Niebywała erupcja talentu Juliana Tuwima przyćmiewała dokonania noszącej to samo nazwisko co on, pięć lat młodszej od niego siostry Ireny. Mimo że jej wiersze w opiniach znawców dorównywały poetyckim osiągnięciom Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – czy, skądinąd, Anny Achmatowej – Irena Tuwim szybko przestała je tworzyć. A szkoda, gdyż w skali uznania znawców poezji plasowały się w górnym przedziale – od wielce obiecujących do wyjątkowo udanych; przy czym krytycy podkreślali ich odkrywczość i oryginalność.
Irena Tuwim nigdy jednak nie rozstała się z literaturą – swój niewątpliwy talent oddała książkowym przekładom. Największy rozgłos przyniósł jej perfekcyjnie przyswojony polszczyźnie "Kubuś Puchatek" Milne'a, który w naszym kraju po raz pierwszy ukazał się w 1938 roku. Poetka tłumaczyła głównie z języka angielskiego i rosyjskiego.
Anna Augustyniak robi wiele, by oddać sprawiedliwość swojej bohaterce. Jej występowanie na kartach książki jest jednak – jak nietrudno się domyślić – mocno uwarunkowane obecnością brata Ireny. Opowieść o niej jest więc zarazem gawędą o Julianie, zważywszy na niezwykłe przywiązanie, jakim to rodzeństwo wzajemnie się darzyło.
Wynikało to nie tylko z przeżyć, które im – jak wszystkim Polakom, a szczególnie tym pochodzenia żydowskiego – zgotowała II wojna światowa, ale i z dużo wcześniejszych, począwszy od lat dziecięcych. Irena pisała o rodzinie w "Łódzkich porach roku":
Matka była neurotyczką. Całe życie o coś się martwiła, czegoś obawiała, wierzyła w strachy rzeczywiste i nie z tego świata. W dzieciństwie Ireny strachy czaiły się nieustannie. Przed nią na świat przyszedł chłopiec z oszpecającą plamą na twarzy. Dla matki dramat urodzenia syna z myszką na policzku był zapowiedzią przyszłej utraty zmysłów. Mówiło się w domu – ta plama. Ta plama z małego Julka, chłopca niby to takiego jak wszyscy inni chłopcy, czyniła upośledzonego odmieńca, napiętnowanego przez naturę, wytykanego na ulicach palcami, przedmiot drwin i dokuczań w szkole.
Podczas gdy matka zadręczała się znamieniem na twarzy syna, jego siostrę bardziej bolały postawy polskiej emigracji wojennej. Wystarczyło, żeby jej przedstawiciele znaleźli się w Anglii, aby nastąpił powrót do ich mocarstwowych rojeń. Irena zapisuje w rozgoryczeniu:
Co prawda chcą walczyć z Hitlerem – kimś, kto zagarnął im kraj, kto niszczy naród – ale robią to tylko dlatego, że Hitler pragnie uczynić z Polski kolonię czarnych robotników. Zachwyt dla jego genialności, mocnej ręki, byłby bardziej pewny i jawny, gdyby nie napadł na Polskę. Ci wszyscy ludzie wcale nie walczą z hitleryzmem, chętnie zastosowaliby go, gdyby był uprawiany przez polskiego Hitlera.
Uważała również, podobnie jak jej brat, że bolszewicy "wcale nie głoszą 'wyższości' rasy rosyjskiej nad polską. Nędzę i głód mają dla wszystkich – więc trudno byłoby wymagać, aby stosowali specjalne względy dla narodu przez siebie podbitego".
Polityka przeplata się wciąż we wspomnieniach z równie ponurym obyczajem. W "Strachach dzieciństwa" Irena Tuwim ujawniła sadystyczne skłonności pomocy domowej, nieznającej litości Marii Bednarek, zatrudnionej przez rodziców poetki do pilnowania potomstwa. Mała Irena milczała nawet wtedy, gdy na jej ramieniu pojawiały się krople krwi od zadawanych razów, ulegając szantażowi swojej "opiekunki", że gdy piśnie choć słówko, przy najbliższym wyjeździe rodziców wykolei się pociąg i nigdy ich już nie zobaczy.
Honor służby ratowała inna z piastunek, której dobroci Irena poświęciła wspomnienie "Antosia i my".
