Mała miejscowość, las skrywający tajemnice, zbrodnia sprzed lat, zmowa milczenia i osoby funkcjonujące na marginesie społeczności, które próbują się jej przeciwstawić – choć wszystkie te melodie gdzieś już słyszeliśmy, możemy przecież odkrywać coś nowego w ich odmiennej interpretacji. Akcja drugiej powieści Anny Mazurek rozgrywa się w niewielkim Koprowie, w którym największym chlebodawcą jest zatruwająca środowisko ubojnia drobiu, a trójkąt życia społecznego wyznaczają sklep, remiza i kościół. Wokół rozciągają się łąki, las ze swoimi niezabliźnionymi ranami, z oddali widoczne są kominy rafinerii – każdemu takie miasteczko Twin Peaks, na jakie zasłużył. Ową aurę tajemniczości rozwiewają zresztą słowa jednej z bohaterek powieści: "Jaką mroczną tajemnicę? Nie ma mrocznych tajemnic, są tylko małe, głupie, obrzydliwe świństewka pijaków i kretynów"?
"Zatem bajka" – pisze Mazurek w otwierającym monologu. Poza mroczną baśnią mamy tu też powieść obyczajową, thriller i ekokryminał (porównania do "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk częste i niebezzasadne). Przy czym ten ostatni gatunek jest tu szybko rozbrojony: odpowiedź na pytanie "Kto zabił" poznajemy już mniej więcej w połowie książki. Wątek kryminalny zdaje się tu tylko pretekstem do opowieści osnutej wokół wielkich kwantyfikatorów, takich jak pamięć, wybaczanie, sprawiedliwość i zemsta.
Cała historia osadzona jest na darwinistycznej metaforze, zgodnie z którą świat, także ten ludzki, dzieli się na drapieżniki i zwierzęta łowne. Do pierwszej grupy należą mężczyźni w sile wieku – nieodrodni synowie skrajnie indywidualistycznych postaw czasów transformacji, którzy idą przez życie, depcząc każdego, kto stanie im na drodze, w myśl zasady "Śmierć frajerom". Po drugiej stronie mamy ludzi, którzy nie chcą im się podporządkować – sojusz outsiderów pozostających na uboczu lokalnej społeczności. To trzy osoby po latach powracające do rodzinnej miejscowości: Jerzy – syn właściciela ubojni, który dzięki funduszom ojca mógł sobie pozwolić na przepędzanie młodości na poszukiwaniu własnej drogi, paleniu blantów i czytaniu zaangażowanej społecznie literatury; Zuza – również wychowana w Koprowie ekologiczna aktywistka i lesbijka; oraz Katia zwana Liszką – artystka i "kobieta po przejściach" (powody jej powrotu do Koprowa niech pozostaną tajemnicą, w końcu mamy tu do czynienia z zagadką kryminalną). Front wyrzutków dopełniają dwie starsze kobiety: szeptucha odprawiająca rytuały, które mają uzdrowić las, i nieco ekscentryczna ciotka Jerzego – wegetarianka, która w wyniku rodzinnych układów utrzymuje się z pieniędzy płynących z zabijania zwierząt. Każde z nich wikła się w konflikt z miejscowymi elitami pod wpływem różnych motywacji, ale wszystkich łączy pragnienie odzyskania spokoju. A także intencja jakby wyjęta z buddyjskiej "Sutry dobroci": "Niechaj wszystkie istoty, które żyją [...], będą szczęśliwe i mają się dobrze".
Lokalny układ zjednoczony w tutejszym kole łowieckim (właściciel ubojni, leśniczy, komendant policji) właściwie chce tego samego, ale ów spokój rozumie zgoła inaczej: żeby nikt nie wpieprzał się w ich sprawy i nie podważał ich pozycji. Mężczyźni doskonale zdają sobie sprawę, że lata 90., gdy mogli być udzielnymi książętami na Koprowie, dawno minęły, ale wciąż próbują zachować swoje wpływy, w czym pomaga im omerta społeczności w dużej mierze od nich zależnej. Prym wiedzie tutaj trzymający całą osadę w kieszeni Jerzy Podkowiński, właściciel wspomnianych zakładów przetwórstwa drobiowego – typ przemocowca, który chce podporządkować sobie całe swoje otoczenie. Najdobitniej wyraża to postać jego żony, matki Jerzego, która w opowieści właściwie nie istnieje jako odrębna bohaterka i ani razu nie przemawia własnym głosem. Co najwyżej pojawia się w dialogach obu mężczyzn w kwestiach typu: "Matka przez ciebie płacze".
I tu dochodzimy do sedna sprawy, bo "Zwierzęta łowne" to w dużej mierze książka o tym, jak wymyślić siebie na nowo, żeby nie powielać błędów swoich rodziców – opowieść o tym, jak nie przeistoczyć się w swojego starego, przerwać krąg przemocy, nauczyć się nieranienia bliskich sobie osób. Śledzimy tu zmagania Jerzego, który próbuje wypracować własny wzorzec męskości, będący całkowitym przeciwieństwem postaw ojca. Z początku nieco sztuczny wydawał mi się obficie pojawiający się w powieści język kultury terapii (Jerzy w swoich monologach wewnętrznych wiele mówi o przepracowywaniu traum, afirmacji, radykalnym wybaczaniu i sprawnej produkcji dopaminy czy wygłasza stwierdzenia w rodzaju: "Zrozumieć mechanizmy przemocy i jej nie powielać"), ale z drugiej strony na tyle rozgościł się on w naszym codziennym języku, że w tym przypadku literatura dogoniła rzeczywistość. Autorka przywołuje również mechanizmy, za pomocą których z rzeczywistością radziły sobie starsze, wyprzedzające czasy terapeutyczne pokolenia: leśne rytuały szeptuchy czy "skleroza na życzenie", czyli praktykowane przez ciotkę Jerzego wypieranie trudnych wspomnień. Jak stwierdza wspomniany bohater, to właśnie "stare szalone baby" potrafią połatać pokaleczony świat, tak żeby się nie rozleciał.
Można by trochę ponarzekać – choćby na to, że opowiadana historia nieraz wpada w zbyt publicystyczne tony i na to, że czasem małomiasteczkowe realia odrysowane są na lekkiej przegince. Jeśli chodzi o to drugie, to jednak zostaliśmy na samym początku uczciwie poinformowani przez autorkę, że mamy tu do czynienia z bajką, a jak wiemy, rządzi się ona swoimi manichejskimi prawami i raczej nie przejawia skłonności do niuansowania rzeczywistości przedstawionej. A przy tym to bajka wciągająca i bardzo sprawnie napisana.
Anna Mazurek, "Zwierzęta łowne"
Warszawa 2024
Wydawnictwo W.A.B.
Liczba stron: 272
ISBN: 9788383195759