Do takiej lektury upoważniają fragmenty osobiste, w których Karpowicz opowiada o swoim dawnym życiu: powierzchownym emocjonalnie, opartym na udawaniu i zastępczym kreowaniu sztucznych uczuć. Jak pisał Przemysław Czapliński w "Dwutygodniku":
Po raz pierwszy w swojej twórczości Karpowicz stworzył powieść, która nie zabrania czytelnikowi łączyć tekstu z autorem. Nie jest to – wyraźnie chciałbym rzecz podkreślić – ani rozwiązanie jedyne, ani skuteczne. Ale nosi znamię wyraźnej decyzji pisarza, który złożył publiczne wyznanie, osadzając je w fikcyjnych kontekstach.
Autor przyznaje, że do wysiłku uzgadniania doświadczenia i sposobu życia skłoniła go choroba, wprost uzmysławiająca mu własną śmiertelność, oraz tytułowa miłość. Pojawienie się bliskiej osoby jest ratunkiem dla bohatera pogrążającego się w rozpaczy, na poły martwego psychicznie, a do tego skonfrontowanego brutalnie z perspektywą końca życia. Pojawia się też sugestia, że miłość to nie tylko relacja romantyczna, ale też postawa ukierunkowana na bezwarunkową akceptację prawdy.
Piękne kłamstwa
Refleksja nad zniszczeniem, do jakiego prowadzi konflikt z własnym wnętrzem, łączy wszystkie, na pierwszy rzut oka niespójne części z korpusu tej powieści. Pierwsza część "Piękno" to coś w rodzaju literackiej fantazji o relacjach w dworku Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, Stawisku, tu nazwanego Stokrocią. Okazuje się, że przemilczenie podtrzymujące układ związków między ludźmi wprowadza zamieszanie, kto jest kim dla kogo, a nawet powoduje chorobowe objawy. Zostało to już stwierdzone w poprzedniej powieści autora, "Sońce": niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami. W "Pięknie" role, granice i hierarchie są niejasne, kobiety, które nie są i nie mogą być kochane przez swoich mężów, cierpią: żona pisarza bierze leki na poprawę nastroju, żona jej gościa czuje się używana i odrzucona. Gospodyni tworzy z wiejskimi dziećmi sztukę, gdzie próbuje pokazać symbolicznie to, czego nie może powiedzieć głośno i zwykłymi słowami na co dzień. W trakcie seansu spirytystycznego wywołuje ducha zmarłego kochanka swojego męża, a zarazem brata mężczyzny goszczącego w dworku; przywołanie tego ducha każe bohaterom zmierzyć się z przeszłością i ich prawdziwymi emocjami. Jednak poza dość teatralnym wtargnięciem do pokoju zmarłego, odsłonięciem zasłon i znalezieniem podarunków przygotowanych przez mężczyznę przed śmiercią, bohaterowie nie robią wiele, aby zbliżyć się do siebie; oczyszczenie jest tylko pozorne.
Druga część to wspomniana już autobiograficzna spowiedź pisarza, stylistycznie podobna do "Mojej walki" Karla Ovego Knausgarda, 6-tomowego cyklu publikowanego przez wydawcę Karpowicza (Wydawnictwo Literackie) w latach 2015–2018. Karpowicz, w ekshibicjonistycznym nurcie zapoczątkowanym przez słynnego Norwega, skupia się na opisach swojego ciała, które, jak się zwierza, przez większość życia starał się ignorować. Zawał i doświadczenia szpitalne zmuszają go do poświęcenia ciału więcej uwagi i troski, a ta integracja ma nieść nadzieję na lepszy i bardziej autentyczny kontakt ze sobą również poza leczeniem, w relacjach z ludźmi.
Część trzecia "Dobro" to dystopia przypominająca "Rok 1984" umieszczony w połowie XXI wieku: zwyczajni obywatele żyją w przezroczystych pomieszczeniach i podlegają różnym formom nadzoru, w tym bardzo surowym regułom moralnym, a na wolność i intymność mogą sobie pozwolić tylko elity polityczne. Bohaterka, Albertyna, nie jest, jak mogłaby wskazywać oczywista aluzja do Prousta, żeńską odpowiedniczką jakiegoś męskiego pierwowzoru, lecz córką mężczyzny wyleczonego przymusowo z "niewłaściwej" orientacji, niezwykle zdystansowanego i oschłego. Zakochuje się ona również w homoseksualiście, który udaje, że jest nią zainteresowany, żeby jako jej partner wydostać się z represyjnego systemu i uciec do Berlina. Tu pokazany jest łańcuszek: mężczyźni są ofiarami systemu, a kobiety są ofiarami męskich kłamstw. Taka sytuacja nie może mieć dobrego zakończenia.