Antosia reprezentowała lewicę, Mania Bednarek, młodsza służąca, zaś skrajną reakcję. Antosia mówiła o Mani "narodówka", a Mania wykańczała ją wzgardliwym "Pepees – stary pies". […] Dzięki rozmowom w kuchni świat stawał się bardziej zrozumiały, bo rodzice półgłosem tylko między sobą mówili o kozakach, którzy na koniach wjechali do hal fabryki Heinzla i Kunitzera i tratowali bez opamiętania zgromadzonych tam robotników.
Wracając jednak do rodzeństwa Tuwimów, warto wspomnieć, że oboje debiutowali… jednocześnie. Otóż Julek wykradł zeszyt siostry i przepisał kilka jej utworów, z których część zamieścił (bez jej wiedzy) w swoim debiutanckim tomie "Czyhanie na Boga". Zatytułował je "Sancta simplicitas" [Święta naiwności] i pod wklejonym zdjęciem ich autorki podpisał: "Moja siostrzyczka Irenka (trzynastoletnia) i jej 'wierszyki' ". Np. taki:
Była sobie Lala królewna.
Szata jej błękitna, powiewna.
Złote włosy kryją jej ramiona.
Czemu smutna i rozgrymaszona?
Ach! Boże mój! Boże kochany!
… Bo… serduszko ma – z porcelany!
Dobrze się zapowiadające dwa kolejne małżeństwa Ireny, okażą się po czasie całkowicie chybione. Pierwszy mąż, genialny eseista i krytyk literacki Stefan Napierski (właściwie Stefan Marek Eiger), z bogatej rodziny żydowskich potentatów, okaże się homoseksualistą. Szybko się rozstaną.
Z drugim mężem, dyplomatą i tłumaczem Julianem Stawińskim, Irena zwiąże się na dobre i złe po kres jego dni. Pomimo faktu, że maladie polonaise, czyli choroba alkoholowa uczyniła go skrajnym egoistą i tyranem. Do tego dochodzą jeszcze inne upokorzenia, ze strony obcych jej ludzi, między innymi od krytyka literackiego dopiero startującego w zawodzie.
On to, Andrzej Kijowski, z pozycji redaktora Wydawnictwa Literackiego, przez dwa lata toczył z autorką wojnę podjazdową, żądając od niej definitywnych zmian w tekście "Łódzkich pór roku". Wykazał się przy tym wyjątkowym brakiem taktu, bo w obliczu nie tak dawnej śmierci jej brata, forsował całkiem inny zamysł książki, w której "postać Juliana Tuwima powinna wyznaczać kierunek naszego zamiaru". Pisząc "naszego" miał oczywiście na myśli własny pomysł na zwiększenie zainteresowanie czytelników książką o niedawno zmarłym poecie.
Irena Tuwim nie poddała się tym sugestiom. Książka ukazała się w 1956 roku, po dwóch latach bezsensownych redakcyjnych spekulacji. Bez zmian, w kształcie zamierzonym przez autorkę.
Długo jeszcze można by pisać o losach i przejściach tłumaczki "Kubusia Puchatka", na emigracji i w kraju, co w skrótowym omówieniu i tak nigdy nie wyjdzie tak jak powinno. Annie Augustyniak należą się podziękowania za trud, jaki sobie zadała w wyszukaniu rozmaitych archiwaliów i docieraniu do nieznanych świadectw, które rzucają nowe światło na rodzeństwo Tuwimów. Przede wszystkim jednak za przypomnienie wkładu, jaki Irena Tuwim miała w kształtowaniu kanonu literatury dziecięcej z obszaru literatury obcej.
Przed wojną zdążyła przełożyć baśnie braci Grimm, disnejowskie bajki o Myszce Miki i Królewnie Śnieżce, "Kubusia Puchatka" i "Chatkę Puchatka", "Mary Poppins", napisała też swoją wersję bajki według "Fernanda" Munro Leafa. […] Nadal niektóre pozycje będzie tłumaczyła razem ze Stawińskim, jak choćby słynną historię sprzed wieku o murzyńskich niewolnikach z południa USA, czyli powieść Harriet Beecher Stowe pt. "Chata wuja Toma".
Dodajmy do tego kilka powieści Edith Nesbit, nie wspominając o przekładach z rosyjskiego, z których też uskładałaby się niezła biblioteczka. Anna Augustyniak ustaliła, że tylko w wydawnictwie Nasza Księgarnia w latach 1946–1976 wyszło trzydzieści książek Ireny Tuwim w łącznym nakładzie… ponad trzech i pół miliona egzemplarzy. Natomiast w ostatnim dziesięcioleciu jej książki wznawiano 70 razy. Chapeau bas.