Mam też ambiwalentny stosunek do umieszczania twórczości Karasińskiej w kontekście wielkich mistrzów. O ile porównania do niektórych aspektów twórczości Grotowskiego czy Kantora są na tyle zaskakujące, że rzeczywiście mogą być dla wielu ciekawe, o tyle sam gest tworzenia z "dawnych mistrzów" punktu odniesienia wydaje mi się anachroniczny. Karasińska jest twórczynią na tyle osobną, a jej prace na tyle autorskie, nieschematyczne i bezkompromisowe, że nie widzę sensu w "dociążaniu" jej twórczości poprzez zestawianie jej z wielkimi nazwiskami. To gest utrwalający narrację skupioną na "wybitnych twórcach", podczas gdy Karasińska jest według mnie współtwórczynią nurtu opierającego się na nieciągłości; nurtu, którego przedstawicieli i przedstawicielek nie można już nazwać "ojcobójcami" czy "ojcobójczyniami", bo artystyczni "ojcowie" nie funkcjonują już dla nich jako wzorce, wobec których trzeba by się opowiadać.
Odniesienia do Grotowskiego i Kantora pojawiają się jednak dopiero na końcowych stronach. Najistotniejsze jest jednak to, co autor wprowadza na trzy strony przed zakończeniem tekstu. Otóż pozornie lekki i zabawny teatr Karasińskiej jest jego zdaniem teatrem śmierci, który, jak czytamy:
przepojony jest trwogą, niezwykle zręcznie ukrywaną za całym bogactwem konceptów, gier, dowcipów i trików, ale dochodzącą do głosu tak w pełnym jej krzyku, jak i w ciszy nie zagłuszanej, ale wzmacnianej tanecznym rytmem dyskotekowej piosenki.
Na przedostatniej stronie książki, na której Kosiński zaznacza, że Kantor pod koniec życia przemianował swoją kluczową koncepcję z "Teatru Śmierci" na "Teatr Miłości i Śmierci" zanotowałam ołówkiem niemal błagalną uwagę: "Więcej!!!". Ten kontekst, tanatyczno-erotyczny jest bowiem w "Opowiem, jak najlepiej umiem" najbardziej otwierający i w sposób najciekawszy poszerzający perspektywę oglądu teatru Karasińskiej. Szkoda, że pojawił się jedynie jako "teaser", a nie został rozwinięty już poza ramą zbudowaną z nazwisk Grotowskiego i Kantora. (Swoją drogą, muszę przyznać, że dużo bardziej problematyczne i w pewien sposób "wstydliwe" jest dla mnie wzmiankowanie nazwisk powyższych twórców, niż filozofów piszących "trudne książki").
Z "Opowiem, jak najlepiej umiem" (tytuł jest zresztą zgrabnym odniesieniem do tytułu jednego z przedstawień Karasińskiej, "Dobrze ci tego nie opowiem" z Teatru Studio) wyłania się spójny obraz jej teatru jako zjawiska zagadkowego, ale precyzyjnego; pozornie niewymagającego i zabawnego, ale posiadającego niełatwą do opisania głębię. I przede wszystkim takiego, który - cytując autora - "radykalnie rezygnuje z wszelkiej spektakularności". Materialna i dramaturgiczna prostota tego teatru jest jednak dotkliwa, bo pozwala odkryć pomijane zwykle aspekty rzeczywistości.