Część czwarta to kontynuacja części drugiej: opowieść autora o przezwyciężaniu lęku przed bliskością oraz o tym, że miłość ratuje życie. Bohater przekonuje się, że coming out nie musi pociągać za sobą potępienia, dostaje sporo zrozumienia i współczucia. Ostatnia część, "Dobro", to alegoryczna baśń o wystylizowanej na niewinną przyjaźń relacji księcia i parobka, która mimo swojej łagodności zakłóca porządek ówczesnego świata; symbolem zaburzonej równowagi jest epidemia. Ostatni fragment to krótki, ale mocny powrót do współczesności i kolejny dowód "z życia", że udawanie jest mało obiecującą strategią w obliczu ludzkiej śmiertelności.
Cudze głosy
Czytelny jest zamiar przekroczenia długiej tradycji maskowania wątku homoseksualnego w literaturze, jakiemu zazwyczaj służyły rozbudowane metafory, alegorie, zamiany płci bohaterów czy przenoszenie dzisiejszych problemów w odległe miejsca i czasy. Niestety postulatowi obecnemu w treści nie odpowiadają przyjęte przez autora rozwiązania stylistyczne. Trzy części fikcjonalne, przeplecione dwiema autobiograficznymi, brzmią sztucznie i pretensjonalnie. Fragment Iwaszkiewiczowski jest anachroniczną stylizacją na język trudny do zlokalizowania w konkretnej epoce; autor prawdopodobnie chciał oddać klimat dwudziestolecia międzywojennego, ale narracja przypomina język ćwiczącej się w pisaniu XIX-wiecznej pensjonarki. Pojawiają się też idiosynkratyczne neologizmy nie zawsze mające swoje uzasadnienie, a bohaterowie raczej deklamują niż mówią. Stokroć kojarzy się z Nawłocią z "Przedwiośnia" i najprawdopodobniej ma symbolizować środowiskową hipokryzję, nie jest to jednak adekwatne, skoro historia jest bardziej o tym, jak bohaterowie samodzielnie niedopowiedzeniami tworzą sobie piekło, niż o obyczajowej presji środowiska. Podobnie wymyślnie opowiedziany jest fragment futurystyczny, liczba neologizmów być może ma oddawać nienaturalność świata, w którym muszą się odnaleźć bohaterowie, ale efekt jest taki, że ich problemy wydają się bardzo teoretyczne, jakby miały jedynie ilustrować tezę o tym, jak trudno być sobą. W tym kontekście nawet części autobiograficzne wydają się próbą autoprezentacji w jednej z bardziej już współczesnych konwencji konfesyjnych (wspomniany Knausgard).
Ten dialog z konwencjami wypowiadania się jest ważny jako świadectwo poszukiwań własnego języka na nazwanie doświadczenia trudnego do uznania z różnych powodów. Karpowicz dużo zarzuca światu zewnętrznemu, sugeruje, że to społeczeństwo, obyczajowość i polityka utrudniają samoakceptację i próbują regulować nieprzewidywalne nurty ludzkiej emocjonalności. Ale pojawia się też refleksja o autoalienacji nie zawsze mającej uzasadnienie w nastawieniu środowiska i ten wątek zdecydowanie zasługiwałby na głębszą eksplorację. Autor jest w drodze; w poprzedniej powieści, "Sońce", pokazał, że wypowiadanie i przyjmowanie prawdy biograficznej wiąże się z obawami i oporem. Upublicznienie "Miłości" zaczęło się dość niefortunnie: w listopadzie 2017 roku, jeszcze przed premierą, magazyn "Książki" ogłosił tę powieść jedną z 10 najlepszych książek mijającego roku, a jeszcze wcześniej, w roku 2015, przywoływana w książce relacja autora z kojarzonym dziennikarzem wyszła na jaw z inicjatywy osób trzecich w okoliczności przyznawania nagrody Nike. Nie jest łatwo opowiadać o specyfice swojej miłości, gdy zaczęli robić to inni: zarówno osoby z branży, jak i wiele wcześniejszych pokoleń pisarzy. Tym bardziej należy docenić tę próbę i czekać na kolejną historię opowiedzianą w pełni autonomicznym głosem.
Ignacy Karpowicz, "Miłość"
Wydawnictwo Literackie
Data premiery: listopad 2017
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-08-06410-8