego już nie znasz.
Po czym jeszcze:
Czy będzie cię stać na oddalenie twojej córki, wyrzeczenie się jej, w trosce, aby nie oglądała twojego rozpadu? A może jednak zaufasz głębi relacji, jaka winna pojawić się na progu pożegnania, przy założeniu, że wcześniej zrobiłeś coś na rzecz tej relacji, o czym teraz jesteś przekonany, ale co okazać się może najpewniej niewystarczającym zupełnie wspomnieniem, tkanym z ekstatycznych fragmentów, ale niemającym wiele wspólnego z gęstością czasu, jego mętnym przebiegiem, kiedy nie dbałeś wystarczająco o dziecko, chociaż w deklaracjach nie miałeś sobie równych, a mechanizm obronny działał u ciebie lepiej niż kondensat w piecu, który w nocy pyka, odliczając chwile do odpalenia kolejnej porcji ciepła? Byłeś dobry w słowach.
To jedynie wybrane fragmenty obszernego tekstu, który – po pominięciu wszelkich mniej lub bardziej klarownych gier stylistycznych – dałoby się odczytać jako rachunek sumienia dożywającego swoich dni mężczyzny. Pojemność wielokrotnie złożonych zdań – oj, nie życzyłbym kandydatom na polonistykę, żeby na egzaminie wstępnym musieli trudzić się nad ich rozbiorem – wydaje się optymalna. Ich zapis można by, jak w eksperymentach futurystów, uznać wręcz za automatyczny.
Jednak tym, co najbardziej rzuca się w oczy, jest minorowa tonacja tego utworu, podobnie jak i wszystkich pozostałych. Potwierdza to przypadek jednoaktówki "W pomroce", przy której czytaniu najwyraźniej ma się wrażenie obcowania z przemożną inspiracją "Czekając na Godota" Samuela Becketta. Pozwolę sobie zacytować fragment, który w czasie pandemii koronawirusa w Polsce nabrał nieoczekiwanych wcześniej znaczeń:
OSOBNIK OGÓLNY:
Wrócimy po śladach krwi.
OSOBNIK POSZCZEGÓLNY:
Dokąd?
OSOBNIK OGÓLNY:
Do wewnątrz, do siebie.
OSOBNIK POSZCZEGÓLNY:
Ale nie ma dokąd wracać, jesteśmy otwarci.
OSOBNIK OGÓLNY:
Na co?
OSOBNIK POSZCZEGÓLNY:
Na to, co się wydarzy, z nami.
OSOBNIK OGÓLNY:
To jest zupełnie nowa sytuacja.
Warto dodać, że obaj Osobnicy, nie szczędząc wysiłku ani własnej krwi, dopiero co wydostali się na zewnątrz inkubatora, w którym wcześniej byli zamknięci. Poetycka ironia i sarkazm, nabrały profetycznego wymiaru. Autorskie rozeznanie sytuacji, w jakiej przyszło nam z nagła żyć, potwierdza przemożną, a niedocenianą siłę słowa.
Definiowanie poezji wydawało mi się zawsze równie owocne, co łapanie siecią wiatru. To co w niej najistotniejsze jest bowiem nieuchwytne i niemierzalne – leży w sferach intuicji, magii, metafory. Poezji, w przeciwieństwie do ludzkich uczynków, nie da się – jak w biblijnym przekazie o tajemniczej przepowiedni – policzyć, zważyć i podzielić.
Choćby nawet w okrucieństwie swojej prawdy była równie mroczna, jak wiersz "Pacierzyk", pozostający notabene w przewrotnej kontrze do jego motta: "Język długi, złe zasługi" ks. Józefa Baki.
Szeregi spraw do niezałatwienia,
stoją szare postulaty, w pierwszy rzędzie czarne,
marne zaranie, jeden promyk zaledwie bez nadziei,
poza tym chmurne nieba skłony, do ziemi, na kolana,
twarzą do włazu, bez mózgu na ostatku, olstro skóry,
dziura w otwartych ustach, w niej ryk na wieki wieko.
Poezja należy do tych zdobyczy ducha ludzkiego, w której liczy się również to, co jest zawarte między wierszami: nie do końca rozpoznane, ambiwalentne, niejednoznaczne. Są wirtuozi ksiąg, którzy między liniami wierszy widzą przelatujące jaskółki i czytają także z ich lotu. Jest więc szansa, że poetyckie niedopowiedzenie zrodzi chętny domysł czytelnika, sięgającego także do takich jak wyżej, niekoniecznie krzepiących strof.
Można w nich znaleźć odskocznię od konkretu codzienności, nie na darmo nazwanego prozą życia. Bo też zbiór utworów poetyckich daje nam komfort obcowania z czymś nieporównanie ciekawszym i głębszym. Jego lektura powinna przenosić nas w stan z lekka euforyczny, porównywalny z nastrojem święta.
Oczywiście pod warunkiem, że tom jest dobry i stanowi pożywkę dla szarych komórek czytelnika. "Osobnikt" Krzysztofa Siwczyka spełnia te chwalebne wymagania. I to, rzekłbym, z nawiązką.
Krzysztof Siwczyk
"Osobnikt"
wydawnictwo: a5, Kraków 2020
wymiary: 145 x 210 mm
oprawa: miękka ze skrzydełkami
liczba stron: 88
ISBN: 978-83-65614-28-5
EAN: 9788365614285